Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Uchodźcy z Ukrainy zimę spędzą w domkach letniskowych

- Zdarza się, że znajdują sobie mieszkania, ale większość się porywała, że sobie coś wynajmie, że sobie pójdą, a to niestety nie takie proste – mówią w ośrodku "Kawena". Zimę w drewnianych PRL-owskich domkach letniskowych spędzi tu prawie 200 uchodźców z Ukrainy, w tym wiele dzieci.
Uchodźcy z Ukrainy zimę spędzą w domkach letniskowych
Ośrodek Kawena na gdańskich Stogach 

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

- Niektórzy, gdy jest spokojniej, wracają do Ukrainy, do bliskich, których musieli zostawić, ale część później wraca do nas. Nie ma reguły. Dzisiaj jedna Ukrainka przyszła i przyniosła tego „kwiata” na pożegnanie – pokazuje pani Maria, która zaznacza, że wyjeżdżający czasem dają także robione przez siebie bukiety.

Na stoliku, w uroczyście opakowanej w błyszczący papier doniczce, czerwono skrzy się coś, co niewprawnemu oku przypomina dorodną azalię lub młodą pelargonię. Mimo drugiej połowy października, o której przypominają nawiewane przez wiatr, pożółkłe liście, kwiatów nie brak także przy powywijanych alejkach, łączących fantazyjnie porozrzucane, drewniane pawiloniki, od połowy marca będące domem dla uchodźczyń i ich rodzin.

- Dziewczyny pomagają. Pani Mario, a kiedy idziemy coś sadzić? Dopytują - śmieje się opiekunka Kaweny. - Kwiaty dodają życia, radości. Mamy ich nasadzone, że hej.

„Domki zachowane w klimacie PRL – taki powrót do dzieciństwa, w każdym domku jest łazienka, łóżka, stolik, krzesła, oraz czajnik. Z okien roztaczają się widoki na ogród” – czytamy w przedwojennym opisie komfortowych noclegów nad Morzem Bałtyckim w Gdańsku, czyli ośrodka „Kawena” na Stogach: „Malownicza okolica, oraz walory przyrodnicze sprawią, że wypoczynek u nas będzie niezapomniany”.

- Maksymalnie gościliśmy 280 osób z Ukrainy. Dzisiaj mamy 194 – wylicza pani Maria. - W tegorocznym sezonie, w naszym przypadku trwającym właściwie od długiego weekendu czerwcowego do końca sierpnia, zdarzało nam się gościć turystów, którzy rezerwacje zrobili jeszcze przed rosyjskim atakiem i nie chcieli z nich zrezygnować. Dzisiaj jest tu Ukraina, ale w przyszłym roku może jej u nas nie być, a klienta – wiadomo - trzeba szanować. Niektórzy turyści po przyjeździe, początkowo byli zdziwieni, ale szybko okazało się, że Ukraina zżyła się z Polakami i spędzali czas razem.

- Są cztery rodziny z Doniecka, są ludzie z Ługańska, Zaporoża, jest pani ze Lwowa, Mariupol, Kijów – wymienia Tatiana; koło trzydziestki, żywe brązowe oczy. - Ludzie wyjeżdżali stamtąd gdzie było gorąco...

- A teraz bomby padają po całej Ukrainie – smutno dodaje jej partner, Walentin.

- Tak. Teraz niestety znów ludzi może być więcej. Są wystraszeni. My jak przyjechaliśmy to baliśmy się wszystkiego. Jakiś huk albo błysk, a my - na ziemię. Teraz jest już lepiej, ale nawet jak samolot nisko leci to na to ciągle reakcja jest. Raz w nocy było słychać hałas, chyba daleko w porcie coś spadło. Wyskoczyłam na dwór. Zobaczyłam. Wszystko dobrze? No to poszliśmy dalej spać. Ale już mniej tego jest. My tu mamy мир [pokój].

Żyjemy tu jak jedna rodzina. Dzieciarni jest dużo. Czują się tak dobrze, jakby byli na wypoczynku. Odpoczywają przede wszystkim psychicznie i dochodzą do siebie. Dużo się rozmawia, a wokół tu jest cisza, las i niedaleko morze. One się tu dobrze czują.

Choć od linii tramwajowej Kawenę dzieli zaledwie pół kilometra, ciszę przecina tylko szum drzew, czasem zagłuszany przez dzieciaki bawiące się przy ogrodowych stolikach.

- Żyjemy tu jak jedna rodzina. Dzieciarni jest dużo. Czują się tak dobrze, jakby byli na wypoczynku. Odpoczywają przede wszystkim psychicznie i dochodzą do siebie. Dużo się rozmawia, a wokół tu jest cisza, las i niedaleko morze. One się tu dobrze czują. Gdzie była praca, to tam poszły. Większość pracuje, jeździ na kursy języka polskiego. Wykazują chęci. Są jednak też starsze osoby, które już nie mogą podjąć pracy. Każda rodzina ma swój domek. Nie są stłoczeni jak w miejscach, gdzie w budynku bywa umieszczonych po dwadzieścia i więcej osób – podkreśla pani Maria.

Tatiana z Walentinem i dwójką dzieci na Stogi trafili pod koniec marca. Ośrodek, w którym właśnie przeprowadzili się z jednego domku do drugiego, był i jest ich pierwszym polskim domem.

- To jest on – Tatiana z uśmiechem pokazuje drewniany pawilonik przystrojony kolorowymi chorągiewkami na sznurku lekko powiewającym na jesiennym wietrze.

Przerwaliśmy rodzinie naprawę dachu, z którego kapie woda, ale najcięższe: zima, dopiero przed nimi.

- Mieszkańcy są bardzo zadowoleni i wdzięczni, ale te domki są letniskowe – tłumaczy pani Maria, która już zadbała o folię do zabezpieczenia szyb przed chłodem. - W ogrzewaniu pomogą piecyki elektryczne i uszczelnienie okien i drzwi. Jest jednak pewna obawa przed zimą, zwłaszcza, że ceny prądu mocno poszły w górę. Boimy się tych podwyżek. Czekamy z niecierpliwością. Aczkolwiek może aż tak nie podniosą, bo słychać o projektach przepisów, które mają łagodzić wzrost kosztów energii elektrycznej – zaznacza.

- Pani Maria kupiła folię na okna, ale ściany cienkie. Dywany potrzebne, żeby od ziemi nie było zimno. Dobre byłoby coś na ściany, bo wszystkie domki letnie, a to będzie więcej prądu. Dla dzieciaków. Chcielibyśmy, żeby nie chorowały – tłumaczy Tatiana.

- Wełna mineralna [mінвата] – dach trzeba ocieplać. Na ściany potrzebny pinoplast [пінопласт – według internetu po prostu „styropian” czyli spieniony polistyren, ale bywa też pianką poliuretanową] – fachowo tłumaczy Walentin, który dobrze wie, że ta niespotykana od lat złota polska jesień nie potrwa długo, a temperatury dochodzące do niemal 20 stopni, szybko zastąpią przymrozki, po których przyjdą mrozy.

Nie każdy naród tak przyjmie i nie każde państwo tak przyjmie jak Polacy. W Ukrainie moi koledzy i moje koleżanki piszą na Facebooku: jak Polaki do nas, to tak nikt inny na świecie

„Można pomóc przywożąc pościel (w tym koce, kołdry, poduszki), ubrania (najpilniej te zimowe), owoce i artykuły spożywcze dla dzieci (w wieku szkolnym i nastoletnim). Bardzo potrzebne jest też jedzenie - każdego rodzaju (można przywieźć domowe przetwory, makarony, kasze ryże oraz wszystko co urozmaici aktualnie prostą dietę dzieci i ich mam)” – napisała na portalu społecznościowym Ewa z Gdańska załączając numer kontaktowy do pani Marii, instrukcję gdzie podrzucać wsparcie i rozmiarówkę: „Ubrania dla kobiet: S, M, L, XL; Buty damskie: 36, 37, 38, 39, 40; Ubrania dla dziewczynek: 125, 130, 135, 140, 146, 173, M; Buty dziewczęce:23, 25, 28, 32, 33, 34, 35, 37, 38; Ubrania dla chłopców i mężczyzn: M, L, 134, 140, 155, 176; Buty chłopięce i męskie: 33, 36, 37, 38, 40, 42, 43, 44”.

- Koniecznie trzeba podkreślić, że to są w większości kobiety z dziećmi, często nastoletnimi albo w wieku szkolnym, żeby ludzie nie przywozili tam pieluch i słoiczków z jedzeniem dla niemowląt – zwraca uwagę Ewa. - Wiosną szukałam tymczasowych miejsc zakwaterowania dla osób z Ukrainy i było trochę ośrodków, hoteli czy pensjonatów na Kaszubach czy Mierzei, ale to były placówki, które oferowały pomoc do sezonu letniego. Nie prowadzę żadnej publicznej zbiórki, rozmawiam z najbliższymi znajomymi ze swojej paczki, którzy czasami mówią, że jadą z rzeczami albo na przykład: „wysłałem tam rodziców”. Przelewy gotówki są ważne. Tylko, że moim zdaniem tego trzeba doświadczyć. Gdy pojechałam tam pierwszy raz, młody chłopak wskazał mi panią Marię i niechcący słyszałam jak przez telefon rozmawiał z jakąś dziewczyną. Może to była jego dziewczyna albo przyjaciółka. Nie znam ukraińskiego i nie rozumiałam, co mówią, ale mówiła półgłosem i była wtedy w miejscu, gdzie było mnóstwo ludzi, pewnie gdzieś tam. Dla mnie to było przejmujące. Jestem taka trochę wrażliwa. Nie wiem, ile takich zbiorczych ośrodków działa do dzisiaj. Zapewne większość mieszkańców stanowią tam kobiety ze starszymi dziećmi, bo już wiosną ludzie najchętniej przyjmowali te z kilkulatkami, które były już „odpieluchowane” i mogły bawić się z dziećmi gospodarzy. Dużo trudniej miały matki ośmio-, czy nie daj Boże, 16-latków i to pewnie one wciąż są w takich zbiorowych ośrodkach – dodaje.

- Nie każdy naród tak przyjmie i nie każde państwo tak przyjmie jak Polacy. W Ukrainie moi koledzy i moje koleżanki piszą na Facebooku: jak Polaki do nas, to tak nikt inny na świecie – uśmiecha się Tatiana, która pracę znalazła jako kucharka w restauracji. - My jesteśmy bardzo wdzięczni, jak tu idzie ulicą jakaś babcia to zawsze próbujemy pomóc, bo tu naprawdę dobrzy ludzie. Jak skończy się wojna to zapraszam wszystkich. Czernihów to nie takie duże miasto, ale bardzo ładny. Wszystko u nas ładniutkie, rosną młode róże i mamy najwięcej starych kościołów.

- Lwiw ma więcej – przekomarza się Walentin.

- No Lwów tak i Kijów, ale my trzeci – teraz już głośno śmieje się Tatiana. - To turystyczne miasto, podobne do Gdańska. Tylko morza nie ma. Zapraszamy, bo koniecznie trzeba odwiedzić. Tylko teraz się nie da.

„Zrujnowane drogi, mosty i wiadukty, zbombardowane budynki mieszkalne, szkoły, szpitale i stadion - ukraińskie władze ostrzegają, że straty w cywilnej infrastrukturze Czernihowa i innych wyzwolonych miast idą w dziesiątki miliardów dolarów” – krzyczały prasowe publikacje w połowie kwietnia, gdy miasto zostało odbite przez ukraińską armię.

- Tu Białoruś, tam Rosja, a dalej Kijów. Czernihów tutaj – dłonie Tatiany energicznie wskazują poszczególne punkty na wyobrażonej mapie rozłożonej na drewnianym stoliku. - Teraz nie wracamy, czekamy. Jak oni zachcą znowu iść na Kijów to przez Czernihów...

- Przydałaby się też „chemia”. Zapewniamy pralki, ale proszki i detergenty finansowaliśmy na początku, a teraz nie możemy sobie na to pozwolić. Nie zmarnują się upominki dla dzieci, słodycze, owoce. Oczywiście, jeżeli ktoś jest w stanie je ofiarować, bo my absolutnie niczego nie żądamy. Przed stołówką stoją takie kosze i ludzie do nich przynoszą. Prywatni ludzie przywożą używane ubrania. Mamy dofinansowanie od wojewody, które jest bardzo ważne. Inaczej w żadnym wypadku nie dali byśmy sobie rady, zwłaszcza, że wszystko podrożało – zastrzega pani Maria, która przekonuje, że zima jest do przetrzymania: - Prowadzimy kuchnię i podajemy śniadania, obiady i kolacje. Jadalnia działała już wcześniej, tylko, że teraz zamiast karmić urlopowiczów, karmimy uchodźców z Ukrainy. Nic nie jest z cateringu, wszystko świeże i gotowane na bieżąco. Gotujemy jak dla siebie. Już od śniadania są ciepłe dania, jak chociażby parówki na gorąco – zachwala. - Część zostaje, część wyjeżdża i wraca, niektórzy wyjeżdżają na stałe. Zdarza się, że znajdują sobie mieszkania, ale większość się porywała, że sobie coś wynajmie, że sobie pójdą, a to niestety nie takie proste. Zwłaszcza, że ceny najmu poszły w górę tak znacząco, że nie stać na nie także wielu Polaków. Kogo stać, ten szuka, chce stworzyć lepsze warunki sobie i dzieciom. Część chce zostać w Polsce na stałe. Znaleźli pracę, przystosowują się do życia tutaj. Wrastają.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama