Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Powstanie film fabularny luźno inspirowany historią niezależnej telewizji Sky Orunia

Uważam, że ta filmowa historia, luźno inspirowana Sky Orunią, powinna iść w świat. Więc kto jak nie ja, miałby o tym opowiedzieć - mówi Elżbieta Benkowska, reżyserka filmu "Orunia 4ever".
(fot. archiwum prywatne)

Kilka lat temu w Cannes była o krok od Złotej Palmy. Jej „Olena”, kręcona na Oruni, otrzymała nominację do tej prestiżowej nagrody. Teraz Elżbieta Benkowska przygotowuje się do swojego pełnometrażowego, fabularnego debiutu, zatytułowanego "Orunia 4ever". Zdjęcia zaplanowano na 2022 rok.

Pomysł na ten film, jak mówi sama reżyserka, jest luźno inspirowany historią telewizji Sky Orunia, którą na przełomie lat 80. i 90. założył Zbigniew Klewiado.

Na pytanie: – „Co ty wiesz o Sky Oruni”, odpowiada ze śmiechem, że z pewną fascynacją oglądała program tej stacji w dzieciństwie.

- Była to pierwsza w historii polska, niezależna telewizja, na długo przed Polsatem czy TVN, o której warto przypomnieć. A poza tym jestem fanką Oruni, jej dumną mieszkanką, lokalną patriotką. I boli mnie to, że wiele osób ma nadal złe wyobrażenie o naszej dzielnicy. Tym filmem chcę to zmienić. Pokazać, że tu też mieszkają wspaniali ludzie.

Scenariusz do tego  filmu, który napisała sama Benkowska, został nagrodzony na festiwalu OFF Camera Krakowie. Opowiada historię dwóch młodych i biednych chłopaków. W chylącej się ku upadkowi komunistycznej Polsce zakładają piracką telewizję, żeby spełnić swoje marzenia o sławie, pieniądzach i pięknych kobietach. Telewizja okazuje się złotym biznesem, jednak osiągnięty przez nich sukces, wystawia ich przyjaźń na próbę, zmuszając do odpowiedzi na pytanie - czy sława i pieniądze to rzeczywiście synonimy szczęścia.

- Ci dwaj bohaterowie to postacie fikcyjne, wymyślone przeze mnie. Główną inspiracją do ich stworzenia byli praktycznie wszyscy moi koledzy, ale także moje przeżycia. Kiedyś, tak jak oni, myślałam, że pieniądze i sława to najważniejsze rzeczy w życiu. Że jak je zdobędę, to będę szczęśliwa. Całą energię i czas poświęcałam temu, żeby się to udałoopowiada reżyserka.

To podejście do życia zmienił wyjazd na festiwal do Cannes z „Oleną”.

Tak to wspomina: - Z hukiem weszłam w filmowy świat i to mnie zupełnie przytłoczyło. W szkole filmowej, jak każdy, myślałam, że najważniejsze są Oscary, Palmy i cały ten blichtr, że przez to będę bardziej wartościowym człowiekiem. I wszystko poświęciłam, żeby to osiągnąć. Najbardziej było mi żal mojego psa, któremu nie mogłam wytłumaczyć: – Sorry, nie mam dla ciebie czasu, bo muszę robić film. I to mama cię wyprowadzi na spacer. Flirtowałam też z pewnym chłopakiem. I na pytanie koleżanki: - jak tam sprawy sercowe, odparłam: - Fajnie, tylko wiesz, muszę robić filmy. Nie ma czasu na miłość.

W Cannes, na tym wspaniałym festiwalu - za który byłam wdzięczna, że mi się udało tam być – pomyślałam jednak - tyle poświęceń dla tygodnia high lifu? Tyle wyrzeczeń, żeby przez tydzień pić darmowego szampana? - wspomina.

Teraz widzi jak wiele osób jest skupionych na zdobywaniu pieniędzy, jak przebija się ta narracja, że trzeba pracować po 16 godzin, żeby osiągnąć sukces.

- Ale nie o to w życiu chodzi, żebyśmy zyskali te parę groszy na przedmioty, które – jak się nam wmawia – dadzą nam szczęście, czyli na mieszkanie, nowy Iphone, samochód czy markowe ubrania. I to jest przesłanie tego filmu.

Kiedy wspominamy Sky Orunię, opowiada, jak bardzo jej się podobała taka punk rockowa odwaga jej założyciela (prywatnie właściciela warsztatu napraw telewizorów) i samej stacji. I to, że pierwsza, niezależna telewizja powstała właśnie na Oruni.

Kiedy przypominam, że to była na początku stacja piracka, Elżbieta Benkowska ze śmiechem tłumaczy: - Bo na Oruni nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić. Uważam, że ta historia powinna iść w świat, że coś takiego się wydarzyło właśnie tu, w mojej dzielnicy. Więc kto jak nie ja miałby o tym opowiedzieć?

Historię Sky Oruni odkryła teraz na nowo, przygotowując się do scenariusza.

- Najbardziej chodzi o tego ducha stacji. Kiedy mówiłam w szkole, że chcę wysłać „Olenę” na festiwal do Cannes czy do Berlina, to śmiano się ze mnie. A ja pytałam – czemu nie? Tę odwagę do spełniania marzeń mam dzięki Oruni. A ta stacja też wzięła się z odwagi. Rozmawiałam z Jurkiem Radosem, który jest teraz zastępcą dyrektora Gdyńskiej Szkoły Filmowej, a zaczynał w tej telewizji. Opowiadał, że został zatrudniony tam tylko dlatego, że miał kamerę. Zresztą przyjmowano tam każdego kto dysponował pomysłem, kamerą i czasem. Na antenie leciały filmy prosto z kaset z wypożyczalni. I ta apoteoza wolności i ten żywioł to coś wspaniałego.

Monika Jarząbek, która jest kierowniczką Dworku Artura na Oruni też pracowała w tej stacji. Opowiadała mi jedną z wielu anegdot jakie krążą o Sky Oruni. Pewnego dnia lektorka usiadła w ogródku pana Klewiado, czytając stamtąd wiadomości. Za nią wisiał tylko taki materiał maskujący, który w jednej chwili złożył się w harmonijkę. A wtedy oczom widzów ukazała się kobieta, która wiesza pranie. Samo życie (śmiech).

Niektórzy myślą, że trzeba opowiadać historie, dziejące się w egzotycznych miejscach, albo bardzo mocne, jak handel ludźmi czy pedofilia. A ja wolę opowiadać o sprawach, które są blisko mnie. Pokazywać mój świat i moje miasto całej reszcie. To się udało przy „Olenie”. Był to bardzo osobisty film, nakręcony też na Oruni i mam nadzieję, że tak będzie z debiutem pełnometrażowym „Orunia 4ever”.

Elżbieta Benkowska, która ukończyła reżyserię w Gdyńskiej Szkole Filmowej i w Szkole Wajdy jest także absolwentką slawistyki i doktorantką na Uniwersytecie Gdańskim. Od czasu nominacji „Oleny” do Złotej Palmy nie próżnowała.

- Nie jestem osobą, która kieruje reflektory przez cały czas na siebie, ale przez te lata pracowałam przy wielu innych filmach - tłumaczy. Wyreżyserowała również pierwszą część filmowego tryptyku „Nowy świat” (produkcja Akson Studio), który miał premierę na prestiżowym festiwalu filmowym w Montrealu.

Pracowała z Andrzejem Wajdą. Była jego asystentką przy filmie „Powidoki”.

- Tak jak kiedyś Agnieszka Holland – wtrącam.

- Albo Andrzej Żuławski, który też był jego asystentem przy „Popiołach” – dodaje Elżbieta.

To producent Michał Kwieciński załatwił jej tę pracę. Pierwsze spotkanie z Wajdą? Usłyszała tylko: - No, to fajnie. Będziesz asystentem, tak jak ja byłem u Aleksandra Forda.

Do jej obowiązków należało zajmowanie się aktorami m.in. Bogusławem Lindą, który w tym filmie grał główną rolę.

Ta praca to była dla niej magiczna historia, ale z różnymi przygodami – wspomina.

- Przed zdjęciami w Łodzi, Bogusław Linda udzielił wywiadu, w którym padło zdanie, że „Łódź to miasto żuli”. Następnego dnia mieli ujęcia na Włókienniczej, która słynęła z tego, że jest najbardziej niebezpieczną ulicą w tym mieście.Na dzień dobry przywitało nas graffiti: „je..ć filmowców”, „Boguś Linda żul” itd. Mieszkańcy ulicy zebrali się, atmosfera na planie i wokół niego gęstniała. Wiedzieliśmy, że ci ludzie czuli się poniżeni tymi słowami. Wyszłam do nich, żeby porozmawiać. Część z nich to byli fani Widzewa, a że ja jestem fanką Lechii, szybko znaleźliśmy wspólny język. Rozmawialiśmy o dawnych czasach, o tym m.in. jak oni bili się z fanami Lechii przy ulicy Traugutta we Wrzeszczu. I tak rozładowaliśmy atmosferę. Zyskałam tym duży szacunek, zwłaszcza pionu operatorskiego, który zobaczył, że może na mnie liczyć także w niełatwych sytuacjach – śmieje się Elżbieta.

Na pamiątkę dostała od Andrzeja Wajdy książkę z osobistą dedykacją. Podglądając mistrza przy pracy, nauczyła się, że najbardziej liczy się szacunek do ludzi na planie. Że to nigdy nie jest film reżysera tylko dzieło całej ekipy.

Pracowała też jako drugi reżyser przy filmie „Ptaki śpiewają w Kigali” małżeństwa Krauzów. Była na początku przerażona, ale aktorka Eliane Umuhire, która zdobyła nagrodę za tę rolę na gdyńskim festiwalu filmowym, powiedziała jej: - Ela, skoro Joanna i Krzysztof wierzą, że dasz radę, to znaczy, że dasz radę.

- Pamiętam scenę w wiezieniu, którą sam musiałam wyreżyserować. Czterystu statystów, którzy mówili w innym języku, niż ja. I udało mi się to zrobić. Po tej scenie doszłam do wniosku, że nie powinnam się już niczego bać jako reżyserka.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama