Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Zmiany klimatyczne wpływają na suszę, ale wody pozbawiają nas też decyzje władz, które są przed nami ukrywane

Polskie błoto kojarzyło się z zacofaniem i rodziło kompleksy polskich elit, które próbowały dogonić Zachód przez osuszenie lub uregulowanie rzek. Ten niedzisiejszy model jest nadal realizowany przez Wody Polskie - mówi Jan Mencwel, autor książki „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać?”
Zmiany klimatyczne wpływają na suszę, ale wody pozbawiają nas też decyzje władz, które są przed nami ukrywane

Autor: Jakub Szafrański

Na początku książki przywołuje pan oczywisty z naukowego punktu widzenia, choć jakby nieco zapomniany fakt, że ilość wody na Ziemi jest stała od początku istnienia naszej planety. Efekt cieplarniany tego nie zmienia. A jednak doświadczamy coraz większej suszy i to mimo nawalnych deszczy, które coraz częściej nas nawiedzają. Wyjaśnijmy zatem na czym polega ten paradoks.

Rzeczywiście jest tak, że na Ziemi cały czas jest tyle samo wody. Brzmi to optymistycznie, bo można by pomyśleć, że ta woda będzie na pewno cały czas do naszej dyspozycji. Zmiany klimatu powodują jednak, że obieg wody w przyrodzie jest coraz bardziej zaburzony. Mamy okresy coraz większej suszy, kiedy deszcz nie pada, a następnie spada w bardzo gwałtownych nawałnicach. Same te nawałnice mogą być katastrofalne w skutkach, ale też nie zasilają gleby, wód podziemnych, w taki sposób, w jaki zasilałyby je regularnie padające deszcze. Druga rzecz, w przypadku Polski bardzo ważna, to brak pokrywy śnieżnej, a w każdym razie coraz mniejsza ilość zalegającego zimą śniegu. Te srogie, długie zimy, potem długie przedwiośnie, kiedy ten śnieg topniał, to była główna dostawa wody do polskiego krajobrazu, i to determinowało naszą sytuację wodną. Obecnie stopniowo to tracimy i musimy myśleć o tym, w jaki sposób to zastąpić.

Jan Mencwel (ur. 1983) – publicysta, komentator, działacz społeczny i aktywista miejski, współzałożyciel stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. W 2020 opublikował książkę „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta”. Jego najnowsza książka „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać?” ukazała się 29 czerwca br. nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej.

Dostawa wody to jedno, natomiast ważne jest też jej magazynowanie. Takimi słowami-kluczami pańskiej książki są: mokradło i błoto. To, co przez szereg lat było synonimem naszego zacofania cywilizacyjnego, pańskim zdaniem jest wartością krajobrazu, którą należy przywrócić.

Tak nie tylko moim zdaniem, ale też naukowców, z którymi rozmawiałem. Mokradła – czyli tereny, które świetnie zatrzymują wodę, również w trakcie deszczu, a po zimie napełniają się wodą i „trzymają” ją tak, że ta woda szybko z tych miejsc nie odpływa, nie wsiąka, nie odparowuje – zostały w większości zniszczone. 85 proc. terenów podmokłych w Polsce już nie istnieje, bo zostały osuszone. To się wydarzyło w ciągu ostatnich 100 lat. I nie mówimy tu o skutkach efektu cieplarnianego, tylko skutkach działalności człowieka. Niemniej ciągle mamy te 15 proc. mokradeł i powinniśmy je chronić. Mówiąc o mokradłach nie mam na myśli takich wielkich bagien jak te w Biebrzańskim Parku Narodowym, ale takie zwykle – jak brzegi rzek, starorzecza, stare łąki zalewowe. Słowem, miejsca, w których woda zwykle się zatrzymywała, a potem stopniowo odnawiała pokłady wód gruntowych, zasilała rzeki w suche miesiące. Te miejsca powinno się chronić, ale też powinno się myśleć o ich przewracaniu. Naukowcy z Centrum Ochrony Mokradeł są zgodni, że to jest możliwe do zrobienia, i że nie jest jeszcze na to za późno.

Trudno jest zmierzyć, kto większym stopniu nas pozbawia wody: zmiany klimatyczne, czy my sami naszymi decyzjami przyzwalającymi na różne procedery. Obie przyczyny są równie istotne, ale ta druga jest przed nami skutecznie ukrywana.

Tytuł pańskiej książki – „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać?” – sugeruje, że to nie efekt cieplarniany jest główną przyczyną naszych kłopotów, tylko faktycznie są jacyś imienni sprawcy „wyparowania” naszej wody. Wyjaśnijmy zatem, kim oni są.

Trudno jest zmierzyć, kto większym stopniu nas pozbawia wody: zmiany klimatyczne, czy my sami naszymi decyzjami przyzwalającymi na różne procedery. Obie przyczyny są równie istotne, ale ta druga jest przed nami skutecznie ukrywana. W książce opisałem przykład z okolic Konina, gdzie właściwie cały region wysechł i wysycha nadal. Okazało się, że jest to efektem działalności odkrywkowych kopalni węgla brunatnego, położonych na tym terenie. Przez to powstały olbrzymie dziury w ziemi, do których spłynęła woda, a skąd potem została odpompowana do rzeki. To zmieniło układ wód gruntowych i obniżyło poziom wód w jeziorach w całej okolicy. Za oficjalną przyczynę podawano jednak przez długi czas zmiany klimatyczne. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że tak szybkie wysychanie musi być spowodowane jeszcze jakimś innym czynnikiem. Takich przykładów całej Polsce jest bardzo dużo. Nie mówię tylko branży węglowej, ale też o działalności i innych podmiotów, często dużych graczy biznesowych, eksploatujących zasoby wodne, no i przede wszystkim o służbach państwowych, takich jak chociażby słynne Wody Polskie, które na to przyzwalają.

Z pańskiej książki wyłania się obraz Wód Polskich, jako instytucji trochę bliźniaczej to Lasów Państwowych, które na potęgę tną polskie lasy. I tak samo można odnieść wrażenie, że Wody Polskie robią wiele, żeby Polska pustynniała. Skąd to się bierze?

Wody Polskie to instytucja działająca w schemacie myślenia o gospodarce wodnej, który jest już niedzisiejszy, ale bardzo mocno zakorzeniony w polskiej tradycji. Sto lat temu mieliśmy problem, że wody było za dużo. Polskie błoto, o którym Napoleon swego czasu pisał, że to „piąty żywioł”, kojarzyło się z zacofaniem i rodziło kompleksy polskich elit, które próbowały dogonić Zachód przez osuszenie lub uregulowanie rzek. Uznawano to wówczas wręcz za cel rozwojowy, związany z uzyskaniem terenów pod zabudowę albo na cele rolne. I ten model jest do dzisiaj realizowany przez Wody Polskie. Kopie się rowy melioracyjne, prostuje rzeki w ramach tak zwanych prac utrzymaniowych, osusza mokradła, likwiduje działalność bobrów. Wydawanych jest na to wiele milionów złotych, a przy tym wpędza nas to w jeszcze większy kryzys wodny, zamiast nas niego ratować.

To nie może być przypadek, że ta katastrofa wydarzyła się w momencie, kiedy nadchodziło widmo kryzysu energetycznego w Polsce i rząd wykonywał paniczne ruchy przykrywające ich wcześniejsze błędy, czyli brak transformacji energetycznej i oparcie energetyki nadal na węglu, importowanym wcześniej głównie z Rosji. Oczywiście nie mam na to twardych dowodów, bo też pamiętajmy o tym, że przyczyny katastrofy są przez organy rządowe ukrywane.

Czy można powiedzieć, że obecne władze są pod tym względem jakoś szczególnie mało wrażliwe, żeby nie powiedzieć zatwardziałe w ignorowaniu głosów nie tylko ekologów, ale także środowisk naukowych? Czy też takie wrażenie wynika z faktu, że pisał pan swoją książkę w ostatnich dwóch latach więc siłą rzeczy „władza” oznacza tu PiS.

Trudno to porównywać z poprzednimi rządami, bo kryzys wodny nasilił się dopiero w ostatnich latach, kiedy zdaliśmy sobie sprawę, jak duży mamy, i będziemy mieli, w Polsce problem z wodą. Co do głosu naukowców, to niestety, przynajmniej w obecnym klimacie politycznym, to nie jest instancja szanowana przez władze. Te realizują projekty służące celom zupełnie innym, niż prawdziwy rozwój czy adaptacja do zmian klimatycznych. Cechą obecnych władz jest to, że realizują projekty zanurzone w myśleniu można powiedzieć wręcz imperialistycznym, czego przykładem może być przekop Mierzei Wiślanej albo wycinka Puszczy Białowieskiej. To podejście typu: nie będzie nam nikt mówił, co powinniśmy robić, bo my realizujemy wielkie cele, budujemy wielką Polskę. I to nie jest przypadek, że rząd realizuje plan budowy dróg wodnych, który został stworzony jeszcze w czasach II Rzeczpospolitej, kiedy marzono o Wielkiej Polsce. Problem w tym, że to wszystko skutkuje niszczeniem zasobów wodnych, wpędza nas w jeszcze większą suszę i zwiększa ryzyko powodziowe. Nikt nie myśli o realnych skutkach decyzji podejmowanych na przykład w ramach specustawy odrzańskiej, gdzie przewiduje dalszą regulację Odry. Ważny jest tylko ten wymiar symboliczny.

Skoro mowa o Odrze… W pańskiej książce pojawia się sugestia wiążąca zwiększone zasolenie wody w sierpniu ub. roku z wybuchem wojny w Ukrainie i intensyfikacją pracy polskich kopalni węgla.

To tylko hipoteza, ale to nie może być przypadek, że ta katastrofa wydarzyła się w momencie, kiedy nadchodziło widmo kryzysu energetycznego w Polsce i rząd wykonywał paniczne ruchy przykrywające ich wcześniejsze błędy, czyli brak transformacji energetycznej i oparcie energetyki nadal na węglu, importowanym wcześniej głównie z Rosji. Oczywiście nie mam na to twardych dowodów, bo też pamiętajmy o tym, że przyczyny katastrofy są przez organy rządowe ukrywane. W oficjalnym raporcie rządowym przeczytaliśmy, że jej przyczyną był zakwit złotej algi. To jakby ktoś powiedział, że winnym morderstwa jest pistolet i już nie wyjaśniał kto pociągnął za spust. Niezależne organizacje ekologiczne, które też to badały, stwierdziły, że równolegle zwiększono zrzuty do Odry kolejnych ścieków z wielkich zakładów, przede wszystkim górniczych. A wiadomo, że te substancje, zwiększają niebezpieczeństwo zakwitu złotej algi. To wszystko jest powiązane, ale prawdziwe przyczyny katastrofy są przed nami ukrywane.

Czytaj też: Druge życie wody z basenu w Słupsku. Zamiast wylać, miasto ponownie ją wykorzysta

Podczas podróży po Polsce śladami znikającej wody spotkał pan wielu ludzi zapaleńców, którzy – w niewielkim zakresie – ale nie bez sukcesu, starają się cofać negatywne zmiany będące skutkiem osuszania. I to mimo tego, że mają przeciwko sobie nie tylko zideologizowaną władzę, ale także lobby przedsiębiorców zarabiających duże pieniądze na rabunkowej eksploatacji polskich rzek.

Faktycznie coraz większa grupa obywateli organizuje się nie tylko wokół ogólnie pojętej ochrony przyrody, ale też konkretnie ochrony rzek i zasobów wodnych. Po przeciwnej stronie jest mniejszość, ale wspierania przez potężne lobby, które zarabia na tym, że dzisiaj zasoby wodne można by eksploatować bezkarnie. Przykładem tego jest wydobycie piasku piasku z Wisły, które opisałem w książce tylko na przykładzie małego, ale najcenniejszego odcinka rzeki – Doliny Środkowej Wisły. Ciekawe na ile ten konflikt zostanie w najbliższych latach ujawniony i czy powstanie taki obywatelski ruch sprzeciwu wobec eksploatacji wody i niszczenia polskich rzek.

Elementy infrastruktury melioracyjnej kanału Wieprz-Krzna w okolicach wsi Polubicze.

Jako jeden z pozytywnych przykładów działań, i to nie działań aktywistów, ale władz, tyle że samorządowych, wymienia pan zakładanie ogrodów deszczowych w Gdańsku.

Tak, to jest jeden z niewielu przykładów, gdzie faktycznie prowadzi się taką świadomą gospodarkę wodną. Powołano nawet miejskie przedsiębiorstwo – Gdańskie Wody. Gdańsk w ciągu 15 lat został dwukrotnie nawiedzony przez „powódź stulecia”, a więc coś, co miało się wydarzyć raz na sto lat. Odpowiedzią Gdańska na te kataklizmy jest rozbetonowywanie miasta i budowa naturalnej retencji. Takie małe skwerki wyłapujące wodę, rozproszone po całym mieście, spełniają swoją rolę dużo lepiej, niż wielkie sztuczne zbiorniki retencyjne. A przy okazji są znacznie tańsze i uprzyjemniają miejski krajobraz.

Czytelników zachęca pan do niekoszenia trawników, ale do domowego oszczędzania wody typu: podlewanie kwiatków ostudzoną wodą po gotowaniu jajek, ma pan stosunek sceptyczny.

Chciałem trochę odwrócić sposób myślenia. Uważam, że te indywidualne działania są ważne, ale one nie przyczynią się do zmiany systemowej. Mogą nas natomiast trochę uśpić, w takim sensie, że jeżeli oszczędzamy wodę we własnym domu, co można robić na wiele sposobów, to już uznajemy, że wszystko jest w porządku. Tymczasem musimy patrzeć na ręce władzom, rozglądać się wokół siebie: jakie decyzje są przez nie podejmowane co do ważnych miejsc takich jak chociażby rzeki, czy jakieś mokradła w naszej okolicy? Zachęcam każdego do tego, żeby pomyślał nie tyle o tym, co sam może zrobić, żeby żyć ekologicznie, ale o tym jak może stać się częścią ruchu społecznego, który doprowadzi do zmian systemowych. Do uratowania dzikich rzek, natury, mokradeł, do odejścia od wydobywania węgla i tego typu negatywnych zjawisk, które opisałem w książce.

Hydrozagadka


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama