Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Cenne krążki szamotowe odnaleziono na terenie dawnego obozu Stutthof

Muzeum Stutthof w Sztutowie opublikowało informację o odkryciu bardzo cennych znalezisk w trakcie prac porządkowo-konserwatorskich na dawnym terenie obozowym. To 11 krążków szamotowych, które umieszczano w piecach krematoryjnych i wydawano razem z prochami. Krążki z wykonanym na nich numerem miały świadczyć o autentyczności prochów. Dotychczas muzeum posiadało w swoich zbiorach tylko jeden taki krążek.
Muzeum Stutthof w Sztutowie
Odkryte niedawno krążki szamotowe są cennym uzupełnieniem muzealnych zbiorów

Autor: Muzeum Stutthof

Krążki krematoryjne nie zawierały innej informacji poza wybitym na nich numerem. Prawdopodobnie numer ten był związany z listą krematoryjną. Jak informuje Muzeum Stutthof, już w maju 1934 roku wydano w III Rzeszy ustawę, gdzie mowa jest o przechowywaniu prochów w urzędowo zamkniętych urnach, w wydzielonych pomieszczeniach. Tak, by możliwe było zidentyfikowanie zmarłej osoby. Hitlerowskie władze z czasem coraz szerzej stosowały metodę kremacji zwłok. 

Cenne znalezisko na terenie dawnego obozu koncentracyjnego w Sztutowie

Znani ze swego zamiłowania do porządku i skrupulatności Niemcy dokładnie określili, jak ma wyglądać kremacja ciał w obozach koncentracyjnych, a ściślej uczynił to Reichsführer SS Heinrich Himmler swoim zarządzeniem wydanym w lutym 1940, początkowo tylko dla obozu w Sachsenhausen, potem stosowanym w innych obozach, których przecież szybko przybywało. Jak podaje Muzeum Stutthof - Każde spopielenie musiało być poprzedzone zaświadczeniem lekarskim potwierdzającym zgon. Ciała zmarłych w wyniku nieszczęśliwych wypadków, po długiej chorobie, samobójstwie, zastrzeleniu w czasie ucieczki z obozu poddawane były wcześniej sekcji zwłok. Ciała zmarłych nie były wydawane rodzinom lecz spopielane najpóźniej w ciągu 24 godzin od wydania pisemnej zgody komendanta obozu. Kierownik krematorium zobowiązany był prowadzić listę krematoryjną, która w świetle w/w zarządzenia mogła być weryfikowana. Kontroli podlegała zgodność zapisu listy zmarłych z rejestrem spopieleń, czego założeniem było wykrycie ewentualnych kremacji sprzecznych z przepisami.

Ba, szczegółowo wskazano nawet, jak ma przebiegać sam proces kremacji.  Zwłoki powinny były być spalane pojedynczo, umieszczone w drewnianej trumnie. Trumny nie mogły być wyposażone w niepalne elementy metalowe, uchwyty itp., a wielkość i właściwości powinny być tak dostosowane, ażeby nie stanowiły przeszkody przy spalaniu. Przy wezgłowiu trumny należało również umieścić specjalne oznaczenie z wytłoczonym numerem wykazu zmarłych. Prawdopodobnie z tej procedury wywodzi się historia krążków szamotowych przywiązywanych do zwłok lub umieszczanych w ustach zmarłych. Po spopieleniu komorę pieca należało ochłodzić i wyłowić specjalnym magnesem części metalowe (np. po nieusuniętych wcześniej detalach dentystycznych) a następnie zebrać prochy i wraz z krążkiem szamotowym (tzw. Aschenkapseln) umieścić w metalowej urnie. Wg w/w rozporządzenia urny o spełniających wymagania parametrach DIN 3198 dostarczała firma „Topf & Söhne”, ta sama, która odpowiadała za budowę krematoriów w obozach w Buchenwaldzie czy Auschwitz-Birkenau.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Dolina Śmierci w Chojnicach kryje dowody ludobójstwa z czasów II wojny światowej

Oczywiście urny z prochami nie były wysyłane do rodzin każdego z uśmierconych w obozie koncentracyjnym. Tu znów dał znać o sobie Heinrich Himmler, który w maju 1942 roku ustalił, by urny wysyłać tylko na żądania rodzin i jedynie w przypadku mieszkających na terenie III Rzeszy, Niemców ewentualnie Polaków przynależnych do trzeciej kategorii DVL. Urny z prochami mogły jednak zostać wysłane tylko w przypadku dostarczenia zaświadczenia wystawionego przez zarząd cmentarza przypisany miejscu zamieszkania o przeprowadzeniu „stosownego” pochówku. W pismach przesyłanych przez komendanturę obozu do rodzin można wyczytać, że sam proces kremacji obywał się na koszt III Rzeszy, jednak rodzina winna była wnieść stosowną opłatę za dostarczenie urny z prochami.

Muzeum Stutthof wyjaśnia, że procedura wysyłania do rodzin urn budzi wiele wątpliwości. Przy większej liczbie zmarłych jednego dnia, zwłaszcza przy często w występujących w obozie epidemiach tyfusu, funkcjonowaniu tylko dwóch pieców krematoryjnych i nielicznej ich obsłudze, kremacja przebiegać musiała w sposób masowy. Co się z tym wiąże, rodziny, które wniosły stosowną opłatę na rzecz komendantury, tak naprawdę nie miały żadnej pewności, że szczątki, które otrzymały, należą do ich bliskich. Zwłaszcza, że zgodnie ze świadectwem ocalałych, wieczka urn były znakowane danymi zmarłego dopiero w momencie, gdy rodzina zgłosiła zamiar ich otrzymania - podkreślają muzealnicy.

Niezależnie od tych wszystkich zastrzeżeń, odnalezienie krążków szamotowych jest cennym uzupełnieniem zbiorów muzealnych w Sztutowie. Warto podkreślić, że obóz koncentracyjny Stutthof zajmował znacznie rozleglejszy obszar niż teren obecnego muzeum. Dlatego w otaczających muzeum lasach rozmaite znaleziska są nader częste. Ponadto trzeba pamiętać, że w przypadku niemieckich obozów zagłady i więźniów tam trafiających nikt nie zaprzątał sobie uwagi lokowaniem prochów do urn i wysyłaniem ich do rodzin. Ofiary masowych mordów (np. w komorach gazowych) palono w piecach krematoryjnych, które pracowały na masową skalę. Stosowano też palenie zwłok na wielkich otwartych stosach. Dlatego dla kogoś, kto zwiedził np. muzeum Auschwitz, wspomniane krążki szamotowe mogą być czymś całkowicie nieznanym.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama