Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Pomarańcze w ogrodzie oliwskim? Nie do jedzenia, a podziwiania. Głód piękna jest inspirujący!

Tym, co robię, staram się dodać naszemu miastu skrzydeł. Tchnąć w nie ducha. Jestem scenografem przestrzeni, ale poeta też we mnie tkwi – mówi Paweł Witold Burkiewicz, twórca scenografii oraz nasadzeń w palmiarni oliwskiej.
otwarcie palmiarni w Gdańsku
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Projekt widokowy „Spojrzenie na Gdańsk”, Gdańskie Szlaki Krajobrazowe, Park Nostalgiczny na Górze Szubienicznej, kolekcja botaniczna w otwartej właśnie Palmiarni Oliwskiej z autorską scenografią nasadzeń, a przed nami restytucja sławnego ongiś Alpinarium, założonego przez botanika Ericha Wocke…

Wszędzie mnie pełno (śmiech). Mówią o mnie, że jestem artystycznym wnukiem Gaudiego. Ulepili mnie, niczym z gliny, wielcy twórcy XX wieku: Luis Bonet Gari, Bet Figueras, Juan Bassegoda Nonell, Juan Luis Buñuel, Pierre Cardin, Roberto Burle Marx. Najwięksi z największych, miałem szczęście ich poznać. Wszyscy oni już, niestety, po drugiej stronie… Ale przecież znałem ich, współpracowałem. Zostawili mi depozyt wartości, pragnęli bym o nie dbał, zobowiązali do tworzenia piękna.

Paweł Witold Burkiewicz (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Co Gaudi, Juan Buñuel, Pierre Cardin i inni mają wspólnego z Gdańskiem?

Nasze miasto było wielkie w ciągu minionych wieków i ma ciągle jeszcze szansę takim być. Wielkość miasta tworzy jego wyjątkowe usytuowanie, dzieła poprzednich pokoleń, ale też ludzie, mieszkańcy, gospodarze. Jednak kiedy niedawno po wielu latach powróciłem z Barcelony, aby „uskrzydlić” mój rodzinny Gdańsk, stwierdziłem, że czasami nie mam tu czym oddychać… Byli i są urzędnicy, którzy starali się i, niestety, starają się nadal przeszkadzać w tym, co robię, a tak naprawdę swym myśleniem podcinają naszemu miastu skrzydła.

Musimy zrozumieć, kim jesteśmy, my, gdańszczanie, wciąż z tą tożsamością mamy kłopot. Czasem trudno nam pojąć, co stworzyli nasi poprzednicy i że naszą misją jest to, co stworzyli, chronić, odzyskiwać. W Gdańsku tworzono przecież wielkie dzieła na miarę Europy.

Które z nich są ważne dla pana?

To, oczywiście, ogród oliwski, ale nie tylko. Kto dzisiaj rozumie, czym była np. Wielka Aleja Lipowa? Ciągle pokutuje błędna opinia, że to jakaś tam barokowa aleja założona w XVIII wieku poza murami miasta, długa ulica wysadzona lipami… Ani ona barokowa, ani renesansowa, ani inna… To unikalne dzieło planistyczne epoki oświecenia.

Nie znamy siebie, nie rozumiemy wielkości naszego dziedzictwa. Tym, co robię, staram się dodać naszemu miastu skrzydeł. Tchnąć w nie ducha, to czego nauczyli mnie moi Mistrzowie. Jestem scenografem przestrzeni, ale poeta też we mnie tkwi. Poeta miasta, zieleni i krajobrazu na pewno.

Co taki poeta może radzić urzędnikom?

Nie tyle może radzić, co podpowiedzieć. Miasto dostaje skrzydeł, gdy wspiera wybitnych twórców, ich kreatywność, wtedy rozwija się. Zwłaszcza gdy dotyczy to kreowania przestrzeni. Wystarczy wspomnieć dzieło Ericha Wocke. Takie szanse pojawiają się raz na sto lat.

Kilka dni temu otwarto palmiarnię z nową kolekcją botaniczną. Wręczył pan prezydent Aleksandrze Dulkiewicz na pamiątkę starą fotografię. Co przedstawia?

To kopia starej pocztówki z ok. 1910 roku. Przedstawia udekorowane roślinami wejście główne do Pałacu Opatów, na pierwszym planie dwie ogromne donice z posadzonymi w nich palmami. Ta po prawej, gdzie siedzi chłopiec, to szorstkowiec (Trachycarpus fortunei), a po lewej – karłatka (Chamaerops humilis). W głębi, na środku klombu, widać mniejszą palmę – to palma kanaryjska (Phoenix canariensis). Wszystkie rosną do dziś w naszej nowej rotundzie.

Jest pan autorem scenografii nasadzeń.

Powierzchnia ekspozycyjna w palmiarni oliwskiej, w porównaniu z podobnymi kolekcjami tego typu na świecie, jest niewielka. Nie mamy szans konkurować. Możemy jednak zachwycić odwiedzających charakterem naszej kolekcji oraz scenografią ekspozycji. Swoistym połączeniem roślin i sztuki. Tego nikt w Europie nie ma. Musimy też budować kolekcje botaniczne oliwskiej palmiarni w oparciu o zasoby naukowe oraz intelektualne naszych gdańskich uczelni.

Trzy nowe palmy, które wybrał pan do nowej palmiarni, co to za rośliny? Ile tych palm w końcu jest? I na ile są to cenne okazy?

Rośnie tu obecnie wiele gatunków palm, oczywiście najwięcej w rotundzie. Najcenniejsze, z uwagi na wiek, są palmy, które pochodzą jeszcze z dawnych kolekcji. W tej grupie mamy ich aż 7. Są tam egzemplarze liczące blisko 150 lat. To palmy wysokie na ponad 10 metrów każda. Wszystkie zostały ustabilizowane za pomocą lin stalowych ze specjalnymi obejmami przed ewentualnym wywrotem. Natomiast palma kanaryjska, z uwagi na silne pochylenie tzw. kłodziny, czyli pnia, uzyskała oddzielną konstrukcję podtrzymującą wykonaną ze stali nierdzewnej. Oprócz starych palm, w rotundzie rośnie kilkanaście mniejszych palm, zarówno te pochodzące z dawnej kolekcji, jak też te posadzone ostatnio, w tym trzy bardzo piękne okazy, które wybrałem osobiście. Najcenniejszym jest niebieska palma meksykańska (Brahea armata). Wyjątkowo piękna. Posadziliśmy ją w miejscu, gdzie rósł daktylowiec. To gatunek endemiczny, czyli prawie niespotykany już w naturze. Pochodzi z meksykańskiej części Kalifornii.

Wśród gości otwarcia nowej palmiarni byli gdańszczanie, którzy pamiętali palmiarnię jeszcze z lat 50. Na ile się zmieniła?

Zmieniło się niemal wszystko, jest nowa rotunda, odrestaurowano XVIII-wieczną oranżerię, są nowe rośliny. Obiekt jest wyposażony technicznie w najnowszy i zautomatyzowany system sterowania mikroklimatem, w tym system zamgławiania. Otrzymał tzw. oświetlenie wegetacyjne. Została też stworzona specjalna scenografia dla posadzonych roślin. Wybudowałem z pięknych dolomitów układ skalny, kompozycję z trzema niewielkimi kaskadami. Woda cyrkuluje tam w systemie zamkniętym za pomocą pompy. Układ wodno-skalny pełni nie tylko funkcję scenerii dla roślin, ale również służy poprawie mikroklimatu rotundy. Warto dodać, że ekspozycja roślin w nowej rotundzie została zaprojektowana tak, by można ją było oglądać zarówno z pozycji szklanego podestu wewnątrz obiektu, jak też z zewnątrz szklanej rotundy. Aktualna kolekcja botaniczna liczy około 1000 roślin! Z tego około 200 to rośliny z dawnej kolekcji. Brakuje tylko daktylowca, o którego tak walczyłem…

Duch obumarłej palmy zawsze już będzie straszył w nowej palmiarni?

Nie ma powodu, by straszył… Jak już mówiłem wielokrotnie, daktylowiec nie był jedyną starą palmą rosnącą w starej rotundzie. Tym bardziej, że on tam w pewnym sensie ciągle jest…

W jakim sensie?

Kiedy przyjrzymy się dokładnie wnętrzu rotundy, dostrzeżemy w wielu miejscach, między posadzonymi roślinami, niewielkie fragmenty swoistej tkaniny, jakby siateczki. Są identyczne jak te oplatające kłodziny zachowanych starych palm. Pochodzą z daktylowca. Przypominają o nim.

Za jakiś czas – i to w niezwykle atrakcyjnej formie – zostaną eksponowane fragmenty daktylowca. Dzięki czemu będzie można dowiedzieć się, na przykład, jak wyglądają przekrój palmy, jej korzenie i generalnie, jak jest zbudowana. Byłem i jestem niezwykle związany z roślinami dawnej kolekcji, tymi, które udało mi się ocalić. A one są związane ze mną.

 Pamiętam, kiedy w lutym ubiegłego roku wszedłem po raz pierwszy do namiotu, w którym na czas budowy przetrzymywane były rośliny z dawnej oranżerii. Widok roślin był przygnębiający. W głębi namiotu dostrzegłem sagowca. Wszystko wskazywało na to, że jest martwy. Z donicy wystawały kikuty połamanych liści. Mam wielki sentyment do tej pochodzącej z Azji rośliny. Zawsze kojarzy mi się z moją ukochaną Barceloną, ponieważ tam rośnie swobodnie w wielu miejscach. Dotknąłem niemal uschniętego liścia i powiedziałem sobie – muszę cię uratować. Przychodziłem tamtędy prawie codziennie. Podlewałem, nawoziłem wszystkie rośliny i… rozmawiałem z sagowcem. Mówiłem – obudź się! Na nic. Po jakimś czasie pojechałem na urlop. Kiedy tylko wróciłem, natychmiast pobiegłem do namiotu. Mój sagowiec wypuścił piękne, zielone liście. To tak, jakby powiedział mi: – Dziękuję.

Niebawem otworzy pan ogród alpejski.

Założony przez Ericha Wocke, kuratora ogrodu oliwskiego został zainaugurowany w roku 1910. To właśnie oliwskie Alpinarium dało europejską sławę Oliwie. Ogród roślin górskich Ericha – pozwalam sobie o nim tak mówić, bo jest niejako moim kolega po fachu – to była nie tylko cenna kolekcja roślin alpejskich, ale również zachwycające dzieło sztuki ogrodowej. Był skazany na zatracenie, jak ten sagowiec w namiocie, ale postanowiłem go przywrócić naszemu miastu, choć nie wszystkim się to podobało…

Dlaczego?

Kompletnie nie rozumieli wartości, jaką prezentuje, oraz szansy, jaką może dać oliwskiemu ogrodowi. Inna sprawa, że jest nas w Europie zaledwie kilku twórców i restauratorów starych ogrodów, umiejących odtworzyć ogród skalny. Odtwarzam ogród Ericha od jakiegoś czasu i, mam nadzieję, że w maju posadzimy pierwsze rośliny. Odzyskamy niezwykłą wartość, odzyskamy kolejną cząstkę wielkości naszego miasta.

Dlaczego w oranżerii nie ma pomarańczy, jak przed wiekami? Ani figowców?

Figowiec, i to stary, rośnie w rotundzie, ale otwarta właśnie kolekcja botaniczna nie jest przecież zakończona. To proces trwający latami, a właściwie to proces nieskończony. Największego uzupełnienia wymaga właśnie kolekcja znajdująca się w dawnej opackiej oranżerii. Myślę, że trzeba tam umieścić chociaż jedną drewnianą donicę z drzewkiem pomarańczowym. Będzie to tzw. kwaśna pomarańcza (Citrus aurantium). Bardzo dekoracyjna. Taka sama jak te, które bracia zakonni wystawiali od wiosny do jesieni w ogrodzie, a na zimę chowali do oranżerii. To pomarańcza nie do jedzenia, a podziwiania. Ale jakże inspirujący jest głód piękna!



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama