Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Kto tu kogo ma kontrolować, czyli samorząd do przeglądu

Reforma samorządowa z roku 1990 w wydaniu prof. Jerzego Regulskiego uchodzi dziś (pewnie słusznie) za jedną z najbardziej udanych reform ostatniego 35-lecia. Nie oznacza to jednak, że nie wymaga pewnych korekt, a przynajmniej namysłu i debaty nad niektórymi jej mankamentami - pisze dr Wojciech Ogrodnik, socjolog, przewodniczący Zarządu Dzielnicy Gdynia-Wzgórze Świętego Maksymiliana.
ul. Piłsudskiego w Gdyni

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Przyjrzyjmy się zatem owym defektom, z mojej ulubionej gdyńskiej perspektywy. Choć, jak myślę, jest to obraz w miarę uniwersalny i reprezentatywny dla całej Polski, w czym utwierdziła mnie również lektura książki Andrzeja Andrysiaka pt. „Lokalsi. Nieoficjalna historia pewnego samorządu”.

Pierwszym i moim zdaniem jednym z najbardziej szkodliwych mechanizmem samorządowego procesu wyborczego są (wprowadzone w drugim etapie reformy z 1998 roku) bezpośrednie wybory wójta, burmistrza i prezydenta miasta. Powszechne wybory prezydentów miast miały zwiększyć frekwencje i uatrakcyjnić proces wyborczy. Tak się niewątpliwie stało. Jednak zaistniały układ powoduje wzrost siły i znaczenia tylko osoby prezydenta – kosztem znaczenia rady miasta. To prezydent w procesie wyborczym organizuje wokół siebie radnych, którzy zależni od niego, po wyborach często nie są w stanie pełnić właściwie roli ustawodawczej – nadrzędnej wobec prezydenta. Należałoby zatem rozważyć powrót do wyboru prezydenta przez radę miejską. Wzmocniłoby to kontrolę radnych nad prezydentem.

W Gdyni ten problem jest aż nazbyt widoczny. Prezydent zarządza radnymi w sposób iście wodzowski, a radni głosują uchwały pod jego dyktando, często nawet nie wiedząc czego one dotyczą. Zresztą już sama nazwa rządzącej większości – Samorządność Wojciecha Szczurka – wskazuje dokładnie kto tak naprawdę trzyma pełnie władzy w Gdyni.

Jeżeli połowa radnych wybranej większości nie dostaje się do rady Miasta na skutek bezpośredniego wyboru, a na skutek zajmowanego kolejnego miejsca na liście, powoduje to erozję wartości obywatelskich i postrzeganie procesu demokratycznego jako uczciwy.

Od kilku tygodni jesteśmy widzami serialu pt. „Na skutek wzajemnych donosów mandatów radnych wygaszanie”. Superkomisja powołana przez RM (a jakże, w większości składająca się z radnych SWS) zajmuje się bodaj sprawą już ośmiu radnych. Próbuje ustalić czy wybrani radni zamieszkują na terenie gminy. Jak się okazuje, fakt ten nie jest wcale oczywisty. Zatem próbuje się ustalić gdzie radny ma swoje centrum życiowe. Niejasność ustawy w pojęciach: „centrum życiowe”, „miejsce zamieszkania” czy „zamieszkiwanie” powoduje niedogodności w ich interpretowaniu. Brakuje również wskazania kto i w jaki sposób (jakimi służbami) miałby to weryfikować. Kolejną kwestią, którą zajmuje się rzeczona Super Komisja jest problem pełnienia mandatu radnego i jednoczesnego świadczenia pracy na rzecz gminy. Zatem warto uściślić w ustawie tę kwestię. Na chwilę obecną ustawa mówi o zakazie łączenia kierowniczych funkcji w administracji miejskiej oraz jednoczesnego sprawowania mandatu radnego. Ale nie jasne jest, moim zdaniem, co oznacza termin „kierownicze stanowiska”. Czy jest to kierownik wydziału, departamentu czy zespołu? Proponuję zatem zakaz łączenia jakiejkolwiek pracy świadczonej na rzecz Urzędu Gminy oraz pełnienia mandatu radnego. Na każdym szczeblu. Pozwoli to uniknąć podejrzeń o konflikt interesów oraz niejasnych motywacji.


I już zupełnie na koniec - problem, a właściwie zjawisko, które trwa już przez kilka kadencji, a do którego niestety przyzwyczailiśmy się i aż strach bierze, że nie wywołuje to u nas nawet większego zgorszenia. W obecnej kadencji w Gdyni na 28 radnych aż 10 zrzekło się swoich mandatów, z tego ośmiu z nich objęło intratne kierownicze stanowiska w magistracie (niektórzy z nich świetnie wywiązują się ze swoich zadań, ale przecież nie o to chodzi). Na ich miejsce weszły kolejne osoby z dalszych miejsc z o wiele mniejszą uzyskaną liczbą wyborczych głosów. Wyborca nie po to wybiera swojego radnego, którego deleguje do pracy w Radzie Miasta, aby ten kolejnego dnia zrzekał się swojego mandatu i obejmował stanowisko np. wiceprezydenta. Przypomina to dowcip ze styczniowych wyborów roku 1947 „urna wyborcza to magiczna szkatułka, wrzucasz Mikołajczyka, wychodzi Gomułka”… Musi, moim zdaniem, nastąpić zmiana w ordynacji w zakresie nagminnego zrzekania się mandatów przez wybranych radnych, a następnie obejmowania intratnych stanowisk w administracji władzy wykonawczej. Ten powszechny proceder wpływa destrukcyjnie na procesy demokratyczne oraz na uznawane wyborów jako uczciwych. Jeżeli połowa radnych wybranej większości nie dostaje się do rady Miasta na skutek bezpośredniego wyboru, a na skutek zajmowanego kolejnego miejsca na liście, powoduje to erozję wartości obywatelskich i postrzeganie procesu demokratycznego jako uczciwy. W razie zrzeczenia się mandatu radnego proponuje rozważyć wybory uzupełniające albo wakat.

Zdaję sobie sprawę, że poruszane tutaj przeze mnie problemy nie stanowią kompletnej listy problemów. Można przecież zastanawiać się również nad obowiązującymi progami wyborczymi czy też sposobem liczenia głosów wg systemu D’Hondta, tak bardzo promującego duże komitety. Kolejnym problemem są rady dzielnic, których status, zadania i kompetencje są kompletnie do poprawy, ale to już temat na oddzielne opracowanie. Bardzo bym chciał, aby poruszane w tym tekście problemy i zjawiska stanowiły przyczynek do rzeczowej merytorycznej debaty. Zatem samorząd do przeglądu!


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka