Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Taniej na pewno nie będzie! Ceny paliw biją rekordy

8 zł za litr bezołowiowej 95 to cena, do której musimy się przyzwyczaić – mówią eksperci. Taniej, przynajmniej w czasie zbliżających się wakacji, na pewno nie będzie. Oprócz tego, ekonomiści prognozują, że wkrótce możemy mieć do czynienia z tzw. stagflacją, a to oznacza nie tylko drożyznę na stacjach i w sklepach, ale również niepewną sytuację na rynku pracy.
(Fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Z tygodnia na tydzień ceny paliw notują kolejne, rekordowe wartości i nie ma wielu przesłanek świadczących o możliwym powrocie do poziomu z ub. roku czy chociażby sprzed wojny. Jeden ze scenariuszy zakłada, że na pylonach stacji możemy nie zobaczyć już ceny w granicach 5-5,50 zł za litr „95”.

- Przez kilka ostatnich miesięcy sytuacja tak bardzo się skomplikowała, że o powrocie do normalności bardzo trudno jest mówić – komentuje dr Jakub Bogucki, analityk rynku paliw serwisu e-petrol.pl. -Przede wszystkim zmienia się kluczowa kwestia, dotycząca tego skąd będziemy pozyskiwać ropę oraz po jakiej cenie. Do momentu wybuchu wojny byliśmy krajem bardzo mocno powiązanym z Rosją. W tej chwili padają deklaracje, że do końca roku zmienimy dostawców. Taka dywersyfikacja, jakkolwiek pożądana z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego, jest procesem bardzo kosztownym. To powoduje, że mówienie o powrocie do dawnych cen, traci podstawy.

Co stanie się z cenami w najbliższych dniach?

Według wyliczeń BM Reflex z piątku (10.06.), ceny paliw kształtują się na średnim poziomie: bezołowiowa 95 – 7,97 zł/l, bezołowiowa 98 - 8,54 zł/l, olej napędowy - 7,66 zł/l, a autogaz 3,59 zł/l. Oznacza to, że w ciągu dwóch tygodni wzrosły odpowiednio o 62 i 74 gr/l, a za olej napędowy o 58 gr/l. Tak gwałtowne zmiany przypominają to, co działo się tuż po wybuchu wojny w Ukrainie. Obok kosztów ropy na rynkach światowych oraz niskiego kursu złotego, które w głównej mierze odpowiadają za podwyżki, tym co napędza ceny, jest rosnący popyt.

Jeden ze scenariuszy zakłada, że na pylonach stacji możemy nie zobaczyć już ceny w granicach 5-5,50 zł za litr „95” (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

- Niewątpliwie, to czego jesteśmy świadkami na rynku krajowym, jest wynikiem czynników o charakterze globalnym, czyli niskiego poziomu zapasów oraz rosnącego popytu. Jednak kluczowym powodem do ostatnich zwyżek jest przyjęty przez UE VI pakiet sankcji – mówi Urszula Cieślak, analityczka serwisu reflex.com.pl. - W ciągu sześciu miesięcy, w ramach sankcji wprowadzony zostanie zakaz zakupu ropy naftowej z Rosji dostarczanej do państw członkowskich drogą morską oraz w ciągu ośmiu miesięcy zakaz sprowadzania produktów ropopochodnych. 2 czerwca OPEC+ zgodził się co prawda na wzrost produkcji w okresie letnim, jednak nie uspokoiło to rynku.

Co może wydarzyć się w ciągu najbliższych tygodni? Eksperci radzą zmotoryzowanym przyzwyczaić się do cen powyżej 8 zł/litr. Jednocześnie wątpią w szybkie przekroczenie symbolicznego progu 10 zł. Newralgicznym momentem będzie koniec lipca. To wtedy kończy się obowiązywanie chroniącej tankujących tarczy antyinflacyjnej, pod postacią obniżonego podatku VAT. Wydaje się jednak, że wzorem poprzednich miesięcy, rząd zdecyduje się na jej przedłużenie, jak wynika ze wstępnych zapowiedzi, do końca października 2022 r. 

W perspektywie tygodnia, dwóch, cena 8 zł będzie występować na większości stacji. Ponieważ wszystkie czynniki, które ciągną ją w górę nie tracą na swoim znaczeniu, w dalszej perspektywie ceny będą nadal rosnąć. Tym bardziej, że zbliżają się wakacje, a więc wzmożone zapotrzebowanie na benzyny silnikowe. Perspektywa 8 zł i więcej, wydaje się na ten moment nieunikniona

dr Jakub Bogucki / analityk e-petrol.pl

W piątek rano ropa Brent kosztowała niecałe 123 dol. za baryłkę i była ok. 3 dol. droższa niż przed tygodniem. Amerykańska EIA prognozuje jednak, że w drugiej połowie roku ceny zejdą do poziomu 108 dol. oraz 93 dol. w 2023 r., podkreślając cały czas zwiększony poziom niepewności wynikający ze skumulowania wielu różnych czynników.

"Wchodzimy w fazę stagflacji"

Co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego? Szybujące, do nienotowanych poziomów, ceny paliw, mogą w pierwszej kolejności, skutkować rewizją przyzwyczajeń w zakresie mobilności.

- Myślę, że w głowach wielu Polaków pojawiają się teraz pytania: czy pojechać autem na zaplanowaną w wakacje wycieczkę, czy zmienić przyzwyczajenia w dojeżdżaniu do pracy i przesiąść się na tramwaj czy autobus, mimo, że ceny komunikacji miejskiej również rosną – zauważa prof. Marcin Kalinowski z Wyższej Szkoły Bankowej w Gdańsku. Jednocześnie, ekonomista podkreśla bardziej dotkliwe skutki o charakterze makroekonomicznym, o których mówi się od dawna, a które teraz przybiorą na sile.

- Ceny paliw rzutują bezpośrednio na koszty transportu, od którego uzależniona jest większość cen produktów, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Oczywiście, najbardziej uciążliwe są podwyżki związane z żywnością. W kolejnych dwóch miesiącach zauważymy po cenach produktów na półkach sklepowych to, co w ostatnich tygodniach dzieje się z cenami paliw – uważa prof. WSB.

- Ceny paliw przekładają się na większość cen konsumpcyjnych, za które płaci nabywca. To sprawia, że pozostaje z nami czynnik pchający inflację w górę – dodaje prof. Dariusz Filar z Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Gdańskiego. - Mamy w tej chwili tarcze antyinflacyjne, które jednak nie służą stłumieniu inflacji, a jedynie jej sztucznemu ukryciu. Nie wiadomo, w którym momencie rząd uzna, że nie jest w stanie dalej używać tych narzędzi. Do tego wszystkiego zaczynają rysować się sygnały spowolnienia gospodarczego, związane z wypalaniem dość naturalnego przyspieszenia postcovidowego. Wszystko wskazuje, że wchodzimy w fazę tzw. stagflacji, czyli wysokich cen oraz ograniczonego wzrostu gospodarczego. Efektem tego, mogą być nie tylko wyższe ceny produktów konsumpcyjnych, ale również np. gorsza sytuacja na rynku pracy.

Podobnego zdania jest prof. Kalinowski.

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Mamy do czynienia z newralgicznym momentem. W przypadku możliwej stagflacji, niezwykle trudno jest walczyć z inflacją, ponieważ takie narzędzia jak polityka monetarna, będą powodować pogłębianie recesji

prof. Marcin Kalinowski / Wyższa Szkoła Bankowa w Gdańsku

Rząd zrobił wszystko?

Fala społecznej frustracji uderzyła głównie w polskie koncerny oraz stacje paliw, oskarżane o zwiększanie marż oraz zarabianie na trudnej sytuacji międzynarodowej. W przypadkach stacji, pretensje są niewspółmierne do skali zjawiska, a dodatkowe koszty z tego tytułu są dla kupującego stosunkowo niewielkie. Szacuje się, że przy cenie 8 zł za litr, średnia marża stacji w Polsce wynosi 7-8 gr na litrze i jest niższa od notowanej, gdy paliwa były o 30-40 proc. tańsze. Nieco inaczej jest z tzw. modelową marżą rafineryjną, która w ciągu roku, z poziomu kilku dolarów za baryłkę, urosła do 60 dol. Wynika ona z przyjętego modelu matematycznego, ile można „wycisnąć” z ropy w przerobie na paliwa, i jak przekonują Lotos i Orlen, nie ma wiele wspólnego z pomnażaniem zysków. Jednak faktem jest, że państwowe koncerny na paliwach zarabiają, co sprawia, że kierowcy mają poczucie niesprawiedliwego obciążenia ich skutkami ostatnich zawirowań. Poza tym, wbrew temu co twierdzi premier Mateusz Morawiecki, narzędzia do regulacji wciąż posiada polski rząd.

- Obniżyliśmy VAT na paliwo, obniżyliśmy akcyzę. Zrobiliśmy wszystko, by koncerny paliwowe miały jak najniższą marżę – mówił w połowie maja prezes rady ministrów. Akcyza stanowi obecnie 18 proc. ceny detalicznej Pb95, 15 proc. ON, oraz 6 proc. LPG, co oznacza, że państwo ma tu pole manewru. Problem partii rządzącej polega na tym, że sytuacja budżetowa mocno ogranicza kolejną rezygnację z przychodów.

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

- Na skutek działań z ostatnich lat, prawdopodobnie mamy do czynienia z bardzo mocnym przyspieszeniem deficytu budżetowego. Rząd zaczyna zdawać sobie sprawę, że dalsze obniżenie akcyzy wiąże się z ograniczeniem wpływów do budżetu i w tym zakresie znalazł się pod ścianą – uważa prof. Filar. – To, co najbardziej boli mnie w tej kwestii, to, że premier z lubością opowiada o budżecie centralnym, który pokazuje jedynie ułamek całości wydatków państwa i nie pokazuje jakie wyniki mamy w rzeczywistości mamy.

Jakie szanse na unormowanie sytuacji?

Prof. Rafał Chwedoruk wątpi, by pogarszająca się sytuacja gospodarcza skutkowała masowymi protestami niezadowolonych z poziomu cen paliw czy inflacji, co związane jest ogólnymi tendencjami w europejskiej koniunkturze. Nie wyklucza jednak wybuchów lokalnych pożarów społecznego niezadowolenia.

- Taktyka, polegająca na tłumaczeniu wszystkiego wojną, powoli się wyczerpuje. Zagaszanie tego pożaru jest politycznie niemożliwe, ponieważ inflacja rzutuje na niemal wszystkie towary. Jest to również bardzo trudne z ekonomicznego punktu widzenia, ponieważ wysokie ceny są korzystne dla budżetu państwa – mówi politolog, prof. Uniwersytetu Warszawskiego. - Dramatyzm położenia PiS polega na tym, że realizacja celów partii w polityce międzynarodowej, prowadzi do katastrofy ekonomicznej, a próba ratowania tego co się da w wymiarze społeczno-ekonomicznej musiałaby oznaczać gruntowną rewizję polityki. PiS czeka pościg z czasem, bez pewności, że zakończy się sukcesem.

Według ekspertów poprawa może przyjść wraz z unormowaniem sytuacji na rynkach światowych, polegającej na zaspokojeniu europejskich potrzeb przez dostawy spoza Rosji, a z drugiej strony, znalezieniu przez Rosję nabywców w Chinach czy Indiach. Stabilizacja pod względem kierunków dostaw, liczby kontraktów oraz ilość przesyłanej ropy, może spowodować zatrzymanie wzrostu cen oraz ich powolny spadek. Do tego potrzeba jednak czasu. Na razie kierowcy skrzykują się w mediach społecznościowych i organizują protesty na stacjach, w geście niezadowolenia z postawy rządu w tej sprawie.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama