Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Jak w końcu ta polska Wigilia wygląda? [nl] O sąsiadach, którzy patrzą na nasze święta przez okno

Ilu ich jest – trudno powiedzieć. Na pewno tysiące. Sviatlana słyszy ich wszędzie – w tramwaju, w sklepach, na ulicy, przechodząc obok placów budów. Iza spotyka się z nimi podczas zajęć „Język polski jako obcy” w gdyńskich Domach Sąsiedzkich. – Nie bójcie się nas – mówi Swieta, która przed 10 laty musiała uciekać z Białorusi do Polski.
Izabela Rutkowska (Fot. Materiały Laboratorium Inicjatyw Społecznych)

Sviatlana Rasliakova, zwana przez przyjaciół  Swietą, Białorusinka, działająca w Centrach Sąsiedzkich Przystań  w Gdyni na rzecz integracji imigrantów, nierzadko od nich słyszy:

Chcemy zobaczyć , jak wygląda ta polska Wigilia. Czytamy o niej, oglądamy filmiki, ale chcielibyśmy spróbować, jak to jest naprawdę. Jak dzieli się tym opłatkiem, co z tymi dwunastoma potrawami, wspólnym śpiewaniem kolęd.

Sviatlana Rasliakova (Fot. Materiały Laboratorium Inicjatyw Społecznych)

Koleżanka Swiety z Ukrainy zaproponowała kiedyś:  

Znajdźmy polskie rodziny, które zaproszą nas do siebie, a my ich także zaprosimy na jakieś święto. Chcemy przecież poznać tradycję i kulturę polską.

Z tym zapraszaniem jednak bywa różnie. I nawet stara polska tradycja nakazująca postawienie na stole pustego talerza dla wędrowca w przypadku obcokrajowców, mieszkających w Polsce, ma znaczenie głównie symboliczne.

Dziwią się, a potem przysyłają znajomych

Tylko w Gdyni oficjalnie w ubiegłym roku zezwolenia na pobyt stały i czasowy udzielono łącznie 2338  obywatelom innych krajów. Nieoficjalnie zapewne jest ich o wiele więcej. Mieszkają obok nas, czasem za ścianą albo w bloku naprzeciwko. Prawie połowa z nich to Ukraińcy, ale coraz więcej przyjeżdża do nas Białorusinów. Dziewięć procent stanowią Rosjanie, obywatele Wielkiej Brytanii, Grecji, Niemiec po 7 proc., a Włosi 5 proc.

Wyjazd z rodzinnego kraju, różnice kulturowe, bariera językowa, bariera ekonomiczna – to wszystko sprawia, że adaptacja do życiu w nowym mieście, w nowym kraju może był długa i trudna tłumaczy Michał Guć, wiceprezydent Gdyni ds. innowacji. W Gdyni, mieście zbudowanym przez przybyszy z całego kraju, zdajemy z tego sprawę być może lepiej, niż gdziekolwiek indziej. Nasze miasto, jego mieszkańców i mieszkanki od zawsze cechuje wielka otwartość. Dlatego Gdyński samorząd od lat prowadzi szereg działań wspierających osiedlających się w Gdyni imigrantów. To szerokie spektrum działań: od pomocy w zalegalizowaniu pobytu i pracy, przez wsparcie w kryzysie dla rodzin z dziećmi po dystrybucję darmowej żywności w dwóch sklepach społecznych czy bezpłatne kursy języka polskiego w Centrach Sąsiedzkich Przystań i specjalną grupę dla obcokrajowców na portalu społecznościowym.

Od pięciu lat  kilka instytucji i organizacji działa w Gdyni na rzecz wspierania imigrantów. Przed czterema laty powstała skierowana do cudzoziemców grupa na Facebooku – cudzoziemcy.gdynia. Zamknięta grupa na Facebooku liczy obecnie 2200 członków. Stale dołączają do niej nowe osoby.

Wielu z nich bardzo zależy na porozumiewaniu się w języku polskim mówi  Izabela Rutkowska, specjalistka ds. integracji międzykulturowej w Laboratorium Innowacji Społecznych, która od 2017 r. najpierw w Bibliotece Gdynia, a teraz w Przystaniach Sąsiedzkich uczy obcokrajowców języka polskiego. Moi uczniowie, a było ich przez te lata ponad 500, pochodzą z z Ukrainy, Białorusi,  Indii, Filipin, Francji, Stanów Zjednoczonych, Syrii oraz Iranu. Niektórzy na początku dziwią się, że zajęcia są darmowe Potem  wracają, przysyłają swoich znajomych. Przestają bać się mówić. Zdarzało się, że małżeństwa na grupach, o przyjaźniach nie wspomnę.

Na początku słyszałam tylko „szszszsz”

Łatwo z tym językiem polskim nie jest. Swieta pochodzi ze wschodniej Białorusi, z Mohylewa. W Mińsku skończyła psychologię, w 2010 r. zaangażowała się w kampanię wyborczą Andreja Sannikaua, poważnego wówczas konkurenta Aleksandra Łukaszenki. Sannikau po wyborach trafił na cztery lata do więzienia. Swietę wraz z matką aresztowano, wrzucono do przepełnionej celi, grożono im śmiercią.

Postanowiłam wyjechać z kraju mówi młoda Białorusinka. Trafiłam do Polski w ramach programu Kalinowskiego. Po dziewięciomiesięcznym kursie językowym w Łodzi dostałam się na psychologię na uniwersytecie w Opolu.

Wcześniej posługiwała się językiem rosyjskim.

Na zajęciach z początku słyszałam jedynie „szszszsz” śmieje się Swieta. Tak naprawdę język poznałam dopiero podczas studiów w Opolu. Polacy byli wobec mnie bardzo życzliwi. Przyjęto mnie od razu na trzeci rok psychologii.

Miała, oczywiście koleżanki, kolegów, znajomych. Ale i tak wspomina każde święta, jako smutny czas. Znajomi wyjeżdżali do swoich, a ona pozostawała sama.

To jednak są w Polsce rodzinne święta. A moja rodzina była na Białorusi, gdzie nie mogłam wrócić wspomina.

Po ukończeniu studiów nie znalazła od razu pracy w zawodzie. Poszła do sklepu odzieżowego „Zary”. Przed kolejnym Bożym Narodzeniem dyrektorka dowiedziała się, że Swieta jest sama. Zaprosiła ją do siebie.

W końcu trafiłam do dużej rodziny i zobaczyłam, jak wygląda prawdziwa Wigilia. To było bardzo miłe mówi.

Z Opola Swieta przeniosła się do sklepu „Zary” w Gdyni. Potem znalazła pracę w w gdańskim MOPR jako psycholog w domu dziecka. W projekcie dla imigrantów .in. z Białorusi i Rosji prowadzonym przez Caritas prowadziła konsultacje psychologiczne. Współpracuje z Europejskim Centrum Solidarności, prowadząc zajęcia z adaptacji psychologicznej w nowym kraju. Obecnie w Gdyni pomaga włączać imigrantów w życie sąsiedzkie.

Przez ostatnie lat na swojej drodze spotkałam samych dobrych, gościnnych Polaków podkreśla. I chociaż czasem można usłyszeć nieprzyjemne rzeczy, np. w sklepach, że tu zabieramy pracę, to są to jednostkowe przypadki.

Czy myśli o powrocie do kraju?

Ja tam już nikogo nie mam odpowiada.Jednak wielu moich rodaków ma  rodziców, braci, siostry. I trudno im pojechać do bliskich. Zamykają granic, teraz tylko autobusy jeżdżą. Pociągi już nie, samoloty nie latają.  Często ten, kto przyjechał, woli już nie wracać.

Boimy się tych, których nie znamy

Najgorsze są stereotypy, uważa Iza Rutkowska. Boimy się tych, których nie znamy. Trzeba więc o nich przynajmniej opowiedzieć. Uczyła przez dwa lata języka polskiego małżeństwo uchodźców Syrii, wykształconych, mądrych, otwartych ludzi. Dobrze szła im nauka języka polskiego.  Muhammed trafił na studia do Gdańska. On jest aktorem, ona inżynierem. Mieli znajomych w Trójmieście, mówili, że nic złego ich tu nie spotkało. Jakiś czas temu przenieśli się do Katowic.

Inna jej uczennica, Oksana, jest z wykształcenia filologiem ukraińskim. Początkowo bała się mówić po polsku, zastanawiała się nad każdym słowem. Po roku, może dwóch otworzyła się. Teraz pracuje w jednej z gdyńskich szkół, do której uczęszczają dzieci różnych narodowości jako asystent międzykulturowy. Pomaga podczas lekcji i w lekcjach, używa ich ojczystego języka, pomaga wejść miękko w polski świat.

Na zajęcia „Język polski jako obcy” uczęszcza pięć pań z Filipin. Żony Polaków, niektóre są matkami. Mają ambicje, chcą dobrze mówić po polsku, podjąć tu pracę.

Nienawiść bierze się ze strachu - twierdzi  Iza. I dodaje, że strach może przełamać spotkanie, znalezienie wspólnych tematów, nauczenie się wzajemnie czegoś nowego.

W  Gdyni uznano, że dobrym miejscem spotkań mogą stać się Domy Sąsiedzkie powstające w kolejnych dzielnicach miasta. Oprócz zajęć językowych organizowane są tam m.in. warsztaty prowadzone przez sąsiadów niepolskojęzycznych.

W październiku  takie spotkanie na Checzy wspomina Iza. Pojawili się także mieszkańcy dzielnic Leszczynek i  Chyloni. Początkowo zachowywali się ostrożnie, aż zrozumieli,  że nic im nie zagraża. Że możemy razem zjeść kiełbasę z grilla, wypić herbatę. Tak bez okazji.

Naszym zadaniem jest zintegrować sąsiadów dodaje Swieta. Chcemy pokazać Polakom, że mają sąsiadów cudzoziemskich, a cudzoziemskim sąsiadom, że obok są warci poznania Polacy. Można wymienić się doświadczeniami znaleźć to, co nas łączy. By przychodzący tu cudzoziemiec poczuł się jak w domu i korzystając z gościny mógł podzielić się tym, co może dać.  Coraz więcej cudzoziemców się włącza, a Polacy  coraz częściej biorą w nich udział. Na tym polega integracja.

Andrzejki zorganizowali w  Przystani na ul. Śmidowicza. Pani, która lubi gotować, zaoferowała, ze zrobi syrnik, potrawę podawaną u niej w domu na śniadanie.

To taki placek z twarogu z jajkiem, z dodatkiem trochę mąki, bardzo dobry wyjaśnia Swieta. Ale do tego musi być prawdziwy twaróg z kostki, a nie taki jak do sernika, lub serek wiejski z pojemnika.

Syrnik wszystkim bardzo smakował, więc od razu pojawiła się propozycja zorganizowania przed świętami warsztatów, jak robi się klasyczne pielmieni.

Niestety, pomysł z warsztatami kulinarnymi i lepieniem pierogów  upadł przez kolejną falę pandemii. Trzeba będzie przełożyć pomysł na później. Na zelżenie pandemii będą zapewne musiały także poczekać niektóre zajęcia, które już od jakiegoś czasu prowadzone są przez sąsiadów - obcokrajowców z Gdyni. To joga po rosyjsku, którą prowadzi imienniczka naszej  Sviatlany, kolejna Swieta z Białorusi, tańce latino, taniec brzucha, spotkania grupy filozoficzno-literackiej po angielsku z koncertującym muzykiem, gitarzystą z Teksasu. Marzą im się wieczory kulturowe, np. białoruski, kazachski.

Na spotkania do Przystani Sąsiedzkich przychodzą filolodzy, ekonomiści, prawnicy wylicza Iza. To kolejny stereotyp, że cudzoziemcy przybywający do Polski to w większości ludzie niewykształceni.

Bywa, że osoba pracująca w pobliskiej „Biedronce” ma dyplom studiów wyższych, a opiekunka starszej sąsiadki jest pielęgniarka anestezjologiczną.

Święta

W najbliższe święta Svietlana nie będzie już sama. Niedawno dołączyli do niej, uciekając przed represjami na Białorusi, mama i ojczym.

My obchodzimy święta inaczej. Boże Narodzenie jest 6 stycznia, ale najgłówniejszym świętem jest Sylwester mówi Swieta. Może, tak jak w domu, zrobimy śledzie pod futrem, czyli pod ziemniakami, marchewką, burakiem gotowanym w majonezie. I sałatkę jarzynową, tak jak polską, tylko z groszkiem.

Iza już zupełnie prywatnie prawdopodobnie spędzi święta na wschodniej granicy, by jako wolontariusz włączyć się w pomoc uchodźcom. Czeka jeszcze na szkolenie.

Mam potrzebę zrobienia czegokolwiek dla tych ludzi mówi.

To także przełamywanie stereotypów. Na przykład tego, że pusty talerz przy stole ma dla większości  Polaków znaczenie wyłącznie symboliczne.

Chcemy pokazać Polakom, że mają sąsiadów cudzoziemskich, a cudzoziemskim sąsiadom, że obok są warci poznania Polacy. Można wymienić się doświadczeniami znaleźć to, co nas łączy. By przychodzący tu cudzoziemiec poczuł się jak w domu i korzystając z gościny mógł podzielić się tym, co może dać.  Coraz więcej cudzoziemców się włącza, a Polacy  coraz częściej biorą w nich udział. Na tym polega integracja.

Sviatlana Rasliakova



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama