Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

„Czerwona ziemia” Marcina Mellera. Spotkanie z czytelnikami w Słupsku

Na Skwerze im. Krzysztofa Komedy w Słupsku, podczas spotkania zorganizowanego przez Miejską Bibliotekę Publiczną, Marcin Meller promował swoją najnowszą książkę "Czerwona ziemia".
(fot. Danuta Sroka) 

Lato jest porą roku niezwykle barwną w kulturze, zagościło również na skwerze Krzysztofa Komedy tuż przy słupskich bulwarach. W czerwcu pojawił się w Słupsku Marcin Meller, przyjął zaproszenie Miejskiej Biblioteki Publicznej po to, by opowiedzieć czytelnikom o swoim thrillerowym debiucie. Swoją barwną opowieść rozpoczął od pomorskich smaków, potem już było o czasie i przypominaniu, wojnie świętego ducha i lockdownie. Doświadczenia kulinarne mogą być komiczne, i nie chodzi bynajmniej o te zasmakowane w Słupsku, ale o te, które zapamiętuje się inaczej np. jedzenie afrykańskich robaków w chacie z trawy, które wyglądają jak białe spasione karaluchy. Sprawa wydaje się być beznadziejna w chwili, jeśli nie można odmówić ich zasmakowania, w innym przypadku można śmiertelnie urazić gospodarza. Wytrawny podróżnik Marcin Meller wybrnął z sytuacji, informując, że polscy katolicy nie mogą jeść robali. Jak wiadomo, w Afryce nie ma ludzi niewierzących, w tym kraju każdy w coś wierzy, ma własnego Boga, i tym razem wiara zwyciężyła.

Czerwona ziemia Marcina Mellera

Żywot wędrowca, dziennikarza i reportera bywa rozmaity, bogaty w przygody i zróżnicowane relacje, żyjącego w permanentnym skupieniu twórczym, a potem zamykaniu własnych myśli w kodeksach czy w cyfrowym świecie. „Czerwona ziemia” wyrwała autora z domu rodzinnego na kilka tygodni, a może miesięcy.

(fot. Danuta Sroka) 

Proces twórczy książki – jak sam wspominał podczas spotkania – był trudny i wyczerpujący. Pracował nad nią między lockdown’ami, co zdecydowanie wydłużyło czas jej powstania. Zdalne lekcje wymagały głębokiego zanurzenia się w temacie edukacji osobistych pociech. W zamyśle autora „Czerwona ziemia” miała być czytadłem, powieścią wakacyjną, którą można „pochłonąć” za plażowym parawanem. Czy taka jest w istocie? Do jej napisania autor przygotowywał się bardzo starannie.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Autor Kryminałów Krzysztof Bochus: Pomorze to moja literacka Ziemia Obiecana

Czerwona ziemia” zawiera wątki sensacyjne i przygodowe, które doskonale się przenikają, ukazuje relacje ojca z synem, zaciekawia już od pierwszej stronicy. Akcja książki osadzona jest w dwóch czasach, w latach 90. XX wieku i współcześnie. Marcin Meller spędził w Afryce dwa lata, po dwudziestu czterech latach wrócił do Ugandy, był rok 2020. Meller chciał zaobserwować zmiany, przyjrzeć się realiom, popatrzeć na ludzi, poukładać wszystko tak, by móc zainteresować czytelnika i zaskoczyć samego siebie. Wrócił do Afryki po to, by coś dać głównemu bohaterowi, przygotować materiały, popatrzeć na ludzi. Marcin Meller nie zastał już tamtej Ugandy. Miasta poszerzyły swoje granice, w gajach zrobiło się tłoczno, a ludzie wciąż masowo migrują ze wsi do miast. Niewątpliwie afrykańskie miasta rozrastają się w sposób niekontrolowany, przybywa w nich mieszkańców, bo w nich można przeżyć. Przyrost naturalny również dopomaga w dziele zaludniania Afryki.

(fot. Danuta Sroka) 

Premiera książki odbyła się już 1 czerwca, a jej przedsprzedaż spowodowała intensywną dyskusję oraz pojawienie się mnóstwa znakomitych ocen. Jest dobrze z jej czytaniem. Przejdźmy zatem do meritum, „Czerwona ziemia” jest fikcją literacką w której czytelnik odnajduje również wątki realne, te związane z pobytem autora w Ugandzie. Po powrocie do Afryki Marcin Meller postawił pierwsze kroki – zgodnie z planem – w Kampali. Odległości musiał przemierzać minibusem tzw. matatu lub boda-boda, taksówkami/skuterami, gdzie z tylnego siedzenia obserwował znakomite poczucie balansu tamtejszych mieszkańców, sam widząc śmierć w oczach. Nie potrafił tak balansować ciałem na zakrętach, jak czynili to mieszkańcy Afryki.

ZOBACZ TEŻ: „Czterdzieści dusz” Piotra Borlika. Brutalny mord i grzeszni duchowni

Podczas spotkania z czytelnikami opowiadał o Ugandzie z imponującą dozą czegoś w rodzaju tęsknoty. – Ile Marcina Mellera jest w Wiktorze? Takie pytanie wybrzmiało. Wiktor Tilsze to główny bohater powieści, dziennikarz przemierzający Afrykę szlakiem ojcowskiej przeszłości w tym miejscu. Wiktor jednak nie jest Marcinem, chociaż wiele wątków własnych autor zawarł w powieści. Marcin Meller nigdy nie pisał fikcji i sporo wie o Afryce, dlatego chętnie wykorzystał w książce własne historie, co zdecydowanie dodało autentyczności i zaciekawienia. W owym 2020 roku Wiktor jedzie do Ugandy współczesnej, niejako śladami samego siebie sprzed lat, nie dociera jednak do Gulu, gdzie w 1996 roku jego ojciec przeżył piekło. Przemieszcza się po niebezpiecznych terenach kontrolowanych przez rebeliantów, jeździ „czerwonymi” drogami na których w każdej chwili może spotkać go coś złego. Kilka własnych przypadków autor umiejętnie wplótł do powieści m.in. wątek spotkania bohatera z Ryszardem Kapuścińskim czy historię, w której bohaterowie znaleźli się w niebezpieczeństwie, a mianowicie podczas bombardowania w Południowym Sudanie.

(fot. Danuta Sroka) 

Wojna Ducha Świętego

Marcin Meller w owych latach 90. pisał reportaż o wojnie Ducha Świętego, pierwotnie miał to być reportaż o wyborach prezydenckich w Ugandzie. Te wybory były parodią demokracji, bo wiadomo było, że wygra je urzędujący prezydent Yoweri Museveni z Narodowego Ruchu Oporu, który zresztą rządzi do dziś. Marcin Meller przedstawia w książce te tematy, sporo się z niej można dowiedzieć. Podróżowanie śladami samego siebie sprzed lat, tak jak czyni to bohater „Czerwonej ziemi”, jest ekscytujące, wywołuje masę emocji. Wiktor nie dociera do Gulu, miasteczka w północnej Ugandzie, tak jak autor książki, krążąc wcześniej w atmosferze strachu przez kilka dni w rozklekotanej ciężarówce po zapomnianych wioskach. Wracamy do wojny Ducha Świętego. Samozwańczy szaleńcy – którzy przez lata dręczyli wioski, mordowali i poddawali torturom ludzi – ogłosili się wysłańcami namaszczonymi przez Ducha Świętego. Ich celem było zdobycie Ugandy, zniszczenie „grzeszników” i rządzenie wg Dziesięciu Przykazań. To była gehenna, uprowadzano mieszkańców wsi, w tym dzieci i młodzież, pobierano okup, straszono. W konsekwencji dzieci były szkolone do zabijania. Rząd podejmował próby pokojowego rozwiązania konfliktu, które kończyły się niepowodzeniem. W październiku 1996 roku uprowadzono ponad setkę kobiet – studentek.

Taka oto jest „Czerwona ziemia” Marcina Mellera, trochę prawdziwa i trochę zmyślona. Autor ma niesamowicie rozbudowaną wyobraźnię, znakomite podejście do świata, a przede wszystkim wiedzę, którą umiejętnie wykorzystuje i dzieli się nią ze światem.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama