Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Nieważne, czy to Marsylia, czy Gdynia. Każde portowe miasto ma bogatą kronikę policyjną

- W Polsce pisze się dwa kryminały dziennie. Według mnie bańka pęknie - mówi Maciej Siembieda, pisarz, autor jednego z siedmiu najlepszych kryminałów ubiegłego roku. Jego ostatnia książka "Katharsis" to trzymająca w napięciu sensacyjna grecko-polska saga, pokazująca m.in. nieznane oblicze Gdyni na przestrzeni kilkudziesięciu lat.
(fot. Renata Dąbrowska | materiał wydawcy)

W sobotę rozstrzyga się, która z siedmiu wybranych przez jury książek otrzyma nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszej polskiej powieści kryminalnej lub sensacyjnej ubiegłego roku. Wśród nominowanych znalazły się "Kukły" Macieja Siembiedy. Rozpiera pana duma?
Jestem dumny, że jury doceniło powieść sensacyjną, detektywistyczną, w której nie leje się krew, nie ma obowiązkowej w kryminale makabry. Powieść z bohaterem spokojnym, nie uczestniczącym w strzelaninach, którego bronią jest jedynie jego mózg. Cieszy też, że na cztery moje książki z Jakubem Kanią, dwie zostały do tej nagrody nominowane - "Miejsce i imię" oraz "Kukły".

Niezła statystyka. Idzie pan po zwycięstwo?
Na nic się nie nastawiam. Wierzę w stare watykańskie przysłowie, że ten, który wchodzi na konklawe papieżem, wychodzi kardynałem. Sama nominacja jest już wielkim wyróżnieniem.

Kryminał staje się coraz bardziej popularny, powoli wypierając u nas inne gatunki literackie. Nie uważa pan, że w polskiej literaturze trup ściele się zbyt gęsto?
Za 2021 rok do nagrody Wielkiego Kalibru wydawnictwa zgłosiły aż 450 książek. A ile dodatkowo wyszło własnym sumptem autorów? Oznacza to, że w Polsce pisze się ze dwa kryminały dziennie. To boom, ale ten rynek się chyba wreszcie nasyci.

Przed laty trafiłem do szpitala na badania, wymagające trzech dni całkowitego postu. Tylko woda. Polak jak głodny to zły, a ja jak trzy godziny nie zjem, jestem niebezpieczny dla otoczenia. Postanowiłem przetrwać ten czas czytając. Na półce stała przerażająca objętością "cegła" - "Filary Ziemi" Kena Folletta. Wziąłem ją do szpitala i nie pamiętam, jak te trzy dni minęły. Od tamtej pory zalęgła się we mnie myśl, by napisać sagę

Maciej Siembieda / pisarz

Nasyci? To kryminalna inflacja. Niektóre z książek nie powinny zostać nigdy wydrukowane, inne stanowią wierną kopię wcześniejszych dzieł tego samego autora lub, co gorsza, kopię dzieł innych autorów. Czy polski kryminał ma jeszcze przyszłość?
Według mnie bańka pęknie. Aczkolwiek jest to tak, jak z nieruchomościami premium w Sopocie. Ceny zupełnie oszalały, mają się nijak do średniej krajowej, choć ziemi brakuje, wzięcie kredytu oznacza wyrok wiecznego ubóstwa, a za naszymi granicami toczy się wojna. I wszyscy nadal kupują te nieruchomości. Podobnie jest z kryminałami. Przy czym postawa wydawców jest dla mnie zagadkowa. Gdybym miał zainwestować własne pieniądze w działalność wydawniczą, pewnie bym się w kryminał nie pchał. A tu kolejne prestiżowe wydawnictwo powołuje własną "dywizję kryminalistów", przedstawiając nazwiska - nie znam prawie żadnego - oraz plany na następny rok. Jakbyśmy ciągle wierzyli, że w Polsce objawi się nowy Stieg Larsson, Harlan Coben czy Jo Nesbo.

I to się opłaca?
Ryzyko jest niewielkie, bo wydanie w Polsce książki nie jest dużą inwestycją. Produkcja kosztuje około 5 złotych od egzemplarza. Książki przypominają dzieci w krajach trzeciego świata - wydaje się je na świat, a potem niech sobie radzą.

Właśnie ukazała się ostatnia pana książka - "Katharsis" - wielowątkowa, zaskakująca, trzymająca w napięciu saga, której akcja toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat w Grecji, Polsce, w tym w Gdyni, na Bałkanach, w Egipcie. Skąd pomysł na utwór epicki?
Przed laty trafiłem do szpitala na badania, wymagające trzech dni całkowitego postu. Tylko woda. Polak jak głodny to zły, a ja jak trzy godziny nie zjem, jestem niebezpieczny dla otoczenia. Postanowiłem przetrwać ten czas czytając. Na półce stała przerażająca objętością "cegła" - "Filary Ziemi" Kena Folletta. Wziąłem ją do szpitala i nie pamiętam, jak te trzy dni minęły. Od tamtej pory zalęgła się we mnie myśl, by napisać sagę.

(fot. Wydawnictwo Agora)

Dlaczego wybrał pan Greków, jako jej głównych bohaterów?
W moim zawodzie wszystko zaczyna się od impulsów. Coś człowieka olśni, uruchomi, podłączy do prądu. W moim przypadku była to wizyta kolegi. Nie znałem go zbyt dobrze, ale zawsze intrygowała mnie jego ciemna karnacja. Czarne oczy, włosy, broda. Wyglądał na cudzoziemca, choć mówił świetnie po polsku. Spytałem go o to, i usłyszałem: - Jestem Grekiem. Kolega nosił spolszczone greckie nazwisko. Tak, jak późniejszy bohater "Katharsis", Kostas Tosidos, który w Polsce został Konstantym Tosidowskim. Jego dziadkowie byli partyzantami greckimi, którzy przyjechali tu w 1949 roku. Ojciec kolegi wychował się w Polsce, ale podobnie jak większość Greków był bezpaństwowcem. Grecja pozbawiła go obywatelstwa, Polska mu go nie dała. Miał tymczasowy dokument, który w PRL pozwalał, tak jak dowód, jechać tylko do krajów demokracji ludowej, ZSRR i Jugosławii. I jako dorosły człowiek latach 70. ojciec kolegi do tej Jugosławii pojechał. W Belgradzie, na ulicy spotkał, jak mówił, samego siebie.

Kogo?
Swojego brata bliźniaka. Okazało się, że brat zaginął w 1949 roku podczas exodusu z Grecji. Rodzice, po nieudanych poszukiwaniach, postanowili nie mówić o nim drugiemu synowi, bo nie chcieli mu pogłębiać traumy. Historia ta zrobiła na mnie takie wrażenie, że zacząłem czytać wszystko na temat Greków. W internecie jest tylko wierzchołek góry lodowej, całą resztę znalazłem w archiwach, wspomnieniach, rozmowach, prywatnych zapiskach. Poświęciłem na to wiele tygodni.

A skąd ta Gdynia?
Słyszałem oczywiście o Grekach w Gdyni. Wiedziałem, że ktoś miał sklep, restaurację, ktoś był fajny, a inny miał przeszłość przestępczą. Ta historia mnie zainspirowała. Ale też od dawna intrygowała mnie prawda o przedwojennej Gdyni. Skutecznie stworzono wizerunek miasta z morza i z marzeń. Pięknego, wzniosłego, patriotycznego, dumnego. Ale nawet po tym, jak powstał port i świat modernistycznych kamienic, istniały także obrzeża. Miejsce, gdzie mieszkali ci, którym z marzeń nic nie przyszło. Pracy nie dostali, żyli w „drewnianej Warszawie”, „Budapeszcie”, czy „Meksyku”. Były to nieciekawe miejsca, pozbawione wody, tonące w błocie, po prostu slumsy, gdzie z beznadziei i bezrobocia rodziła się przestępczość. Przeglądałem archiwa policyjne, sporo tam było napadów, prostytucji, ale też poważniejszej przestępczości, która wiązała się z portem. Nieważne, czy to Marsylia, czy Gdynia, każde portowe miasto ma bogatą kronikę policyjną. Na dodatek obok była granica z Wolnym Miastem Gdańskiem. I nagle ja, mieszkaniec Trójmiasta od 20 lat, uświadomiłem sobie, że obok mojego domu w górnym Sopocie szły szlaki przemytnicze. Przez Kamienny Potok, a dołem przez Kolibki, Orłowo. Był to przemyt na bardzo dużą skalę, nie tylko masła, sera, jajek i kartofli ale też kokainy, eteru, morfiny. No i sacharyny, słodzika godzącego w polską rację stanu i zagrażającego polskiemu monopolowi cukrowemu. Za to przestępstwo karano o wiele poważniej, niż za przemyt narkotyków.

I stąd się wziął Sacharyna, jeden z bohaterów powieści?
Oraz wszystkie związane z nim smaczki. Zarówno przemyt w wydrążonym dyszlu bryczki, jak i incydent z krową w butach to są fakty. Na cmentarzu w Kolibkach leży Konstanty Pietrzykowski, policjant z posterunku granicznego, zamordowany za walkę z przemytnikami przez Włocha. Skojarzenia z mafią rodzą się szybko, prawda? Ten przemyt miał bogatą, nieodkrytą do dziś kartę.
Czy Sacharyna, przedwojenny przemytnik i powojenny cinkciarz miał jakiś pierwowzór?
Nie było takiej konkretnej postaci.

Słyszałem oczywiście o Grekach w Gdyni. Wiedziałem, że ktoś miał sklep, restaurację, ktoś był fajny, a inny miał przeszłość przestępczą. Ta historia mnie zainspirowała. Ale też od dawna intrygowała mnie prawda o przedwojennej Gdyni. Skutecznie stworzono wizerunek miasta z morza i z marzeń. Pięknego, wzniosłego, patriotycznego, dumnego. Ale nawet po tym, jak powstał port i świat modernistycznych kamienic, istniały także nieciekawe miejsca, pozbawione wody, tonące w błocie, po prostu slumsy, gdzie z beznadziei i bezrobocia rodziła się przestępczość.

Maciej Siembieda / pisarz

Początkowo go nawet lubiłam.
Bo był to kreatywny łobuz, jak z powieści łotrzykowskiej, występujący przeciw władzy, który z reguły budzi sympatię. Potem jego ewolucja nastąpiła w takim kierunku, jak to w życiu bywa z podobnymi postaciami. Stał się apodyktyczny, chciwy, władza uderzyła mu do głowy. A władzę zapewniały mu relacje z Urzędem Bezpieczeństwa.

W Gdyni mówiono, że część cinkciarzy też miała układy ze służbami. Dzięki temu byli bezkarni.
Środowiska cinkciarzy, taksówkarzy, pracowników hoteli, prostytutek to wymarzone wręcz inkubatory informacji, których potrzebowała Służba Bezpieczeństwa. Oczywiście, nie można uogólniać, że wszyscy donosili, ale taka opinia ciągnęła się za tymi środowiskami. To był układ wzajemnego bezpieczeństwa, a wiele osób usprawiedliwiało się tym, że nie donoszą na działaczy opozycji, tylko na ludzi podejrzanych z kontrwywiadowczego punktu widzenia. Nikt tego dzisiaj nie zbada, ale myślę, że na fortuny byłych waluciarzy, którzy dziś są szanowanymi obywatelami i biznesmenami, mógłby paść jakiś cień.

Myślę, że parę osób odnajdzie się tej książce.
(Śmiech) Niestety, nie mogę podać konkretnych nazwisk.

Za to w pełni pozytywnymi bohaterami "Katharsis" są Grecy - rodzina Tosidos- Tosidowskich.
To było świadome założenie. Śledząc losy greckie zauważyłem, że trafiali tu głównie prości ludzie, którzy mieli zasady. Byli prawi, honorowi, lojalni. Pozytywnie zawzięci. Z tej prawości urodził się Kostas i jego profil. Zakończenie książki pokazuje, jakim był drogowskazem moralnym. Jego żona jest postacią dla mnie niesłychanie ważną, która z charyzmą greckiej bogini rozwiązuje wszystkie sprawy.

Zakończenie książki jest zaskakujące, jednak pozostawia wiele pytań o dalsze losy bohaterów. Nie zamierza pan kontynuować tej sagi?
Wiele osób o to pyta. Przyznam, że nie miałem takiego pomysłu. Dla mnie ostatnie zdanie książki jest zdaniem finalnym. Tymczasem dla wielu ludzi okazało się zdaniem otwierającym kolejne drzwi.

Czyli?
Nie mówię nie.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama