Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

(Nie)dziecięce historie, czyli nie ma wojen bez sierot

Według codziennie odnawianej strony z oficjalnymi danymi Dzieci Wojny od 24 lutego 2022 roku do 16 stycznia 2024 w wyniku wojny Rosji przeciwko Ukrainie zginęło 520 dzieci, 1193 zostały ranne, 2233 zaginęło, odnaleziono 22 493 dzieci… deportowano i/lub przymusowo wysiedlono 19 546 dzieci, wróciło 388, wykorzystano seksualnie 13 dzieci. Przez aktywne działania wojenne i czasową okupację części terytorium Ukrainy nie jest możliwe ustalenie dokładnej liczby dziecięcych ofiar - pisze Tania Jermak.
Szkoła Podstawowa nr 57 od 2017 r. prowadzi oddziały przygotowawcze, w których włącza dzieci głównie z Ukrainy i przysposabia je do nauki w polskim systemie edukacji. Szkoła współpracuje z Liceum nr 7 w Odessie i Abchaską Szkołą nr 5 w Kutaisi. Po 24.02.2022, kiedy Rosja napadła na Ukrainę, szkoła przyjęła ok. 100 uczennic i uczniów z Ukrainy. Na zdjęciach ich prace

Piesze przejście graniczne, Hrusziw, Obwód Lwowski. Noc z 25 na 26 lutego 2022 roku. Wracam do Gdańska, do rodziny. Dostać się tu z Kijowa w ciągu jednej doby było nie lada wyzwaniem. Stoję oszołomiona liczbą kobiet z dziećmi, którym udało się tak sprawnie spakować swoje rodziny, by za granicą szukać schronienia przed wojną. Jedno dziecko za rękę, drugie – niemowlę – w wózku. Dwoje małych, za obie ręce, starsza córka obok. Nastolatka trzyma za rękę młodszego brata, a ten niedźwiedzia-pandę, prawie taką jak u mojego syna, ich mama obejmuje kota. Chłopiec głaszcze kędzierzawego pieska, jego mama układa kocyk wokół siostrzyczki w dziecięcym wózeczku. Obok kogoś stoją walizki na kółkach, inni jedynie z plecakami. Piękni, dobrze ubrani ludzie. Pogoda bez opadów. Niebo gwiaździste. Lekki mróz. Ktoś się rozpłakał, ktoś inny podłapał płacz. Ale ogólnie zero zamieszania. Bawię się w „Przybij piątkę” z maleńką Alisą, która jest na rękach mamy, twarzą do mnie. Uśmiecham się do niej, puszczam oczko i nie mogę pozbyć się przedwczesnych, nieprzyjemnych myśli: nie ma wojen bez sierot, i tak właśnie może się ziścić moje dawne marzenie o adopcji dzieciątka. Alisa ma trzy latka, ma sińce pod oczami, ale zasnąć nie może. Wytrzymaj maleńka, niebawem wszyscy będziemy bezpieczni, piesza kolejka idzie szybko.

 

Starszy brat

To marzenie mojego syna. Aż tu znajoma znajomej pisze, że do Gdańska przywieźli dzieci, których oboje rodzice są na służbie, i czy moglibyśmy zabrać do siebie jej 12-letniego chrześniaka Wadyma. „Łuka zawsze chciał brata” – z daleka zaczynam rozmowę z mężem, który przed wojną był przeciwko adopcji, ale teraz też jest gotów jechać po chłopczyka natychmiast. Byle jak sprzątamy w pokoju Łuki i ruszamy we trójkę.

PRZECZYTAJ TEŻ „Marek, zaczęła się wojna!” Mój krzyk na pewno słyszało pół Oliwy

Wadym ma naprawdę 13 lat, jest mocnej budowy, wyższy od mojego męża. Kulturalny, spokojny, czerwieni się, kiedy mówi. Opowiadamy, kim jesteśmy i dlaczego tu jesteśmy, i że obok naszego bloku jest szkoła, place sportowe, a ze wszystkich okien naszego maleńkiego mieszkania jest widok na morze. Wadym sprzeciwia się kategorycznie. Jest pewien, że już za tydzień-dwa, maksymalnie trzy, wojna się skończy i jego grupa pojedzie do domu. Wracamy z mieszanymi uczuciami - rozczarowania i ulgi. „I tak polubiłem Wadyma – smuci się przed snem Łuka – i was mimo wszystko kocham”. 

Sieroty z Ukrainy

Kontaktuje się ze mną moja koleżanka Oksana i proponuje wspólnie odwiedzić obóz dziecięcy, dwie godziny jazdy od Gdańska, który przyjął dzieci z pięciu internatów Obwodu Chmielnickiego. Nawieźli tu wszystkiego, dzieciom brakuje tylko przytulenia i rozmów w ojczystym języku. Proszą mnie o nawiązanie kontaktu z „trudnymi” nastolatkami. Polscy wychowawcy nie mogą zmusić ich do rzucenia palenia. Ja też nie mogę, ale jest nam razem ciekawie.

PRZECZYTAJ TEŻ Prawdziwy scenariusz tej inwazji rozpisany jest w głowie tylko jednego człowieka

Historie życiowe chłopców nadają się na oddzielną książkę, a mnie dziwi najbardziej nie to, że ich otworzyłam, a to że 14-, 15-latkowie pragną najzwyklejszych, macierzyńskich objęć. Błagają o powrót w Ukrainę, realnie pomogliby ją obronić – mówią. Młodsze dzieci też chcą na mnie „powisieć”. Wizyty trwają po pół dnia. Razem jemy smaczne obiady i spacerujemy po otaczającym sosnowym gaju. Któregoś razu zabieram ze sobą syna. Zaprzyjaźnia się z Witalykiem, wesołym chłopczykiem w tym samym wieku. Ten pokazuje Łuce sekretną torbę pod łóżkiem, pełną słodyczy i innych drobiazgów – to wszystko dla babci, która czeka na Witalyka w Ukrainie.

A później któregoś dnia nie zastaję swoich starszych chłopców na miejscu. Okazuje się, że 18 spośród 107 dzieci zabrali do zakładu o zaostrzonym rygorze dla nastolatków, bo nie mogli dać sobie z nimi rady. Wolontariusze-animatorzy zabawiają młodszych i dzieci z upośledzeniem intelektualnym. Te szarpią mnie, niby to gdzie są obiecane słodycze i książeczki, i biegną dalej. Niezauważenie uciekam w las, wypłakać się. 

Mariupolskie dzieci

Nie wychodzą z mojej głowy. Miasto bezlitośnie bombardują od pierwszych godzin wojny. Mariupol – miasto partnerskie Gdańska, w którym mieszkamy przez ostatnich siedem lat. Z pracy znamy się z Marharytą. Telefonuję do niej: „Trzymam dla was mieszkanie od naszych przyjaciół. Wyślij do nas choćby dzieci”. Ryta już rok pracuje jako urzędnik państwowy w przyfrontowym Pokrowsku. 11-letni Marko został z nią i mężem. 16-letnią Olhę wywieźli z Mariupola 25 lutego. Babcia i dziadek, u których mieszkała, odmówili wyjazdu, spodziewając się, że będzie tak jak w 2014 roku.

Przypominam o sobie Rycie co tydzień. Odważyła się tymczasowo rozdzielić się z synem i córką 16 marca, kiedy Rosjanie bomby na mariupolski Teatr Dramatyczny zrzucili dokładnie na napis „DZIECI”. Tego dnia z Mariupola udaje się wydostać jej koleżance, Dianie. Ola z Markiem, w towarzystwie Diany, przyjeżdżają do Gdańska 30 marca. Kilka plecaków z rzeczami, a w rękach Oli, wykonana przez jej tatę, spora replika mariupolskiej wieży ciśnień.

Dzieci są miłe i grzeczne, rozmawiamy jak dawni znajomi. Dziwi mnie przyjemnie nienaganny ukraiński Oli, a jeszcze to jak uroczo karci Marka za rusycyzmy. Zdążyliśmy umieścić Olę na ostatnie miejsce w dobrym liceum o profilu biologiczno-chemicznym. Marka do najbliższej szkoły. Dzieci z Dianą mieszkają po drugiej stronie ulicy, ale widzimy się prawie codziennie.

PRZECZYTAJ TEŻ Wojna nie jest kobietą. Agresja to męska rzecz

Mark i Łuka mają wspólną pasję - piłkę! W czerwcu Marko kończy 12 lat. Banalnie, aż serce pęka - w prezencie chce tylko swoich rodziców. I tylko troszeczkę - sushi.

Po kilku miesiącach Diana wraca do Kijowa rozwijać platformę dialogową „Mariupol. Kulturowa deokupacja”, a do dzieci w końcu przyłączają się babcia i dziadek z Mariupola. Nie wychodzili z piwnicy przez dwanaście dni, potem przymusowo-dobrowolnie trafili „na rosję”, gdzie nawet pięcioletnie wnuki ich znajomego wuja Pieti zarzucały stareńkim darmozjadztwo. Karkołomna operacja ratunku przez Soczi i Stambuł to inna historia. Babcia i dziadek bardzo osłabli, ich rekonwalescencja trwa pół roku. Wiele nowych zmartwień jest na barkach Ołeczki, która jest za starszą. Czasem mojego męża wzywają do szkoły Marka. Za każdym razem wraca dumny – nasz wychowany Mark, jak się okazuje, bez problemu odsyła w ślad za rosyjskim okrętem tych, którzy naśmiewają się z Ukrainy i daje odpór swoim prześladowcom.

W piątki u nas, przy domowych hamburgerach, śmiejemy się z jego szkolnych przygód i dużo się tulimy. Z naszym starszym bratem. Ola ciągle się uczy – według polskich i ukraińskich programów, oddzielnie język angielski. Latem na podstawie ukraińskiej matury spróbuje dostać się na polski uniwersytet medyczny. Odwiedzając nas za każdym razem opowiada nowe wieści o Mariupolu i swoich rodzicach. Szczególnie o wieży ciśnień, gdzie dorabiała latem jako konsultantka centrum turystyczno-informacyjnego. W styczniu 2023 roku na ferie zimowe Ola z Markiem jadą na Zakarpacie. Ich rodzice przyjeżdżają tu ze wschodu. „Jak wy tam, wszyscy szczęśliwi?” - piszę do Ryty kilka dni przed planowanym końcem urlopu. „Dzieci szczęśliwe” – odpowiada.

© Przełożył Daniel Wojciechowski

Reportaż napisano dla internetowej antologii esejów ukraińskich intelektualistów i intelektualistek na temat wojny „Stan wojenny” Meridian Czernowitz. Stu autorów, w stu tekstach, opowiada o swoich wrażeniach, obserwacjach i uczuciach. Antologia powstaje w ramach projektu „Pogłębienie wewnętrznego dialogu kulturowego w Ukrainie” przy wsparciu USAID. – https://www.meridiancz.com/blog/tania-yermak-ne-dytiachi-istorii/

© Meridian Czernowitz; © Tania Jermak, 2023

 

Tania Jermak

Ukraińska autorka tekstów, menedżerka kultury, organizatorka Tygodnia Ukraińskiego w Gdańsku (2016-20), kreatorka manifestu filmowego „Bohater o tysiącu twarzy”, 2022. Dzieli swoje życie pomiędzy Gdańskiem, Lwowem i Kijowem. Publikuje się w https://zbruc.eu/taxonomy/term/42292, antologiach ukraińskich autorów, pracuje nad debiutancką powieścią i przygotowuje do publikacji zbiór własnych opowiadań. Przez dziesięć lat mieszkała w USA: studiowała biznes, pracowała w biznesie, prowadziła firmę w Nowym Jorku. Wróciła do Ukrainy, otrzymała wykształcenie filozoficzne. Wierzy, że kultura jest środkiem pozytywnych zmian społecznych i politycznych. To kultura uczy człowieka słuchać i kontemplować, łączy człowieka z jego historią i otwiera przed nim świat.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama