Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Zestrzeleni nad Gdańskiem w 1942. Jest drugi Lancaster?

Eksplorerzy ze Stowarzyszenia UR znaleźli szczątki brytyjskiego Avro Lancastera zestrzelonego nad Gdańskiem. Losy jego załogi to zagadka czekająca na rozwiązanie od 82 lat.
poszukiwania fragmentów brytyjskiego bombowca w Gdańsku

Autor: Wojskowe Stowarzyszenie Historyczno-Elksploracyjne UR

Pierwszy nalot na Gdańsk podczas II wojny światowej. Zginęło prawie 90 mieszkańców, w tym dzieci

W Gdańsku 11 lipca 1942 roku zawyły syreny alarmowe sygnalizujące atak lotniczy. Nad miastem pojawiło się 26 brytyjskich bombowców typu Avro Lancaster. Był to pierwszy nalot na Gdańsk podczas II wojny światowej. Jego celem było zniszczenie stoczniowej infrastruktury do produkcji U-bootów. Niestety, tego dnia było wyjątkowo pochmurno. Fatalna widoczność spowodowała, że w obiekty przemysłowe trafiło tylko pięć bomb. Większość spadła na budynki cywilne, niszcząc m.in. skrzydło szpitala Diakonisek na Nowych Ogrodach (obecnie szpital Copernicus). Blisko 90 mieszkańców, w tym dzieci, poniosło śmierć. 

Z pogrzebu cywilnych ofiar niemieckie władze zrobiły propagandowy spektakl piętnujący „bestialstwo” aliantów. W czwartek, 16 lipca podstawionymi na tę okazję autobusami i tramwajami zwieziono ludzi na dzisiejszy plac Zebrań Ludowych, gdzie przemawiał gauleiter Albert Forster. A potem uroczyście powieziono 49 trumien na cmentarz na Srebrzysku. Pozostałe ofiary albo pochodziły spoza Gdańska i zostały pochowane w swoich miejscowościach, albo zmarły dopiero później, na skutek odniesionych ran. 

Z pierwszego alianckiego nalotu na Gdańsk nie wróciły dwa bombowce. Krzyż w lesie

Niemcom udało się zestrzelić dwa brytyjskie samoloty. W jednym przypadku zrobiła to obrona przeciwlotnicza, w drugim, jeden z okrętów operujących na Zatoce Gdańskiej. Nikt z obu załóg nie przeżył. Choć Lancastery były świetne jako bombowce, w przypadku trafienia „przeżywalność” na nich była niska. Trudno było się wydostać ze spadającego samolotu. 

Siedmioosobową załogę Lancastera R5696, który rozbił się w lesie nieopodal Jaśkowej Doliny, pochowano w pobliżu miejsca katastrofy bądź też – jak głosi inna wersja – na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku. Po wojnie, jesienią 1948 roku, szczątki ekshumowano i złożono na Cmentarzu Wojennym Wspólnoty Brytyjskiej w Malborku.

Dokładne miejsce upadku tego samolotu, dowodzonego przez porucznika Charlesa Millera, udało się ustalić zalewie kilka lat temu dzięki zaangażowaniu Piotra Urbana, nauczyciela Szkoły Podstawowej nr 43 w Gdańsku i pasjonata lokalnej historii. Jego ustalenia potwierdziły badania archeologiczne, podczas których znaleziono wbite w ziemię resztki wraku bombowca, a także osobiste rzeczy lotników, m.in. zegarek. Trafiły one do gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej

W 2018 roku, także dzięki Piotrowi Urbanowi, w miejscu śmierci lotników, na zboczu tzw. wzgórza Zinglera (na przedłużeniu ul. Józefa Wassowskiego w Gdańsku), stanął krzyż – najpierw brzozowy, a następnie metalowy. Na ten ostatni podczas niedawnej wichury runęło drzewo, ale – jak zapewnia opiekun tego miejsca – niebawem odnowiony krzyż stanie tam znowu. 

Wojskowe Stowarzyszenie Historyczno-Elksploracyjne UR. Od Tannenbergu po Stutthof

Relacje na temat losów drugiej z maszyn są rozbieżne. Według niektórych historyków, miała ona spaść w okolicach Nowego Dworu Gdańskiego, natomiast Piotr Urban jeszcze do niedawna twierdził, że jest w 99 procentach przekonany, że było to także we Wrzeszczu. Teraz jednak – jak przyznaje – zmuszony jest zrewidować swoje przekonanie. 

A to z powodu najnowszych odkryć członków Wojskowego Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego UR. Powstało ono w 2016 roku w Brodnicy (kujawsko-pomorskie)z inicjatywy Jarosława Kwiatkowskiego. Zaczęli od przemieszczania się tropem walk pod Tannenbergiem z 1914 roku. Drugim dużym projektem były poszukiwania na Mierzei Wiślanej. Mimo że było to w sporym oddaleniu od obozu w Sztutowie, udało im się znaleźć kilka pamiątek po więźniach. Przekazali je do Muzeum Stutthof, a dokumentację złożyli do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Gdańsku. Ten projekt z przerwami kontynuowany jest przez cały czas, bo – pomimo opinii, że teren jest bardzo mocno przeszukany, bardzo mocno wyeksplorowany – cały czas trafiają się tam wartościowe znaleziska.

– W związku z tym, że akurat od samego początku to ja prezesuję w tym stowarzyszeniu, po mojej przeprowadzce z Brodnicy do Gdańska siedziba też się przeniosła „za mną”. Jest nas w tej chwili około trzydzieścioro, zarówno z kujawsko-pomorskiego, jak i pomorskiego – tłumaczy Jarosław Kwiatkowski.

W Gdańsku prawdopodobnie odnaleziono miejsce upadku drugiego z brytyjskich bombowców. Pomogła pasja napoleońska

Sprawa prawdopodobnego odkrycia drugiego z zestrzelonych bombowców zaczęła się nietypowo. Jeden z członków stowarzyszenia, Karol Kowalczyk, pasjonuje się historią Gdańska ery napoleońskiej. W związku z tym, chadza na spacery ze starymi mapami w ręku, porównując historyczne ryciny ze stanem obecnym tych terenów. I podczas jednego z takich spacerów, akurat to było po deszczu, zobaczył na polu błyszczące elementy aluminiowe i kawałki pleksiglasu. Zrobił zdjęcia, pokazał kolegom i doszli do wniosku, że wygląda to na miejsce upadku samolotu. Kolor resztek zachowanej farby wskazywał na samolot aliancki z okresu II wojny światowej. Biorąc pod uwagę zasięg maszyn z tamtych czasów, mógł to być jedynie Avro Lancaster. 

Lotnictwo brytyjskie operowało na Pomorzu w lipcu 1942 roku (wspomniany nalot na Stocznię Schichaua) i w 1944 roku, kiedy minowano Zatokę Gdańską.

– W związku z tym, że z tego drugiego okresu miejsca upadków zestrzelonych maszyn są w większości znane, skupiliśmy się na 1942 roku – wyjaśnia Jarosław Kwiatkowski.

Zaczęli rozpytywać wśród osób zamieszkujących Święty Wojciech. Jeden z poszukiwaczy, Maciej Majewski, dotarł do starszej pani, która jako kilkuletnie dziecko była świadkiem katastrofy samolotu. Pamiętała, że leciał wolno i już się palił. Razem z innymi dziećmi pobiegła w to miejsce, ale dorośli szybko ich przegonili. Niestety, nie była w stanie dokładnie określić, który to był rok.

W Gdańsku odnaleziono szczątki brytyjskiego bombowca. Są poszlaki, brakuje numeru

– Zastanowiło nas to, że ta pani opowiadała, iż samolot nadleciał z kierunku od Pruszcza, czyli z zupełnie przeciwnego kierunku niż Gdańsk. Ale założyliśmy, że, z uwagi na pogodę, która wtedy była zła, samolot mógł odejść znad celu w kierunku Nowego Dworu, wykonał krąg, chcąc wrócić na trasę powrotną do Anglii, i dlatego leciał od strony Pruszcza – wyjaśnia prezes Stowarzyszenia UR. 

Kolejne badania przy wsparciu firmy Detect, która wspierała poszukiwaczy w geolokalizacji, doprowadziły do odnalezienia licznych charakterystycznych elementów aluminiowych, upewniając poszukiwaczy, że był to brytyjski samolot. Takich części używano tylko w dwóch typach maszyn: w Spitfire i w Lancasterze. Spitfire, ze względu na zasięg, odpada, więc to jest na pewno Avro Lancaster. Znaleziono też monety brytyjskie, niektóre opalone, niektóre wygięte, widać, że działała na nie bardzo duża siła. 

Nie udało nam się, niestety, znaleźć żadnego elementu charakterystycznego z numerem, który moglibyśmy ściśle przywiązać do tej konkretnej maszyny. Na razie są to wszystko poszlaki. Najlepiej gdybyśmy trafili na silnik albo jakieś elementy z kokpitu z numerem typowym części, na podstawie którego moglibyśmy potwierdzić, że pochodzą z tego egzemplarza samolotu. Konsultowaliśmy się też z Piotrem Urbanem, który jest lokalnym pasjonatem lotnictwa brytyjskiego.

Jarosław Kwiatkowski / prezes Wojskowego Stowarzyszenia Historyczno-Eksploracyjnego UR

Dalsze poszukiwania wymagają głębszego przekopania terenu, a do tego potrzebne jest odrębne pozwolenia. UR będzie się o takowe starać. Nie tylko u Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, ale także w IPN, niewykluczone bowiem, że na miejscu katastrofy spoczywają także szczątki załogi.

Załoga Avro Lancastera, czyli siódemka sierżanta Duke’a

Co wiadomo o załodze Avro Lancaster o numerze L7543 EM-Z z 207. Dywizjonu? Dowodził nią George Henry Duke. Piotrowi Urbanowi przed kilkoma laty udało się nawiązać kontakt z jego pasierbem – synem z drugiego małżeństwa wdowy po dowódcy. Przez jakiś czas korespondowali ze sobą. Piotr Urban otrzymał od niego szereg pamiątek, m.in. zdjęcie ze ślubu jego matki z 26-letnim sierżantem Dukem. Było to 6 czerwca 1942 roku, zaledwie pięć tygodni przed misją, z której nie powrócił. Na zdjęciu obok pary młodej stoją koledzy z załogi: strzelcy sierż. Allan Cullerne (21 l.), sierż. David Boldy (23 l.) oraz nawigator sierż. Harold Storey (35 l.). Oprócz nich, na pokładzie L7543 EM-Z zginęli: inżynier pokładowy sierż. Kenneth Heat (24 l.), nawigator sierż. Frank Routledge (21 l.) i bombardier szer. Kenneth Shirley (22 l.).

sierż. George Herbert Duke
Sierż. George Herbert Duke, dowódca bombowca Avro Lancaster strąconego nad Gdańskiem 11 lipca 1942 roku. Fot. Archiwum Piotra Urbana

W piśmie do matki Davida Boldy’ego z 2 marca 1949 roku urzędnik Ministerstwa Lotnictwa S. Rowley pisze, że Niemcy pochowali załogę w zbiorowym grobie na niewymienionym z nazwy gdańskim cmentarzu. Po ekshumacji identyfikacja poszczególnych ofiar była niemożliwa. Wszystkie ciała zostały ponownie pochowane na Cmentarzu Wojennym Wspólnoty Brytyjskiej w Malborku razem z załogą drugiego strąconego Lancastera.

Powątpiewa w to Piotr Urban. Jego zadaniem, choć na cmentarzu w Malborku upamiętnione są obydwie załogi, faktycznie spoczywa tam tylko ekipa porucznika Millera. Powołuje się przy tym na raport z ekshumacji, który mówi, że szczątki złożono do grobu w trzech trumnach. W jednej był oficer, w drugiej ciała dwóch innych lotników, a w ostatniej wszyscy pozostali. A to oznaczałoby, że musiałaby ona pomieścić zwłoki 11 osób! Bardziej prawdopodobne wydaje się zatem, że są tam tylko lotnicy polegli na wzgórzu Zinglera

Poszukiwania brytyjskiego bombowca w Gdańsku. Ciąg dalszy nastąpi

Eksplorerzy z UR zapewniają, że poszukiwania prowadzą zgodnie z prawem i mają wszelkie niezbędne pozwolenia. Są też w kontakcie z attaché wojskowym ambasady Wielkiej Brytanii. 

– Jesteśmy pasjonatami, którzy angażują swoje prywatne środki w swoje hobby. To nasza pasja, żadnego materialnego zysku z tego nie mamy. Natomiast jeżeli będą potrzebne bardziej złożone badania, będziemy szukać sponsorów. Jesteśmy po wstępnych rozmowach z kilkoma instytucjami i pewne wstępne deklaracje już padły. Natomiast bez tej dodatkowej, drugiej zgody na prace archeologiczne, nie możemy nic rozpocząć. Chcemy zrobić wszystko zgodnie z prawem, tak jak należy, tak żeby ostatecznie rozwiązać zagadkę, która tam w ziemi spoczywa – deklaruje Jarosław Kwiatkowski.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaHevelka festiwal alkoholi
Reklama