Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Biografia Ernesta Brylla [nl] to osobiście i szczerze napisana historia Polski kilku dekad

Ernest jest naprawdę takim facetem, którego historia pod wieloma względami dotknęła i on umiał sobie z nią dać radę – mówi Dariusz Michalski, dziennikarz, autor książki „Ten Bryll ma styl”
Biografia Ernesta Brylla [nl] to osobiście i szczerze napisana historia Polski kilku dekad

Autor: Fot. Bogusław Augustyniak

Za czym kolejka ta stoi?/ - Po szarość, po szarość po szarość. / Na co w kolejce tej czekasz?/ Na starość na starość, na starość”. Która z osób, pamiętających tamtą „gorącą” zimę 1980/81, nie nuciła wtedy tych słów „Psalmu stojących w kolejce” z „Kolędy-nocki” Ernesta Brylla i Wojciecha Trzcińskiego. Teatr Muzyczny w Gdyni, świeżo przeniesiony do nowej reprezentacyjnej siedziby, wówczas drugiej największej sali teatralnej w kraju, wystawił ten spektakl 69 razy przy nadkompletach widzów. A mógłby wystawić więcej, gdyby nie ograniczenia finansowe (na scenie występowało ok. 300 osób), a następnie wprowadzenie stanu wojennego, czego skutkiem był zdjęcie „Kolędy” z afisza, a na dodatek zniszczenie dekoracji.

Prowokator czy pokrzepiacz serc?

Można powiedzieć, że Ernest Bryll utrafił idealnie w czas z przesłaniem swojej śpiewogry, gdzie jasełka przeplatały się z codziennością peerelowskiego kryzysu przełomu lat 70. i 80. W Trójmieście, gdzie kilka miesięcy wcześniej strajkami wywalczono Solidarność, „Kolęda” z monumentalną scenografią Mariana Kołodzieja odbierana była niemal jak świętość. Warszawa była bardziej sceptyczna.

CZYTAJ TEŻ: Feliks Falk: Od czasu przełomu śledziłem, co się działo w polskiej polityce. Teraz przestałem to rozumieć

Tygodnik „Polityka” przejechał się wtedy, nawet nie tyle po „Kolędzie-nocce”, co po samym Bryllu, jego talencie, umiejętnościach. Sprawiało to wrażenie artykułu napisanego na zamówienie – wspomina Dariusz Michalski, dziennikarz prasowy, radiowy, telewizyjny, autor biografii kilkunastu gwiazd polskiej rozrywki.

Spotykamy się w Sopocie w związku z wydaną przez niego niedawno książką „Ten Bryll ma styl”.

Bryll

 

Dopytuję, skąd w ogóle pomysł na tego właśnie bohatera.

Ten pomysł na mnie czekał właściwie od 1981 roku – odpowiada dziennikarz. – Uświadomiłem to sobie, kiedy w moim gigantycznym archiwum muzycznym natrafiłem na spięte rozmowy z Ernestem Bryllem i artykuły o nim, a zwłaszcza jeden.

Chodziło o polemikę z owym krytycznym artykułem z „Polityki”, w której Dariusz Michalski wziął w obronę autora „Zagrajcie nam dzisiaj wszystkie srebrne dzwony”. Zresztą dwa tygodnie później „Polityka”, piórem innego dziennikarza, też odcięła się od tamtej krytycznej opinii.

Przypominając sobie te wszystkie wydarzenia i przygotowania do warszawskiej premiery „Kolędy-nocki”, w których też miałem swój udział, bo zaprosiłem jej twórców do mojej audycji w radiowej Trójce, uzmysłowiłem sobie, że już dawno powinienem się zająć Bryllem, który napisał w swoim życiu bardzo dużo ważnych rzeczy. Który prowokował przeciwnika, bo będąc w stanie wojennym bez pracy, w 1984 roku napisał „Wieczernik”, przypominający Pana Boga i, że się tak wyrażę, całą resztę towarzystwa. A może on nie jest prowokatorem, tylko w to wierzy i chce ludziom uzmysłowić, że świat nie zwariował doszczętnie, że trzeba pamiętać o tym, co w wyobrażeniach, w wierze było, bo to jest powtarzalne?

Parę rzeczy się wydarzyło

Nie można powiedzieć, żeby Ernest Bryll zareagował entuzjastycznie na pomysł książki o sobie. Próbował przekonać Dariusza Michalskiego, że nie jest ona potrzebna ani jemu samemu, ani czytelnikom, ani historii. Mimo wszystko zgodził się na cotygodniowe rozmowy z dziennikarzem. Po mniej więcej dziesięciu takich spotkaniach poeta uprzejmie przeprosił swojego rozmówcę, stwierdzając, że to bez sensu i jednak nie będzie rozmawiać.

Powiedziałem wtedy: Bardzo żałuję, że broń w Polsce jest reglamentowana, bo bym teraz wyjął spluwę i cię zastrzelił, a świat pozbyłby się kłopotu, który się nazywa Ernest Bryll i wszystkich twoich pretensji. Wieczorem Ernest oddzwonił: Wiesz, rozmowa jest niedokończona, może byśmy jednak ją dokończyli? – relacjonuje Dariusz Michalski.

Następnego dnia przyjął go kompletnie inny człowiek.

Przemyślałem to wszystko i razem z Małgosią [żoną – red.] doszliśmy do wniosku, że parę rzeczy w moim życiu się wydarzyło i w zasadzie warto by je opisać, szczególnie, że to może już ostatnia po temu okazja – mówił Bryll.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: „W słowie są piękno i siła”. Spotkanie z aktorem Jerzym Kiszkisem

I praca zaczęła się na nowo. Towarzyszyła jej deklaracja zaufania pod adresem autora i obietnica niewtrącania się w szczegóły, co znacznie ułatwiło zadanie Dariuszowi Michalskiemu. Szczególnie, że postanowił, iż książka ma być prezentem na 88. urodziny poety.

Pomyślałem, że to może być ostatni z dużych prezentów jego życiu – przyznaje dziennikarz. – I okazało się, że dobrze myślę. Ernest tę książkę dostał, ucieszył się po swojemu, a dwa dni później wylądował na cały miesiąc w szpitalu. Na szczęście dzięki dobrej robocie kardiologów udało się go zachować dla świata. W każdym razie rezultat jest taki, że Ernest przekonał się, że wspólnie wykonaliśmy robotę, która się komuś przyda.

Istota Ernesta

Czy jeśli bohater książki biograficznej jest z niej zadowolony, to stanowi to dobry sygnał dla autora i czytelników? – dopytuję. – Bo może to oznaczać, że nie wszystko zostało tam opowiedziane, tak jak było, ale tak, jak chciał opisywany.

Dariusz Michalski tłumaczy, że owszem, opisane jest wszystko jak było, ale jeśli Ernest Bryll nie otwiera przed nim pewnych „drzwiczek” w swojej przeszłości, to on uznaje, że racja jest po jego, Brylla, stronie. Przekonuje, że w książce ujawnił tyle, że czytelnikowi, który chciałby poznać „istotę” Brylla, to powinno wystarczyć.

Był dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Londynie, gdzie naprawdę wiele zrobił, oraz pierwszym ambasadorem Rzeczypospolitej w Irlandii. Sam to przyznał: poeta do biurokratów, zwłaszcza politycznych, totalnie się nie nadaje. Oni się go pozbędą, bo on im szkodzi i go nie rozumieją. On też nie wie, dlaczego ten świat jest taki, skoro mógł być inny.

Istota Ernesta, według mnie, wyraża się hasłem: „tak, ale…”. Ernest jest człowiekiem, który jako samotnik, znając siebie, swoje możliwości, czuł się po jakimś czasie bardzo niewygodnie i lgnął do towarzystwa. Wchodził w to towarzystwo, przyjmowany z otwartymi rękami, ceniony, choć nie czapkowany, i po jakimś czasie stwierdzał, że to towarzystwo mu nie pasuje. Że oni się ze sobą do końca nie rozumieją. I powracał do samotności, po to, żeby za jakiś czas stwierdzić, że tęskni za grupą, że grupa go uleczy, udoskonali, uradośni i nie wiadomo co jeszcze. A potem znowu uznawał, że w tej grupie oni już sobie wszyscy wszystko powiedzieli, że nie tędy jego droga. I tak było przez całe jego życie. Przez tygodnik „Współczesność”, za którym całe życie tęsknił, przez zespoły producentów filmowych, przez… no ugryzłem się w język. Do dyplomacji to on na pewno nie chce już wracać, ani do polityki. A był przecież na dwóch znaczących stanowiskach. Był dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Londynie, gdzie naprawdę wiele zrobił, oraz pierwszym ambasadorem Rzeczypospolitej w Irlandii. Sam to przyznał: poeta do biurokratów, zwłaszcza politycznych, totalnie się nie nadaje. Oni się go pozbędą, bo on im szkodzi i go nie rozumieją. On też nie wie, dlaczego ten świat jest taki, skoro mógł być inny.

Czego Bryll nie powiedział, o co autor nie zapytał

Jedną z takich informacji, których autorowi nie udało się „wydusić” z bohatera książki, były szczegóły jego drzewa genealogicznego.

Bardzo chciałem, żeby opisać dużo dokładniej jego korzenie rodzinne, ale on tego nie chciał, ograniczając się do tych najbardziej podstawowych.

I tak dowiadujemy się, że ojciec Ernesta był zawodowym podoficerem Wojska Polskiego, walczył w kampanii wrześniowej, był w AK. Po wojnie, ze względu na przeszłość ojca, rodzina przeniosła się z rodzinnego Komorowa na Kurpiach do Gdyni, gdzie mieszkał jeden ze stryjów. Tam, w II Liceum Ogólnokształcącym, w 1951 Ernest zdał maturę. Ponieważ na wymarzonych studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Warszawskim zabrakło dla niego miejsca, zatrudnił się w „Dzienniku Bałtyckim”, skąd zresztą szybko wyleciał. Zatrudnienie znalazł w portowej elektrowni. Po roku spróbował po raz drugi i dostał się na polonistykę. Wtedy też porzucił Wybrzeże dla stolicy, gdzie ziściła się jego wielka kariera: dziennikarza, poety, pisarza, tłumacza, ale też kierownika literackiego w kilku instytucjach i dyplomaty.

SPRAWDŹ TEŻ: Włodzimierz Nahorny: „Żak” to była najwspanialsza instytucja na świecie. Wspominam jako cud boski, że mogłem tam grać

Wspominając dom rodzinny Bryll podkreśla głęboki patriotyzm i antykomunizm swojego ojca. Jak zatem się stało, że on sam, jako młody, „pryszczaty” student dał się zainfekować trutką marksistowskiej propagandy? To, że był w Związku Młodzieży Polskiej, nietrudno zrozumieć. Prawie wszyscy wtedy tam byli. Ale, że – już w latach 60. – zapisał się do PZPR, w której pozostał do wprowadzenia stanu wojennego?

Bryll_okładka

Starałem się zrozumieć Ernesta, który chłonął to, co mu opowiadano, przez co musiał przejść. Tę snopowiązałkę, która miała go ukształtować w ten, nomen omen snopek – opowiada Dariusz Michalski. – A stał się normalnym człowiekiem, który nie wyzbył się Pana Boga, a co więcej: uzmysłowił wielu Polakom, że można o nim i o wierze pisać, można to przeżywać. Jest się wciąż w tym takim Polakiem, jakim się było: uczciwym, wierzącym w to, w co się wierzy. Czasami należącym tu, a czasami, koniunkturalnie, gdzie indziej. Czy komuś zaszkodził? Nie sądzę. Jeśli paru wierszy się wstydził, to zdążył o nich zapomnieć i zdziwił się, kiedy mu o nich przypomniałem. Powiedział: jeżeli uważasz, że trzeba o tym pisać, to napisz.

Wiwat archiwum

Nie na samych rozmowach z Bryllem zbudowana jest ta książka. Autor pomieścił w niej szereg opinii na temat swojego bohatera wypowiadanych przez innych artystów, z którymi ten się znał lub współpracował, m.in. Jonasza Koftę, Wojciecha Młynarskiego, Agnieszkę Osiecką, Marka Grechutę, Czesława Niemena.

To nie jest laurka, chociaż wszyscy mówią o Erneście pełni podziwu, szacunku, nawet niektórzy miłości – twierdzi Dariusz Michalski.

Ten rozdział nie powstałby, gdyby nie przepastne archiwum autora, wypełniające cały wielki pokój w jego mieszkaniu.

Jeżeli mam jakąś dobrą cechę, to tę, że będąc otwartym i chętnym do poznawania twórców, zachowywałem zapisy wszystkich wypowiedzi, jakich mi udzielali. Nawet jeżeli do audycji radiowej wykorzystałem tylko 15 minut rozmowy, która trwała godzinę, to ja tę pełną godzinę spisywałem – mówi Dariusz Michalski.

Dotknięty przez historię

Jak na tle kilkunastu biografii, których jest autorem, Dariusz Michalski ocenia skalę trudności pracy nad „Ten Bryll ma styl”?

Każda książka była inna, to brzmi banalnie, ale jest prawdą. Wydawało mi się, że na przykład będzie mi się fantastycznie pisało z Wojtkiem Młynarskim, bo byliśmy prawie równolatkami. Niestety, jego choroba uniemożliwiła normalny kontakt. Wydawało się, że łatwo mi pójdzie pisanie biografii Krzysztofa Klenczona, bo to był przez lata mój kolega. A jednak pozostał pewien niedosyt. Może wynika on z tego, że każda napisana przeze mnie biografia była oczko lepsza od poprzedniej. Poszerza się mój warsztat, wiedza, zrozumienie, umiejętność rozmawiania, psychologia. „Ten Bryll ma styl” uważam za biografię, która mi się udała szczególnie, dlatego, że to jest inaczej, osobiście i szczerze napisana historia Polski kilku dekad. Jeżeli ją przeczytamy dokładnie, to zrozumiemy dużo więcej, niż dałyby nam wszystkie smutne, jednowymiarowe, kostyczne podręczniki. Ernest jest bowiem naprawdę takim facetem, którego ta historia pod wieloma względami dotknęła i on umiał sobie z nią dać radę – kończy Dariusz Michalski.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama