Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Katastrofa na Odrze. Jak trwoga, to do naukowców

Wydatki na ochronę środowiska są cały czas niewspółmierne do tego, w jaki sposób jest ono eksploatowane. To nie ma nic wspólnego z tymi pięknymi hasłami o zrównoważonym rozwoju, które często słyszymy – mówi prof. dr hab. inż. Magdalena Gajewska z Katedry Technologii Wody i Ścieków Wydziału Inżynierii Lądowej i Środowiska Politechniki Gdańskiej.
(fot. Wody Polskie)

Czy wierzy pani, że ktoś odbierze obiecaną nagrodę miliona złotych za wskazanie sprawcy zatrucia Odry?

W dzisiejszych czasach są takie możliwości pomiarowe, że – gdyby zależało na wykryciu sprawcy – to już wiedzielibyśmy kto to. Więc według mnie nikt nie weźmie tych pieniędzy. Może to i dobrze, bo lepiej je przeznaczyć na ratowanie Odry. Inna sprawa, że prawdopodobnie to nie jest tak, że zawiniła jedna np. kopalnia, jeden punktowy zrzut. Tego musiało być więcej. Wyjaśnieniu nie pomógł też chaos informacyjny, przekłamania. Byłam na urlopie i spędziliśmy z mężem [Ryszardem Gajewskim, prezesem Gdańskich Wód – red.] kilka wieczorów na rozmowach, na analizowaniu dostępnych wyników ze strony niemieckiej. I te wyniki w żaden sposób mi nie pasowały, nie składały się w żadną logiczną całość.

A co dopiero ma powiedzieć laik, który najpierw słyszy o podwyższonym poziomie tlenu, potem o mezytylenie, wysokim zasoleniu, rtęci, którą jakoby pomylono w tłumaczeniu z wysokim poziomem pH, wreszcie o złotych algach? A teraz jeszcze mamy niedotlenienie.

Niedotlenienie jest naturalną konsekwencją tego wszystkiego, co się w tej chwili dzieje. Pamiętajmy, że tylko część martwych ryb wypływa i jest odławiana. Część opada na dno. Więc nie dość, że mamy bardzo wysoką temperaturę samej Odry, bardzo niski stan wód, w związku z tym rozpuszczalność tlenu w naturalny sposób maleje, to jeszcze w niższych warstwach zalega materia organiczna w postaci martwych ryb, która do rozkładu potrzebuje ogromnych ilości tlenu. W mojej ocenie te działania, które są teraz prowadzone, związane z natlenieniem, pojawiły się trochę zbyt późno. Nie wiem, czy pan pamięta awarię kolektora ściekowego w Gdańsku, kiedy ścieki wylewały się do Motławy? Poproszono mnie wtedy o opinię i pierwszą rzecz, jaką powiedziałam, to: natleniamy Motławę! Szybkie dostarczenie tlenu do wody w sposób sztuczny, to jedyny sposób, żeby wspomóc jej naturalne procesy samooczyszczania. Szczególnie w sytuacji, kiedy nie wiemy, co się w tej rzece znalazło.

Pobieranie próbek glonów, które następnie będą przetwarzane w produkt, który może być komponentem do nawozu lub wręcz nawozem (fot. archiwum Magdaleny Gajewskiej)

Panuje przekonanie, że rzeka oczyszcza się sama.

Do pewnego stopnia tak jest. W przypadku jednorazowego zrzutu słona woda by spłynęła, ale Odra jest stałym odbiornikiem dla wód słonych. Teraz tylko jest pytanie, kiedy Odra się odrodzi? Jeżeli żyły w niej dwudziestoparoletnie ryby, to przecież z młodego narybku od razu takie nie urosną. Trzeba więc liczyć co najmniej kilkanaście lat na pełne odrodzenie się rzeki. Co do złotych alg – jeżeli to rzeczywiście ich toksyny spowodowały śnięcie ryb w połączeniu z brakiem tlenu, a jest to scenariusz bardzo prawdopodobny – to jest to nowa sprawa w polskich wodach. Nie chcę więc udawać eksperta. Faktem jest natomiast, że złote algi nie rozwijają się w rzekach. To my, ludzie, zaburzyliśmy ekosystem Odry, wprowadzając zasolone ścieki i stworzyliśmy dla nich, jak widać, wyjątkowo dobre siedlisko.

Kiedy czytam, że na długości Odry jest ponad 5800 rur wpływowych, z czego 3500 tysiąca ma pozwolenie, żeby wlewać tam ścieki, a jeszcze kilkaset innych prawdopodobnie robi to bez pozwoleń, to zadaję sobie pytanie: jak to możliwe, że coś takiego stało się dopiero teraz?

[westchnienie] Prawodawstwo mamy świetne i gdyby wszystko działo się zgodnie z tym, co jest zapisane w rozporządzeniach, mielibyśmy naprawdę dobrą jakość jednolitych części wód w Polsce. Tymczasem jest ona albo umiarkowana, albo słaba, a więc niespełniająca wymogów ramowej dyrektywy wodnej. Największy kłopot polega chyba na tym, że pozwolenia wodno-prawne były wydawane 5-10 lat temu, kiedy wiele osób jeszcze nie do końca dopuszczało do siebie myśl, że mamy zmiany klimatu. Pozwolenia wydawano bez bilansowania rzeki: ile może ona przyjąć. Nikt przy tym nie uwzględnia na przykład tego, że ktoś wcześniej już zrzucił ścieki do tej samej wody, albo że jeszcze ktoś zrzuci je za chwilę. Tymczasem od paru lat widzimy, że przepływy w naszych rzekach drastycznie się zmniejszyły. Co chwilę mamy informację, że Wisła odsłoniła jakieś skarby, bo poziom wody obniżył się z 200 cm do 40 cm. Zatem w mojej ocenie należałoby zrewidować pozwolenia wodno-prawne, uwzględniając potencjalne konsekwencje zmian klimatu, czyli np. to, że będziemy mieć okresy, w których kopalnie nie powinny w ogóle zrzucać wód słonych, bo przepływ w odbiorniku, czyli rzece będzie za mały.

Teraz tylko jest pytanie, kiedy Odra się odrodzi? Jeżeli żyły w niej dwudziestoparoletnie ryby, to przecież z młodego narybku od razu takie nie urosną. Trzeba więc liczyć co najmniej kilkanaście lat na pełne odrodzenie się rzeki.

prof. dr hab. inż. Magdalena Gajewska / Politechnika Gdańska

A jak wygląda kontrola tego, co się faktycznie spływa ściekami i czy nie zrzuca się ich więcej, niż się zadeklarowało?

Zawsze powtarzam moim studentom, że Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska stoi na dwóch nogach. Z jednej strony prowadzony jest monitoring wód, o którym tyle się teraz mówi, a z drugiej prowadzone są kontrole zakładów przemysłowych. Tylko, że urzędnicy pracują w godzinach od 8 do 16. Zakłady przemysłowe o tym wiedzą, i jeżeli mają dokonać jakiegoś niewłaściwego zrzutu, robią to wieczorem albo w nocy. W dodatku finansowanie Wojewódzkich Inspektoratów Ochrony Środowiska zastało mocno ograniczone. Instytucja ta jest skrajnie niedoinwestowana. Także pod względem wynagrodzeń pracowników. Nie są na przykład w żaden sposób z gratyfikowani za to, że wykryją nieprawidłowości. Przeciwnie mają z tego powodu tylko dodatkowy kłopot, bo trzeba to wszystko dokładnie opisać, wrócić jeszcze raz do tego zakładu przemysłowego na kolejną kontrolę. Może nawet wydać nakaz jego zamknięcia, a to przecież miejsce pracy setek ludzi, więc jak to zrobić? To wszystko, to są konsekwencje wcześniejszych zaniechań. Zresztą nie tylko tego obozu rządzącego, ale wszystkich rządzących, począwszy od końca II wojny światowej, bo to, co się działo ze środowiskiem za czasów PRL, to był po prostu dramat.

Prof. dr hab. inż. Magdalena Gajewska jest koordynatorką Centrum Eko-Tech Politechniki Gdańskiej. Specjalizuje się m.in. w badaniach występowania, pochodzenia i usuwaniu związków biogennych, metali ciężkich oraz nowopojawiających się zanieczyszczeń środowiska w zlewni zurbanizowanej i niezurbanizowanej (fot. archiwum Magdaleny Gajewskiej)

Zapominamy, że w latach osiemdziesiątych stan czystości wód był dużo gorszy, niż teraz.

Oczywiście, że tak. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej zmusiło nas do tego, żebyśmy w ogóle podjęli próby oceny stanu naszego środowiska. I wtedy okazało się, jak jest bardzo niefajnie. Polska musiała wtedy wybudować lub zmodernizować setki oczyszczalni ścieków, co zresztą zrobiliśmy: np. Olsztyn, Kraków, Warszawa czy modernizacje w Gdańsku. Wydatki na ochronę środowiska są cały czas bardzo małe, niewspółmierne do tego, w jaki sposób nasze środowisko jest eksploatowane. To nie ma nic wspólnego z tymi pięknymi hasłami, które często słyszymy: zrównoważona gospodarka, zrównoważony rozwój. Nic z tych rzeczy – cały czas traktujemy nasze środowisko bardzo grabieżczo.

Naukowcy zajmujący się środowiskiem, a w szczególności czystością wód, mają teraz swoje pięć minut. Wszyscy chcą ich słuchać.

Jak trwoga do Boga [śmiech]. Teraz staliśmy się ważni, ale jak wcześniej mówiliśmy: badajmy, inwestujmy nie słuchano. Swego czasu z rektorem Uniwersytetu Gdańskiego, prof. Piotrem Stepnowskim chcieliśmy zbadać skąd pochodzą zanieczyszczenia w wodach powierzchniowych rejonu Trójmiasta. Złożyliśmy stosowny projekt, ale Narodowe Centrum Nauki odmówiło, uzasadniając, że to nie są badania podstawowe, tylko monitoring, a na to pieniędzy nie przyznają. Rzecz w tym, że żadnej jednostki naukowej nie stać na to, żeby to sfinansować w ramach działalności statutowej czy badań własnych. Zatem, tak jak powiedziałam, środowisko jest niedoinwestowane, a przez to zbyt mało wiemy.

Złote algi też potrzebują do rozwoju wysokiej temperatury, a ponieważ idziemy już w kierunku chłodniejszych dni chłodniejszych i nocy, to jest duża szansa, że nie zakwitną. Aczkolwiek konsekwencje tego zdarzenia możemy zobaczyć w naszym Bałtyku za rok, dwa, trzy... Nie da się bowiem wykluczyć, że algom uda się przeżyć zimę i zakwitną za rok.

prof. dr hab. inż. Magdalena Gajewska / Politechnika Gdańska

Niektórzy twierdzą wręcz, że to szczęście w nieszczęściu, że do zatrucia doszło na Odrze, która jest rzeką graniczną. Dzięki temu mieliśmy odpowiednio wiele danych, a przy okazji cała sprawa została odpowiednio nagłośniona przez stronę niemiecką. Pani też mówiła, że wraz z mężem analizowali państwo badania niemieckie. Co jest nie tak z polskim monitoringiem wód?

Monitoring środowiska jest prowadzony w wyznaczonych punktach, o wyznaczonym czasie. Natomiast w momencie, kiedy się coś takiego dzieje musimy wiedzieć bardzo dokładnie: kto zrzucił, co zrzucił, w jakim momencie. Musimy przede wszystkim śledzić pionowy przekrój rzeki, bo powierzchniowo w rzece tlen zawsze będzie. Natomiast wraz z temperaturą, głębokością będzie się zmieniał i profil tlenowy, i stopień zasolenia. Woda słona będzie się gromadziła przy dnie, bo ona jest cięższa. W związku z tym zbadanie próbki powierzchniowej niczego nam nie powie. A już najwięcej zanieczyszczeń, we wszystkich zbiornikach wodnych, gromadzi się w osadzie. Wymycie tego osadu powoduje – co zauważyli w Odrze Niemcy – zmianę mętności, zmianę absorpcji promieniowania UV. To również wpływa na jakość życia w tej rzece. Zaburzona jest fotosynteza, część ryb traci orientację w takiej mętnej wodzie i nie może żerować. To aspekty, o których już teraz powinniśmy myśleć. Skoro obniża się przepływ, to wiadomo, że zawiesin będzie więcej.

Jakie będą konsekwencje tej katastrofy? O samej Odrze już pani częściowo mówiła, a co z Bałtykiem?

Zanim to zanieczyszczenie znajdzie się w Bałtyku, trafi do Zalewu Szczecińskiego, który – jako wody przejściowe, częściowo zasolone – może się obronić. Szczególnie, że troszeczkę popadało, wzrosły poziomy wody. Temperatura powietrza i wody się obniżyła. Nastąpiło rozcieńczenie, które w tych warunkach jest zjawiskiem korzystnym. Mam taką cichą nadzieję, że Bałtyk się również się wybroni. Złote algi też potrzebują do rozwoju wysokiej temperatury, a ponieważ idziemy już w kierunku chłodniejszych dni chłodniejszych i nocy, to jest duża szansa, że nie zakwitną. Aczkolwiek konsekwencje tego zdarzenia możemy zobaczyć w naszym Bałtyku za rok, dwa, trzy... Nie da się bowiem wykluczyć, że algom uda się przeżyć zimę i zakwitną za rok. Tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, bo – jak mówiłam – one są dosyć nowe w naszym środowisku i trudno jest powiedzieć, jak się będą tutaj zachowywały. Mówiąc o konsekwencjach nie możemy też zapominać o ludziach, którzy żyją nad tą rzeką, o roślinach, które były podlewane skażoną wodą…


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama