Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Obrazki miłosne z Gdynią [nl] w tle

Jesteśmy jeszcze w oktawie gdyńskich urodzin, więc wątki sentymentalno-jubileuszowe nadal są w dobrym tonie, z czego skorzystam. Co roku te urodziny są niezwykłe, bo pokazują, że, mimo sporów politycznych, ideowych czy związanych z radykalnie obniżającą się jakością zarządzania miastem, gdynian miłość do swego miasta łączy.

Gdy trafia się na Plac Kaszubski – dawne centralne miejsce miasta, przygląda się często „ławeczce Kaszubów” – rzeźbie przedstawiającej dwójkę staruszków siedzących na ławce w czułej rozmowie. I choć część osób wie, że para to osoby autentyczne, małżeństwo Jakuba i Elżbiety Scheibe, to mniejsza część wie, że stojący niedaleko pomnika Hotel Jakubowy to kamienica, w której mieszkali, a jeszcze mniejsza, że w zbudowanym przez nich domu nadal mieszka Marcin Scheibe, ich prawnuk, z niesamowitą pieczołowitością odtwarzający i dokumentujący historię Gdyni czasów swoich przodków, przypominający niezwykłe zdjęcia i opowieści o ludziach. To dla mnie jeden z najbardziej wyrazistych przykładów miłości do swojego miasta i swojego miejsca, realizujący postulat: „Kocham, więc staram się wiedzieć i rozumieć”.

Znów niedaleko od Placu Kaszubskiego, tuż za szeregiem kilkupiętrowych kamienic, stoi parterowa chatka rybacka, pamiętająca czasy wsi Gdynia. To, że ocalała i skutecznie przenosi nas w czasie, jest kolejnym przejawem sentymentu i miłości. Jakub Boczek, który od lat prowadzi tam kawiarnię „Strych”, oddając także przestrzeń gdyńskim poetom i artystom, jest dla mnie też jednym z ambasadorów gdyńskiego myślenia.

I wreszcie – by nie o samych okolicach Placu Kaszubskiego było, chciałem jeszcze wspomnieć o Kamienicy Stankiewiczów na ulicy Świętojańskiej  – w czasach, gdy powstawała, jednej z najnowocześniejszych w Polsce, z dwiema klatkami schodowymi (dla gości i drugą, skromniejszą) i działającą do tej pory, a uruchomioną w latach 30., windą osobową. Kto był w środku, zauważył nie tylko wielką pieczołowitość w dokumentowaniu historii tego miejsca i budowniczych kamienicy, ale, być może, miał okazję wypożyczyć na chwilę klucz pozwalający wejść do budynku, odbyć niezwykłą podróż windą, a później najwyższą kondygnacją przejść do drugiej klatki i schodami, tym razem, wrócić na parter. Żeby godzić się na wizyty turystów, powierzać im klucz do budynku i dobrowolnie mącić swój spokój, potrzebny jest gen gdyńskości, duma z osiągnięć przodków i miłość do miasta. Jakże to obce w czasach grodzenia budynków, zamykania osiedli i ponurych ochroniarzy przy wejściu, próbujących odstraszyć każdego, kto nie jest mieszkańcem.

Jedni wybierają miłość do świętego spokoju, inni – miłość do miasta i ludzi. Nawet, gdy ci ludzie potrafią zgubić wypożyczony im klucz.

Zostawiam tu te trzy obrazki, choć są ich w Gdyni setki. Tego doświadczenia – mieszkania w domach, które budowali dziadkowie, czy pradziadkowie, nie mają, z przyczyn oczywistych, mieszkańcy Sopotu, czy Gdańska, tym bardziej warto je doceniać. Tu w Gdyni mają je zarówno potomkowie tych, którzy mieszkali tu, zanim „wybuchła Gdynia”, jak i tych, którzy przyjechali to miasto budować, przenosić tu interesy, czy zaczynać nowe życie. Mają je potomkowie tych, których wysiedlono w 1939 roku, chcąc zrealizować tu idee Gotenhafen, mają je potomkowie gdyńskich harcerzy uczestniczących w akcjach dywersyjnych – dlatego oni wszyscy mają prawo uważać, że to ich miasto, a miłość do niego jest naturalna i nie trzeba jej dekretować.

Wszystkiego najlepszego, Gdynio!


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama