Czego Polacy nie wiedzą o Bałtyku i Pomorzu? Jakie są najczęściej zadawane przez nich pytania?
Zależy kto pyta. Dzieci pytają rzeczy nieoczywiste, a dorośli zadają pytania... jakich należałoby się spodziewać od dzieci.
Na przykład?
Skąd na statku jest prąd, skoro nie ma przewodów?
Osoba dorosła o to pytała?
Tak. Różnorodność pytań jest duża. Dlaczego morze jest słone? Dlaczego nie widać drugiego brzegu? Dlaczego morze szumi? I skąd się biorą fale? Bo niektórym wydaje się, że to fale wywołują wiatr, a nie odwrotnie. Dla większości Polaków, swego czasu także i dla mnie, bo na Pomorzu mieszkam dopiero od 25 lat, Wybrzeże to przede wszystkim plaża: miejsce wypoczynku i rekreacji. Zapominamy o tym, że jest to także obszar unikalny przyrodniczo, a także o istotnym znaczeniu gospodarczym dla Polski. A przede wszystkim mieszkańcy głębi kraju nie zdają sobie sprawy ze znaczenia polskiego Wybrzeża dla całej Polski. I z tego jaka odpowiedzialność spoczywa na nas wszystkich, bo od mieszkańców całej Polski zależy to, w jakiej kondycji ekologicznej jest Bałtyk. Wszyscy mieszkamy nad rzekami, które do niego spływają.
Jak uczestnicy oprowadzanych przez pana wycieczek przyjmują tę wiedzę?
Dobrze, o ile im się to w odpowiedni sposób przedstawi, czy wręcz udowodni. Często słyszę pretensje na temat, który też poruszam króciutko w książce – sinic, które w okresie letnich wakacji często pojawiają się w wodzie przy naszych plażach. Że, jak to jest, że kiedyś ich nie było, a teraz są. Tłumaczę, że one zawsze były, ale teraz morze jest przeżyźnione, czyli że znajduje się w nim za dużo azotanów. Przy okazji wyjaśniam, że za to jest odpowiedzialny każdy z nas. Dlatego tak ważne są świadome wybory, nawet przy zakupie proszku do prania. Oczywiście, kiedy wyjaśniam, że glony na plaży są rzeczą normalną i śmierdzą, no bo śmierdzą, to turyści niekoniecznie się z tego cieszą. Oczekują, że jak przyjeżdżają nad morze, to piasek będzie czysty, a patyki i korzenie, które morze wyrzuca na brzeg – wysprzątane. To jest punkt widzenia osób, które najczęściej przebywają na wypoczynku typu all inclusive, czyli: płacę i wymagam. Zupełnie inaczej odbierają to ci, którzy przyjeżdżają do nas by porozkoszować się – jak to było w piosence – dzikimi plażami. Niestety jest ich już coraz mniej.
Dzikich plaż, czy takich eko-turystów?
Jednych i drugich. Jako przewodnik, ale też jako mieszkaniec, widzę, że obecnie zdecydowanie przeważa typ turysty: „plażing, smażing, parawaning”. Dla coraz większej liczby osób przybywających nad Bałtyk przejście dwóch kilometrów do plaży jest jakąś barierą. Najlepiej gdyby ktoś ich tam dowiózł, albo kwatera czy hotel były nad samym morzem. Generalnie większość turystów przyjeżdżających latem oczekuje pięknej pogody, ciepłego – a będzie coraz cieplejsze – morza i jak najmniej słonych cen w restauracjach (śmiech). Natomiast ci, którzy przyjeżdżają jesienią, czy wiosną nastawieni są na bardziej aktywny wypoczynek.
Tymczasem pan sam zachęca do przyjazdów w lecie. Poleca pan udział w imprezie „Oblężenie Malborka”, która odbywa się w szczycie sezonu, jakby zamek był nie dość oblężony przez turystów przez całe wakacje. Obruszyłem się trochę, kiedy to przeczytałem, bo jeśli zapraszać do spokojnego podziwiania Malborka, to chyba najlepiej w listopadzie.
No tak, ale „Oblężenie Malborka”, obok Grunwaldu, jest bardzo cenną, ważną i widowiskową rekonstrukcją historyczną. Szczególnie interesującą dla młodego odbiorcy: rycerze, turnieje, walki. To chłopaków zawsze ruszało. Ale i dziewczęta znajdą tu atrakcje dla siebie. Natomiast owszem: najazd turystów trwa całe lato. Ale tak jest chyba wszędzie. Wakacje to okres wędrówek i zwiedzania, kiedy zawsze jest tłoczno.
Zwróciłem też uwagę, że Krzyżacy w pańskiej książce są przedstawieni w sposób nietypowo sympatyczny, jak na polską literaturę.
Wiemy o historycznych konfliktach polsko-krzyżackich, o ich niezbyt chlubnej działalności tutaj, krzewieniu wiary chrześcijańskiej ogniem i mieczem. Natomiast nie zapominajmy o tym, że jest to jednak książka dla dzieci. Stąd pokazanie krzyżaków od innej strony: jak się odżywiali...
...jak przemyślnie ogrzewali swój zamek.
Tak. Natomiast nie było moim celem przedstawienie historii całego zakonu krzyżackiego, bo myślę, że i odbiorca i nie tego by oczekiwał. Takie ciekawostki związane z samym zamkiem, na przykład z ilu cegieł jest zbudowany, mają zachęcić dzieci do odwiedzenia tego miejsca i zapoznania się z historią. Tak, jak i innych miejsc. Przewodnik z założenia miał dotyczyć całego polskiego Wybrzeża. Mówiłem wydawcy, że jest to bardzo karkołomne przedsięwzięcie, bo to bardzo niejednolity rejon, bogaty zarówno historycznie, jak i folklorystycznie i krajobrazowo. No ale chyba mi się udało.
W tytule jest napisane, że to przewodnik „dla dużych i małych”.
To pomysł Wydawnictwa Literackiego, a zarazem druga książka z serii przewodników dla dzieci w wieku 6-10 lat. Zamysł był taki, że ma to być publikacja „wielokierunkowa”, nie ograniczająca się na przykład do samej sfery geografii, albo składająca się wyłącznie z legend, tak by rodzice, czytając tę książkę swoim pociechom czerpali inspiracje do wspólnych podróży. Same opowieści są adresowane do dzieci, podobnie jak szata graficzna. Natomiast sama treść – myślę – powinna zadowolić również tych dojrzalszych odbiorców.
Rozumiem, że ponieważ książka przede wszystkim jest kierowana do dzieci, to starał się pan unikać kontrowersyjnych tematów. Jednak o jedną rzecz nie mogę pana nie zapytać, szczególnie jako mieszkańca Mierzei Wiślanej. Chodzi oczywiście o przekop. Nie milkną spory o jego faktyczne znaczenie: ekonomiczne, ekologiczne, strategiczne. Natomiast bez wątpienia jest wielką atrakcją turystyczną. A w pańskiej książce, to jedynie kreska na mapce.
Przekop na tej mapce został zaznaczony na moją prośbę, bo grafik w pierwszej wersji zostawił Mierzeję w całości. W tekście są też bodajże dwa zdania o tym, że jest to alternatywna droga łącząca zalew z Zatoką Gdańską. Celowo nie chciałem przekopu ani wychwalać, ani krytykować, bo nie jest to miejsce na takie rzeczy. Inna sprawa, że w pierwszej wersji książki w ogóle więcej uwagi poświęciłem Mierzei, która jest mi szczególnie bliska. Na prośbę wydawcy to zostało ograniczone. Co do samego przekopu, to jest to niewątpliwie atrakcyjny punkt, a przejeżdżając przez Mierzeję, nie sposób go nie odwiedzić. Pozostawiłem go jednak odbiorcy, że tak powiem, bez większego zagłębiania się w szczegóły, jako przewodnik unikam przedstawiania własnych odczuć.
A jako działacz WWF?
Motywem przewodnim, mottem, organizacji WWF Polska jest: chrońmy przyrodę z ludźmi dla ludzi. W tym znaczeniu, że wszystko, co człowiek zmienia w środowisku, ma na to środowisko wpływ. I chodzi o to, żeby zysk człowieka nie był zbyt kosztowny dla przyrody. Ja uważam, że skoro przekop już powstał, naszym zadaniem jest obserwacja, czy ta inwestycja jest faktycznie użytkowana i jaki jest jej wpływ na środowisko. Oby był jak najmniejszy. Dotyczy to nie tyle samego kanału, co toru wodnego między nim a Elblągiem. Ciekawi nas też, jak będzie wyglądała sprawa wyspy na Zalewie Wiślanym – jak zareagują na nią ptaki czy inne zwierzęta.
Gdyby – jako działacz ekologiczny, czy jak pan woli mówić – przyrodniczy – miałby pan zwrócić uwagę naszych czytelników na najważniejszy problem dotyczący tego naszego niezwykle cennego, ale też i bardzo zagrożonego morza, co by to było? I o co by pan apelował?
Zaapelowałbym przede wszystkim do kilku grup. Jeżeli chodzi o przedsiębiorców, w tym także przedsiębiorców turystycznych, aby pamiętali o tym, że ten biznes nie będzie istniał bez przyrody, bez natury. Mam tu na myśli inwestycje turystyczne, które także bardzo silnie ingerują w środowisko. To jest pierwsza sprawa. Przede wszystkim jednak chciałbym zwrócić uwagę, zarówno mieszkańcom, jak i tym, którzy nad Bałtyk przyjeżdżają tylko na wypoczynek letni, że wszyscy jesteśmy współgospodarzami tego delikatnego, niezwykłego, wyjątkowego morza. I postępujmy tak, aby kolejne pokolenia także mogły też się nim cieszyć. Często wspominam, zwłaszcza z moją mamą, jak to kiedyś, jako mały Janek, przyjeżdżałem do Krynicy Morskiej na wczasy. Ośrodek, w którym spędziliśmy chyba sześć sezonów turystycznych, istnieje do tej pory. Plaża się zmieniła, sposób wypoczynku się zmienił, ale turyści nadal przyjeżdżają. Nigdy się nie spodziewałem, że będę kiedyś mieszkańcem Mierzei Wiślanej. Tymczasem mieszkam tu prawie ćwierć wieku i widzę jak Mierzeja się zmienia. I na plus i na minus. Tak, jak wszystko się zmienia. Natomiast jest to jedno z najciekawszych miejsc na całym wybrzeżu Bałtyku i do wypoczynku i do rekreacji. Dbajmy o nie.
Kilka razy zaznaczał pan, że nie mieszka tu od zawsze, ale jest Pomorzaninem z wyboru.
Tak, absolutnie z wyboru, jaki dokonaliśmy z żoną, która – podobnie jak ja – pochodzi z centralnej Polski. Wynikało to po trosze ze względów zdrowotnych, jeżeli chodzi o syna, ale także chcieliśmy poszukać swojego miejsca na ziemi, łącząc pasje turystyczne i przewodnickie w jednym.
I z dużego miasta – Łodzi, przenieśli się państwo nie do Trójmiasta, tylko do małej Stegny.
To był świadomy wybór, bo dla nas liczy się przestrzeń, wolność, przyroda. Aczkolwiek kochamy Trójmiasto: Gdynię, Sopot, Gdańsk i z chęcią opowiadamy o tych miastach wycieczkom. Myślimy, że jednak odległość miejsca, w którym mieszkamy, od dużej aglomeracji miejskiej jest... odpowiednia.
Napisz komentarz
Komentarze