Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

„Takiej miny nie da się bezpiecznie rozbroić po latach. Trzeba ją koniecznie zneutralizować”

Jedna z bardziej dramatycznych detonacji po wojnie dotyczyła pracowników portu, którzy płynęli z Gdyni do Gdańska holownikiem. Po zetknięciu z miną wszystko wyleciało w powietrze. Zginęli ludzie. To była właśnie taka mina pozostawiona przez Niemców podczas wojny – mówi Adam Jarski z Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni.
neytralizacja miny w Porcie Gdynia

Autor: Archiwum 8FOW | Zdjęcie ilustracyjne

Cywil, słysząc o kolejnym neutralizowaniu niewybuchów, może pomyśleć, że właściwie to siedzimy na jednej, wielkiej bombie. Co pewien czas trzeba usunąć jakieś niebezpieczne znalezisko.

Na pewno do tej pory jest jeszcze wiele ładunków niezneutralizowanych. A te miny, które właśnie skończono neutralizować, zostawili Niemcy. Zrobili to po to, żeby przeszkodzić w użytkowaniu zdobytych portów. Teoretycznie, one powinny w tamtym czasie zadziałać, ale, z różnych przyczyn, nie zadziałały. Tego zresztą już dziś nikt nie będzie badać. Tylko taki niebezpieczny ładunek trzeba jak najszybciej zneutralizować.

A nie rozbroić?

Takiej miny nie da się bezpiecznie rozbroić po tylu latach. Zbyt dużo czasu upłynęło od momentu pozostawienia jej w tym miejscu. Ale trzeba ją koniecznie zneutralizować, ponieważ jej zabezpieczenia mogą już nie działać. I to jest niezwykle groźne.

Tym razem znaleziono 3 i pół tony min i bomb. To robi wrażenie.

Znaleziono dwie miny, które miały ładunki wybuchowe odpowiadające mniej więcej tonie trotylu każda, i 3 bomby o ciężarze po pół tony każda. Ale pół tony to tylko oszacowana wielkość. Trudno dokładnie określić, bo te bomby, w zależności od przeznaczenia, albo mają grubszy pancerz i mniej ładunku wybuchowego, albo cienki pancerz i dużo więcej ładunku. W wodzie te drugie są dużo bardziej niebezpieczne. Dlatego dobrze się stało, że natrafiono na nie.

Miny nie zawsze dadzą się wytrałować, zwłaszcza tzw. denne, to znaczy leżące na samym dnie, które niewiele z niego wystają. Bomb lotniczych w ogóle nie można wytrałować. Są podobne do kamieni, usypanych grzbietów na dnie czy przedmiotów pozostawionych przez człowieka w wodzie. Dobrze, że nie wybuchły. Bo w przeszłości, zwłaszcza tuż po wojnie, zdarzały się takie detonacje, i ginęli ludzie.

Gdzie się zdarzyły te dramatyczne detonacje?

Chociażby w porcie. Jedna z bardziej pamiętnych historii dotyczyła pracowników portu, którzy płynęli z Gdyni do Gdańska holownikiem holującym barkę. Po zetknięciu z miną wszystko wyleciało w powietrze. Zginęli ludzie. To była właśnie taka mina pozostawiona przez Niemców podczas wojny.

 Ile takich niebezpiecznych „skarbów” znajduje się jeszcze na naszym terenie?

Tego nikt nie jest w stanie oszacować. Dopiero kiedy się po raz kolejny znajdzie minę czy bombę, możemy powiększyć statystykę. Ale bywa, że w jednym miejscu znajduje się od razu więcej niewybuchów. Jak było w Świnoujściu, na przykład. Znaleziono minę, a obok leżącą 5-tonową bombę. Z dużym problemem zneutralizowano znalezisko. Zaczęto od mniejszego ładunku, a potem przyszedł czas na bombę.

PRZECZYTAJ TEŻ: Niewybuch w Porcie Gdynia! Nurkowie-minerzy wydobyli pocisk

Przy takiej neutralizacji zawsze pojawia się ten sam problem. Wybuch w wodzie jest w stanie razić kąpiących się ludzi, i to w bardzo dużej odległości. Woda jest ośrodkiem, teoretycznie, nieściśliwym, i w związku z tym, uderzenie przenosi się bardzo daleko.

Promień bezpieczeństwa w naszym ostatnim przypadku wynosił 11 kilometrów od epicentrum wybuchu.

Jeśli ktoś znalazłby się bliżej tego miejsca, to mógłby, jak określa to medycyna, być rannym bez rany. Dozna bowiem bardzo silnych obrażeń wewnętrznych. Tak działają miny, torpedy.

One nie muszą wybuchnąć po uderzeniu w okręt. Mogą wybuchnąć w pewnej odległości od niego, a efekt tego wybuchu bywa nawet większy niż po trafieniu w cel.

Neutralizacja to ogromna operacja.

Ten wzmocniony ładunek wybuchowy, z jakim mieliśmy teraz do czynienia, to heksonit używany przez Niemców. Amerykanie i Brytyjczycy stosowali inny materiał, zwany przez Brytyjczyków torpexem, choć równie mocny i niebezpieczny. Dlatego stosuje się zasadę, żeby nie prowokować wybuchu, bo to oddziałuje nie tylko na ludzi, ale na całe środowisko. Próbuje się neutralizować nie przez detonację, a przez deflagrację, jak się to fachowo nazywa, czyli poprzez stosunkowo powolny rozkład materiałów wybuchowych. Robi się to tak: odpala się ładunek kumulacyjny na korpusie miny, który, wybuchając, zapala ładunek wybuchowy. Ale nie zawsze ta metoda „wypala”. Zdaje się, że jedna z tych min, którą chcieli mniej wybuchowo zniszczyć, eksplodowała jednak. Po tych wybuchach wypłynęło sporo ogłuszonych ryb. Dla środowiska to są szkody. Ale wyjścia nie ma. Z takim „znaleziskiem” nie można żyć.

PRZECZYTAJ TEŻ: Niewybuch? Plaża w Ustce z zamkniętą strefą

Ale są miejsca dużo bardziej niebezpieczne. Na przykład takie, w których zatopiono zapasy gazów bojowych. Tych, które podczas II wojny światowej miały zostać użyte, ale nie zostały. Zanurzono je w wodzie. Co z tego, że w stalowych pojemnikach, skoro woda morska je przeżera. To także ogromne zagrożenie. Tyle lat po wojnie i nadal nam grozi. Takie są długofalowe skutki wojen!


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka