Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Potrzeba nam rozmowy [nl] na istotny temat – po co chrześcijaństwo potrzebne jest światu?

- Uwikłanie religii z polityką sprawia, że cierpi na tym nasza identyfikacja z Ewangelią - mówi ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych archidiecezji gdańskiej, rektor kościoła św. Jana
(Fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Ile jest Boga w naszych przygotowaniach do świąt Bożego Narodzenia? W choince, prezentach, kupowaniu karpia?
W tym roku spośród symboli, o których mówimy i które praktykujemy, najbardziej kontrowersyjnym stanie się symbol pustego miejsca przy stole i talerza czekającego na potencjalnego przybysza. Przeżywamy czas, w którym do naszych drzwi  puka wielu przybyszów. A my po prostu ich nie przyjmujemy. Wymaga to głębokiego przemyślenia, by nasza chrześcijańska postawa i tradycje nie stały się całkiem puste. Trzeba bardzo dużo  zrobić z tym w swojej mentalności. Oczywiście, sporo dzieje się oddolnie, wiele osób, przygotowując się do świąt, nie tylko myśli, ale i działa na rzecz uchodźców. Ostatnio uczestniczyłem w debacie na temat pustego miejsca przy stole w Teatrze Szekspirowskim. Padło tam stwierdzenie, że w tym roku Święta Bożego Narodzenia będą zawieszone.

Dlaczego?
Jedna z uczestniczek, Anna Alboth , dziennikarka, która prosto z granicy przyjechała do Gdańska, powiedziała, że  Matka Boska poroniła na polskiej granicy. To mocne słowa i wyrazisty symbol, z którym - jako chrześcijanie - sobie nie radzimy.

Nie radzi sobie z tym także Kościół. W kazaniach mało słyszymy współczujących słów o ludziach, błąkających się po lasach. Wręcz przeciwnie - niektórzy duchowni wzmagają antyimigranckie postawy wśród wiernych.
Niestety, w dużej części narracja Kościoła jest zbieżna z narracją osób, które decydują o stosunku państwa polskiego do imigrantów. Uwikłanie religii z polityką sprawia, że cierpi na tym nasza identyfikacja z Ewangelią. Najważniejsze rzeczy stają pod znakiem zapytania. W przypowieści o Królu, który przyszedł oddzielić kozły od owiec,  głównym kryterium było:"Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, toście i mnie uczynili. Byłem głodny, a nakarmiliście mnie, byłem przybyszem, a przyjęliście mnie" - mówi Bóg do tych, którzy zostali zbawieni. Powstaje pytanie, po której stronie odnajdujemy się w tym wszystkim? Jest takie powiedzenie (uważane za polskie, ale ma ono jeszcze starszą, pochodzącą ze starożytnej Grecji  tradycję) - gość w dom, Bóg w dom. Te starożytne archetypy są tym bardziej poświęcone w chrześcijaństwie. Identyfikują się z jądrem Ewangelii. Bóg mówi - jestem jednym z was. Jeśli wyznajecie wiarę w Boga, a nie praktykujecie miłości bliźniego, to wasza wiara jest pusta.

Ewangelię traktujemy selektywnie. Z nakazów wiary wybieramy to, co nam odpowiada, o pozostałych zapominamy. Kto ma nam o tym przypomnieć?
Sami powinniśmy to zrobić. Ewangelię przecież można otworzyć i czytać. Oczywiście, wiele zależy od tych, którzy kształtują opinię publiczną zarówno z ambony, z mediów, jak i z mównic parlamentarnych. Równocześnie widzę też dużo pozytywnych świateł nadziei. Od dołu, w społeczeństwie , zaczyna się duży ruch, który zwyczajnie nie zgadza się na obecne traktowanie uchodźców. Sam uczestniczę w kilkunastu akcjach, które zainicjowane przez ludzi świeckich sprawdzają się jako konkretna pomoc. To i organizowane licznie zbiórki  i Modlitwa bez Granic. Nie w kościołach, ale przed nimi świeccy postanowili w piątek, 17 grudnia o godzinie 20 zorganizować czuwanie, podczas którego czytano fragmenty Ewangelii i modlono się w solidarności z tymi, którzy są w lasach i nigdzie nie mogą z nich z nich wyjść. Przykładem jest aktor, Maciej Stuhr, który wraz z  żoną przyjął na rok do domu rodzinę uchodźców - czeczeńską kobietę z trójka dzieci. Myślę, że takich odruchów serca jest o wiele więcej i jakąś tam wrażliwość ludzie wykazują. Często problem polega na tym, że jest to bardzo utrudniane przez przepisy, okoliczności i zewnętrzne sytuacje.

Początkowe wieki chrześcijaństwa pokazały, że nie zawsze trzeba działać zgodnie z przepisami i nakazami, choć wymagało to niezwykłego  heroizmu. Dawno o tym zapomnieliśmy. Otorbiliśmy się w wygodnej tradycji, gdzie wiarę utożsamia się z białym obrusem, opłatkiem i choinką. Tak nam wygodniej?
Jest to kwestia rytuałów i tradycji, które są ważne, piękne i mądre, ale, niestety, potrafią zostać pozbawione wewnętrznej treści. Praktykujemy tylko formę. I tu pojawia się podstawowy problem powrotu do tej treści. Nie jest to sytuacja stracona, ale trzeba wiele przemyśleć na nowo. Maciej Stuhr na scenie Teatru Szekspirowskiego chwycił w dłoń talerz, rekwizyt naszej debaty i odegrał niewielką scenkę. Powiedział, że chciałby zobaczyć jak człowiek, który pisze nienawistne komentarze pod informacjami o uchodźcach, pytający dlaczego nie polewamy ich wodą, nie strzelamy do nich, stawia ten talerz w Wigilię na stole. Może takie mocne znaki część osób obudzą, dadzą im do myślenia, wstrząsną wyobraźnią.

Krzysztof Niedałtowski


Pod warunkiem, że nie przyjmą narracji serwowanej przez część polityków.
 Problemem jest, że robi się z tego polityczną i ideologiczną akcję, która szereguje ludzi, dzieląc społeczeństwo na pół. Jeśli ktoś próbuje działać na rzecz uchodźców, zaraz ustawiany jest w roli wroga, osoby nie rozumiejącej polityki, działającej przeciwko narodowi, współpracującej z Łukaszenką. To bardzo smutne i fałszywe postawienie sprawy. Co nas obchodzą wtórne sytuacje, skoro na naszych oczach marzną i giną siedzący w lesie głodni ludzie? Pomoc to pierwsze, co należy zrobić, potem należy myśleć o strukturach, przepisach, polityce.

Na ile polityka niszczy nasze przywiązanie do Kościoła?
Uczestniczyłem ostatnio w debacie z ks. prof. Alfredem Wierzbickim z KUL, który doznaje represji ze strony macierzystej uczelni. Miał on odwagę mówić, że uwikłanie religii z polityką sprawia, że chrześcijaństwo, które jest uniwersalne i powinno być opatrzone Jezusowym hasłem "Przyjdźcie do mnie wszyscy" staje się w tym wydaniu selektywne. Słyszymy "Przyjdźcie do mnie swoi" z tej, a nie innej partii. Niszczy to uniwersalną misję Kościoła. Partia pochodzi od łacińskiego słowa pars, czyli część. Jeśli opowiadamy się po stronie jednej części, drugą odrzucamy. To coś nie do pomyślenia w logice Jezusa. Straty, szczególnie w młodym pokoleniu, będą niepowetowane. Ono już odwraca się od Kościoła.

Dlaczego tak się dzieje?
Młodsze pokolenie  nie znajduje tam znanego sobie języka, swojej wrażliwości. Istotny też jest przekaz, jaki dociera do nich na katechezie. Ostatnio zaprosili mnie młodzi ludzie, którzy mówili, że katecheza w takim wydaniu, jakiego oni sami doświadczyli, była pełna lęków, dzielenia ludzi, mówienia o innych religiach w najgorszych słowach. Jako religioznawca byłem niejednokrotnie zapraszany, by zapoznawać młodych z innymi religiami, bo katecheta odmówił np. rozmowy o islamie. Uznał, że Koran jest księgą przemocy, jest to religia wroga, o której w ogóle nie powinno się mówić.Nie chcę, by uogólniać  podobne zachowanie na wszystkich katechetów, bo tak nie jest, ale w poważnej grupie nauczycieli religii mamy do czynienia z taką postawą.

Niektórzy uważają, że w drugim roku pandemii możemy nie spodziewać się już takich, jak przed laty, tłumów na Pasterkach. I nie mówię tu tylko o wprowadzonych niedawno obostrzeniach, ograniczających wejście do kościołów dla osób niezaszczepionych, ale o postępującym zobojętnieniu religijnym. Czy nie obawia się ksiądz, że kościół św. Jana w Gdańsku, którego ksiądz jest rektorem, będzie świecił pustkami?
Osobiście się tego nie obawiam. Nie narzekam na frekwencję. Zauważyłem już, że jeśli mówi się ludzkim językiem, unikając wykluczeń i podziałów, to  mimo negatywnych nastawień wpływających z zewnętrznych wrażeń medialnych, ludzie szukają duchowości. Potrzebują pytania o sens, chcą rozmawiać.  Przychodzą więc do kościoła. Z młodzieżą jeżdżę na Dni Skupienia, podczas których zbuntowani, młodzi ludzie, pytani o rzeczy fundamentalne, otwierają się. Są tak samo wrażliwi, jak my przed kilkunastoma, kilkudziesięcioma laty. Natura ludzka się nie zmienia. Problem w tym, że obecny przekaz jest niestety uwikłany w jakąś dziwna retorykę "tęczowej zarazy" czy podziałów, które nastawiają jednych przeciwko drugim. Jest to bardzo niedobre zjawisko, które latami trzeba będzie leczyć. Rów, który został wykopany w Polsce, dwa plemiona, o których się mówi, to rzecz, która straszliwie niszczy potencjał zaufania. A zaufanie jest podstawą rozwoju społecznego. Bez niego nie ma mowy o dalszym rozwoju społeczeństwa, jako takiego, ani o dalszym rozwoju Kościoła, pojmowanego jako wspólnota, która łączy.

Mam jednak wrażenie, że pandemia zaczęła stanowić usprawiedliwienie dla wielu, którzy z Kościoła odeszli lub z wolna odchodzą. Najpierw była obawa przed zakażeniem koronawirusem i odpowiedź na wezwania epidemiologów, by nie stwarzać większych zagrożeń. Fizyczne uczestniczenie w mszach zastąpiły transmisje  radiowe, telewizyjne, aż wreszcie pozostały niedziele bez mszy. Czy wirus przyspieszył laicyzację?
Jest to w pewnej mierze zjawisko nieuniknione. Aczkolwiek pojawiają się równocześnie pozytywne fenomeny. Przekaz dobrych treści ewangelicznych nasilił się w mediach społecznościowych, czy też właśnie przez Internet. Okazało się to niekiedy jedynym kanałem dotarcia do drugiego człowieka. Sam też się przekonałem, że msze, które zaczęliśmy od początku pandemii transmitować z mojego kościoła św. Jana na różnych kanałach,  miały oglądalność wielkości jednego miasta! Ciągle to praktykujemy i nieustannie otrzymuję bardzo dużo głosów od ludzi, którzy nie mogą przyjść do kościoła, bo są chorzy, starzy lub mają daleko i chcą się łączyć akurat z takim przekazem. To bardzo pozytywne. Organizowaliśmy także rekolekcje przez Internet, czaty, spotkania.Zainicjowany przez nas ruch zwykłych księży, sprzeciwiających się m.in. używaniu religii do celów politycznych, nierównemu traktowaniu kobiet i mężczyzn, dyskryminacji i ksenofobii, jest wciąż podtrzymywany przez internetowe spotkania. Ludzie reagują na takie rzeczy pozytywnie. Po opublikowaniu przed rokiem naszego apelu dostaliśmy kilka tysięcy maili.

Co w nich było?
 Streszczając jak najkrócej, odebraliśmy przekaz: byliśmy już na progu Kościoła, chcąc wychodzić na zewnątrz. Jednak kiedy księża tak się odezwali, definiując swoją wewnętrzną pozycje w Kościele, mówiąc, że potrzebuje on reformy, że nie można dzielić ludzi, że Kościół i polityka nie są tym samym - zatrzymaliśmy się na tym progu. Odwróciliśmy się i chcemy jeszcze tego głosu posłuchać. Może nam się uda zostać.

Jest na to szansa?
Ja też zapraszam do odwrócenia się i posłuchania. Wierzę w to, do czego wzywa papież Franciszek, czyli w synod powszechny. Taki, który ma łączyć wszystkich - zarówno tych, którzy są w Kościele, jak i tych, którzy już z niego odeszli. Potrzeba nam rozmowy na istotny temat - po co chrześcijaństwo potrzebne jest światu. Co zrobić, by Kościół stał się wiarygodny. By stał się Kościołem autentycznym i Chrystusowym. Takie rozmowy wcześniej często prowadzono tylko za murami świątyń, a temat był zastrzeżony dla biskupów i niektórych księży. Papież Franciszek ma nadzieję, że stanie się to tematem powszechnej dyskusji. I to zaczynamy robić. Proces synodalny już istnieje w wielu środowiskach i przynosi niesamowite owoce. Ludzie zaczynają śmiało i szczerze o tym mówić. Niedługo zorganizujemy, niekoniecznie w sw. Janie, ale wokół tego środowiska , rozmowę z tymi, którzy odeszli w ostatnim czasie.Z młodzieżą, która nie chodzi już na katechezę, z ludźmi, którzy stanęli na progu Kościoła i przeszli ten próg. Poprosimy, by powiedzieli, dlaczego odeszli. Co ich bolało? Czy to jest do naprawienia? Jak można to zrobić i od czego należy zacząć?  Jak pani widzi, nie ma we mnie pesymizmu. Jestem zwolennikiem tego, żeby reformę zacząć. Wiemy przecież, że nie jest to pierwsza reforma w Kościele.  I nie pierwszy kryzys, który dotyka społeczności chrześcijańskie.

Wszystkich, którzy odeszli, nie uda się namówić do powrotu.
A jednak ufam, że można z tego wyjść wzmocnionym. Zapewne już nie w takiej statystycznej  liczbie, jak przed tym. Ale tu nie chodzi o liczbę, bardziej o autentyczność i szczerość tej postawy.

Czego, w tej sytuacji, powinniśmy sobie życzyć przy wigilijnym stole?
Myślę, że niemalże wszyscy zaczną odruchowo od życzeń zdrowia. I to dzisiaj ma naprawdę głębszy sens, bo obawiamy się i o swoje zdrowie, i o zdrowie bliskich, i o kondycję całego społeczeństwa. Bardzo ważna jest również otwartość, której powinniśmy sobie wzajemnie życzyć. Otwartość dla ludzi innych, obcych  ale także dla tych, którzy mieszkają przez ścianę, korzystają z tego samego podwórka, ale mają inne od naszych poglądy. Bo przecież oprócz poglądów jest cała masa człowieczeństwa, rzeczy, które można zrobić razem, tymi samymi rękami, wspólnie na rzecz naprawy otaczającego nas świata. W tym ekologii, do której powinniśmy wreszcie podejść na serio, a nie tylko deklaratywnie. Nasza planeta zaczyna już krzyczeć i za chwilę nie będzie co ratować, jeśli się nie obudzimy. I ta otwartość, ekologia społeczna, są równie istotnym obszarem, który powinniśmy zagospodarować naszą dobrą wolą. Skończmy naszą rozmowę jeszcze życzeniem, które znalazło się w "Trudnej kolędzie" napisanej przeze mnie w ubiegłym roku. Skierowałem prośbę do Pana Jezusa: "Obdaruj nas pandemią dobrej woli". W tym roku prośba ta brzmi jeszcze wyraźniej.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama