Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Przyjaciel Baumgarta był esbekiem. Wiedział, gdzie najlepiej założyć u niego podsłuch

To historia uniwersalna, a nie tylko lokalna. Pokazuje bohatera września, bohatera uciekającego z oflagu, walczącego w Powstaniu i okazuje się, że ten bohater jest inwigilowany przez UB, potem przez SB – mówi Leszek Sarnowski, autor książki „Franciszek Baumgart. Osaczony bohater”.

Zaczęło się od pomysłu na tekst o historii domu, w którym mieszkasz w Sztumie, a skończyło na monografii jego poprzedniego właściciela, Franciszka Baumgarta, bohatera wojennego i ofiary inwigilacji SB.

Faktycznie, można powiedzieć, że ta historia została przeze mnie odkryta około 20 lat temu. Szukałem wtedy jakiegoś domu „z duszą” i dowiedziałem się, że ten jest na sprzedaż. Mieszkał tam wówczas pasierb Franciszka Baumgarta, Marian Cyngott z żoną i córką. Formalnie nieruchomość kupiłem od tej ostatniej, bo to ona odziedziczyła ją po dziadku. Kiedy zacząłem zbierać informacje na jego temat głębiąc dzieje jego losów uznałem, że jest godny tego, żeby go uczcić i zapamiętać. To zresztą niezły materiał na film sensacyjny.

Osobiście go jednak nie poznałeś.

Nie, zmarł w 1979 roku. Ja wtedy byłem na studiach. Mój szwagier miał z nim kontakt, ale to były gównie rozmowy o polowaniach, bo Franciszek Baumgart był zapalonym myśliwym. Natomiast opowieści o wojnie dawkował mu bardzo oszczędnie. Potem okazało się, że ten dom poniekąd związany jest z moją rodziną. Któregoś dnia u progu pojawił się brat Franciszka. Myślał, że nadal mieszka tu ktoś z rodziny. Zaczęliśmy rozmawiać i – zupełnie przypadkowo – okazało się, że on zna historię mojej babci, która została zamordowana przez rosyjskiego oficera. Nasze historie połączyły się gdzieś pod Kokockiem, w gminie Unisław, skąd pochodzili Baumgartowie, i gdzie żyła i zginęła moja babcia. Od tego momentu właściwie nie było wyjścia: chyba nikt inny nie mógł się zająć historią Franciszka, tylko ja, bo związek emocjonalny jest ewidentny. Zacząłem więc pracować nad tą książką. Same wspomnienia wojenne Baumgarta, wiele lat temu zostały wydane przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Sztumskiej, były więc znane. 

Wrzesień 1944, Powstanie Warszawskie. Pluton Franciszka Baumgarta (pierwszy z lewej na krześle) przy restauracji „U Aktorek” przy ul. Piusa XI (fot. z archiwum rodzinnego Macieja Cieślewicza)

Były też artykuły prasowe, a ponoć nawet zeszyt z popularnej w latach 60. i 70. serii Żółtego Tygrysa. Dotarłeś do tej książki?

Tak, zdobyłem ją na allegro. To książka autorstwa Wincentego Kawalca – „Pięćdziesięciu z Dossel”, wspomnienia z oflagu, w którym autor przebywał razem z Baumgartem i razem z nim uciekał. Obaj przeżyli. Z mojego punktu widzenia nie było to zbyt bogate źródło wiedzy, ale miało swój klimat pokazujący życie obozowe. Franciszek zresztą w swoich wspomnieniach je dokładnie opisał.

W swojej książce napisałeś, że wszystkimi przygodami twojego bohatera dałoby się obdzielić kilka życiorysów. Tymczasem okazuje się, że Franciszków Baumgartów faktycznie było dwóch. I obaj walczyli w Powstaniu Warszawskim.

Kupiłem nawet książkę, której autor sugeruje, że to ten sam Franciszek, ale zarówno zdjęcia, jak i opis jego udziału w powstaniu, miejsca gdzie walczył, a wcześniej droga do Warszawy z Wileńszczyzny, nijak się mają do tego skąd przybył Franek. Jego powstańczy życiorys mam udokumentowany poświadczaniem jego dowódcy. To, że był emisariuszem z kraju do Niemiec, to też wyjątkowa sytuacja. Uciekł z oflagu i potem do tego oflagu jeździł z informacjami. To zaskakujące, ale – z drugiej strony – miał dobre kontakty, znał drogi, szlaki ucieczek a informacje przekazane przez takiego człowieka były bardziej wiarygodne. Tak czy inaczej z mojej wiedzy i różnych dokumentów, stanowczo wynika to nie ten sam Franciszek. Nie da się w Powstaniu walczyć jednocześnie w dwóch odległych od siebie miejscach.

Wojenne przeżycia Baumgarta, szczególnie jego ucieczki z oflagu, to pasjonująca historia, ale najbardziej niezwykłe są jego losy powojenne. I to nawet nie w najgorszych czasach stalinizmu, ale później, pod koniec lat 50. i przez całą kolejną dekadę, kiedy jest intensywnie inwigilowany przez SB.

Praca nad tą książka zajęła mi sporo czasu. Kiedy zacząłem „kopać” w życiu Franciszka, odkrywały się przede mną coraz nowe przestrzenie, które trzeba było wyjaśnić. Najpierw była historia człowieka-legendy, który brał udział w kampanii wrześniowej, potem były oflagi, z których uciekał, Powstanie Warszawskie. Na końcu, tak sygnalnie, wrzuciłem do Instytutu Pamięci Narodowej pytanie czy są na jego temat jakieś dokumenty. I okazało się, że jest tego całkiem sporo.

Dom Baumgartów w Sztumie. Lata 50. 

Czyli ta część jego biografii była ci wcześniej zupełnie nieznana?

Jeśli chodzi o inwigilację to ta sprawa ani mnie, ani rodzinie, ani w ogóle nikomu w Sztumie nie była znana. Uznałem jednak, że skoro on po wojnie się ukrywał pod przybranym nazwiskiem, a potem ujawnił swoją działalność w Armii Krajowej, to muszą być na ten temat jakieś informacje, tym bardziej, że dochodziły mnie informacje, jakoby był aresztowany, więziony. To akurat się nie potwierdziło, ale inwigilacja przez prawie trzydzieści lat była. Dostałem na ten temat sporą dawkę skanów z IPN. Te dokumenty przeleżały kilka lat na moim strychu. Szczerze mówiąc bałem się trochę tego, co tam znajdę. Czy nie okaże się, że był zdrajcą albo tajnym współpracownikiem? Dopiero gdy stwierdziłem, że jestem gotów się zmierzyć z tym tematem i zacząłem czytać – otworzył mi się zupełnie inny horyzont. To historia uniwersalna, a nie tylko lokalna. Pokazuje bohatera września, bohatera uciekającego z oflagu, walczącego w Powstaniu i okazuje się, że ten bohater jest inwigilowany przez UB, potem przez SB. Jestem z wykształcenia historykiem, niewiele mnie zaskakuje. O prześladowaniach opozycji, czy bohaterów AK, dużo wiedziałem. Natomiast gdy się analizuje taki jednostkowy przypadek i okazuje się, że nad tym jednym, Bogu ducha winnym człowiekiem, pracują zastępy bezpieczniaków, tylko po to, żeby go zgnoić…

Nie odniosłem wrażenia, że chodziło o zgnojenie. Choć w zasadzie to trudno powiedzieć o co im chodziło. Przecież od samego początku wiedzieli, że jest niewinny. Jedyny punkt zaczepienia bezpieki to fakt, że w kręgu jego wojennych znajomych, z którymi utrzymywał listowne kontakty, były osoby podejrzane o agenturalność. W dodatku zamieszkałe za granicą.

Gdyby dało się wykazać, że on zaczął współpracować z wywiadem francuskim, czy angielskim, bo pojawiają się takie wątki, to pewnie by go wsadzili do więzienia. To, że się tak nie stało, wynika z tego, że on właściwie nic o tym nie wiedział i niczego na musiał ukrywać. Spotykał się czy korespondował z tymi ludźmi, bo spędził z nimi kilka lat w obozach niemieckich. Wymieniali się wspomnieniami, a nie nie wiadomo jakimi informacjami. Jeśli mówię o „gnojeniu” czy gnębieniu go – to w sensie symbolicznym: żeby czuł się odpowiedzialny za to, że współpracuje ze Służbą Bezpieczeństwa, która stara się zniszczyć jego przyjaciół. Ale on się nie dał. Był twardy. Mówił prawdę, ale ją dawkował. Na początku oszczędnie, dopiero jak wchodzili w szczegóły, to rozbudowywał relacje i wyjaśnienia. A przy tym wszystko to on to wziął na siebie. Ani przyjaciele, ani rodzina – nikt nie wiedział o tym, że on przez tyle lat był inwigilowany. Rozmawiałem z usynowionym przez niego Marianem Cyngottem. Był zaskoczony, że ojczym miał takie problemy, że musiał chodzić na spotkania, pisać sprawozdania.

Franciszek Baumgart chyba w ogóle był osobą bardzo zamkniętą w sobie i nie było łatwo dotrzeć do jego motywacji. Czytając twoją książkę miałem trudność w stworzeniu sobie jakiegoś jego głębszego portretu psychologicznego.

Franciszek nie był zbyt wylewny, był jednak człowiekiem czynu i myślę, że miał z tyłu głowy słynną maksymę z Gimnazjum w Chełmnie, autorstwa jednego z dyrektorów profesora Wojciecha Łożyńskiego: „Bądźcie prości jak gołębie, a przebiegli jak węże”. Dlatego przetrwał i wojnę i ubeckie prześladowania. Natomiast myśliwi, z którymi polował mówili, że to człowiek z zasadami. Potrafił się pokłócić z oficerem UB, bo ten polował na zwierzynę, gdy nie można było polować, albo chciał strzelać z samochodu. Jeśli chodzi o myślistwo, to oni się w pewnym sensie jego bali, bo był taki ortodoksyjny. Nawiasem mówiąc ten sam ubek, kapitan Zbigniew Ratajczak, który był jego przyjacielem, zakładał mu w domu podsłuch. Dla mnie to jest też fascynujące, że człowiek taki jak Baumgart, który przeszedł tyle w czasie wojny, potem biega po lesie z ubekami.

On wiedział gdzie pracuje ten Ratajczak?

Tak. Ratajczak, kiedy się poznali, był komendantem UB w Sztumie. Potem awansował do Gdańska. Byli przyjaciółmi – to nawet myśliwi potwierdzali. Jak Ratajczak przyjeżdżał z Gdańska, to spał u Baumgartów. A potem z tych dokumentów IPN wynikało, że gdy służby zastanawiały się nad założeniem podsłuchu u nich w salonie, to Ratajczak zaoferował, że to zrobi osobiście, bo wie gdzie. Taka dziwna przyjaźń. Być może chodziło o to, że pasja myśliwska była dla Franciszka tak ważna, że chciał polować, niezależnie od tego z kim. Tym bardziej, że po wojnie pozwolenia na broń mieli tylko ubecy, milicjanci i wojsko. Baumgart przez wiele lat korzystał z ich broni, bo nie mógł mieć legalnie swojej.

Baumgartów nie tylko podsłuchiwano, ale też próbowano rozgrywać rzekome małżeńskie animozje. Udało ci się ustalić jak faktycznie wyglądały jego relacje z żoną?

Wydaje mi się, że poprawnie. Mieszkańcy, nie mówię – przyjaciele, bo nie miał zbyt wielu przyjaciół, postrzegali ich jako dobrą, zgodna parę. Próbowano sugerować, że ona się wywyższa, bo urodziła się w Odessie, pochodzi ze znamienitej rodziny, a on to prosty chłopak z Kokocka, z rodziny gospodarskiej. Nie znalazłem na to żadnego potwierdzenia. To raczej była ubecka prowokacja, która ostatecznie nie ujrzała światła dziennego, co świadczy o tym, że była zbyt grubymi nićmi szyta. W otoczeniu Baumgarta pojawiało się sporo różnych figurantów, ale uznałem, że ich rozszyfrowywanie wywołało by niepotrzebną burzę w tym środowisku. Szczególnie, że część z tych osób nie żyje, a część stoi nad grobem. Być może w którymś momencie się złamali i jak ubek się pytał o Baumgarta, to ktoś coś sypnął. Ale to też nie były jakieś straszne rzeczy, przez które on miałby przykrości. Chodziło przede wszystkim o potwierdzenie jego prawdomówności. Tak samo było z założeniem podsłuchu: sądzono, że to pogłębi wiedzę, ale nic z tego nie wyszło. Ale inwigilacja była. To był jeden z elementów gry. Przerażające, dla mnie, na poziomie małego miasteczka. 

Maria i Franciszek Baugartowie, lata 70. (fot. Archiwum rodziny Fr. Baumgarta)

Grób Franciszka Baumgarta zniknął ze sztumskiego cmentarza. 

Po sprzedaży domu jego pasierb z rodziną przeprowadzili się do Legionowa. Pojechałem tam, kiedy zacząłem pracę nad książką. Dostałem od nich sporo zdjęć. Pisaliśmy do siebie kartki na święta. Opiekowałem się grobem Franciszka i jego żony. Później jednak rodzina zdecydowała o ekshumacji i przeniesiono ich do rodzinnego grobowca w Kokocku.

Masz za sobą już trochę spotkań autorskich. Byli na nich krewni Franciszka, a także osoby, które go znały. Czy ujawniły ci coś czego wcześniej nie wiedziałeś?

Byłem na promocji książki m.in. w jego Unisławiu. Przyszło sporo ludzi, część rodziny, oczywiście kolejne pokolenie, które w pamięci ma szlachetną, pozytywna postać wujka Franka, który w pamięci jaki im się jako bohater. Ale też sympatyczny otwarty mądry człowiek. Dziękowali mi za przybliżenie jego sylwetki, natomiast sama książka wydaje się kompletna.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama