Do trzęsienia ziemi w południowo-wschodniej Turcji oraz północnej Syrii doszło w poniedziałek, 6 lutego, nad ranem. Sejsmografy odnotowały blisko 7,6 stopni w skali Richtera. Pod gruzami znalazły się setki tysięcy osób, szacuje się, że ok. 5 mln straciło dach nad głową. Tego samego dnia z pomocą uwięzionym w zniszczonych budynkach ruszyła Ciężka Grupa Poszukiwawczo – Ratowniczej PSP HUSAR z Polski, w sile 76 ratowników oraz ośmiu psów.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Strażacy z Gdańska lecą do Turcji. Będą pomagać po silnym trzęsieniu ziemi
W jej skład weszła 15-osobowa grupa ratowników, na co dzień służąca w Jednostce Ratowniczo-Gaśniczej nr 6 w Gdańsku. W ciągu 10 dni nieustannej akcji strażakom udało się uratować 12 osób. W czwartek, członkowie gdańskiej części misji wrócili cali i zdrowi, choć bardzo zmęczeni, do macierzystej jednostki. Autokar zaparkował pod siedzibą przy ul. Jabłoniowej punktualnie o godz. 19. Pierwszym co zrobili po wyjściu, było rozciągnięcie olbrzymiej flagi z herbem Gdańska. Później padli w objęcia najbliższych. Żon, dzieci, rodzeństwa oraz czekających kolegów po fachu.
- Wyrażamy nasz podziw i dumę z tego co zrobiliście dla Polski, dla Państwowej Straży Pożarnej, a także dla pomorskiej straży – mówił Dariusz Drelich, wojewoda pomorski. - Obserwowaliśmy każdego dnia przebieg tej akcji, jak narażaliście swoje zdrowie i życie. Ale przyniosło to efekt. Uratowaliście 12 osób i za to jesteśmy wam wdzięczni. Teraz czas na zasłużony odpoczynek.
- Jesteśmy z was w Gdańsku bardzo dumni. Dziękujemy – mówiła Aleksandra Dulkiewicz, prezydent Gdańska. - Wy skończyliście swoją pracę, a teraz bardzo ważne zadanie dla nas, wspólnoty obywatelek i obywateli. Niech to przesłanie solidarności z Gdańska płynie nadal. Szacuje się, że 5 mln ludzi zostało bez dachu nad głową. Dlatego w ramach naszej akcji „Gdańsk pomaga” prosimy o zbiórkę środków, które zostaną przekazane na najbardziej potrzebne rzeczy. Cieszymy się, że wróciliście cali i zdrowi i życzymy wam, abyście do takich akcji wyjeżdżali jak najrzadziej.
ZOBACZ TEŻ: Gdańscy strażacy pomagają w Turcji. Polska grupa uratowała już 10 osób!
Najwięcej emocji towarzyszyło powitaniu z rodzinami. Nie brakowało chwil wzruszeń. Wszyscy mówili o dużym obciążeniu psychicznym towarzyszącym ostatnim dniom.
- Na początku był ogromny strach. O to, że coś może się stać – mówi Agnieszka Benert-Branicka, siostra ogniomistrza Ireneusza Benerta. - Poranna pobudka zaczynała się od sprawdzania wiadomości czy nic się stało. Brat na bieżąco przesyłał nam informacje oraz filmiki i było widać jak postępuje u nich zmęczenie. Strach, tęsknota i finalnie duża duma – to emocje, które towarzyszyły nam przez ostatnie dni. Dla mnie brat jest jak bohater filmu „Przełęcz ocalonych”, który mówił sobie: Boże daj mi siły na jeszcze jednego.
- To na pewno była najtrudniejsza akcja w jakiej brałem udział - przekonuje ogn. Ireneusz Benert. - Na pewno przydały się umiejętności, jakie trenujemy u nas na co dzień. Myślę, że zostały wykorzystane do maksimum. Nie wszystko da się przećwiczyć na poligonie, dlatego musieliśmy wykazywać się dostosowywaniem umiejętności oraz sprzętu do zastanych warunków. Bardzo ważne było zgranie drużyny, a więc zespołów z Gdańska, Łodzi, Warszawy, Nowego Sącza oraz dwóch osób z Poznania. Staraliśmy się wykonać naszą pracę najlepiej jak potrafiliśmy.
- W takiej misji wszystko jest trudne – dodaje st. kpt. Tomasz Nosak. - To co było inne, w stosunku do wcześniejszych misji w ramach HUSAR Poland, to warunki pogodowe. Tym razem pracowaliśmy w temperaturze od 0 st. C do -9 st. C w nocy. Plusem jest to, że bardzo szybko dotarliśmy na miejsce. Zrobiliśmy wszystko co naszej mocy. Nie byliśmy w stanie zrobić więcej. Bardzo cieszyła nas reakcja społeczności lokalnej. Była bardzo pozytywna i przychylna. Bardzo dobrze z nami współpracowali. Wielki szacunek dla nich, w jaki sposób próbowali ratować swoich bliskich.
Trudne warunki odczuły na własnej skórze również dwa psy - owczarek niemiecki Hawana oraz labrador Nela, które z gdańskimi ratownikami poleciały do Turcji.
- Wszystkie nasze psy wróciły z kontuzjami. Łapa Hawany jest dosyć mocno rozcięta, dlatego żeby nie doszło do zakażenia została zabezpieczona. Gruzy były dość mocno oblodzone. Praca w butach była bardzo utrudniona, ponieważ psy bardzo się w nich ślizgały. Wybraliśmy technikę pośrednią. Gdy widzieliśmy, że struktura gruzów jest niebezpieczna i pies może ześliznąć się, pracowaliśmy „na pazurach”. Gdy było więcej wypłaszczenia, wybieraliśmy buty – tłumaczy asp. Michał Szalc, instruktor szkolenia psów ratowniczych. - Pracowaliśmy na okrągło, szczególnie w pierwszych dniach, ponieważ zależało nam, aby uratować jak najwięcej osób. Cóż można powiedzieć... Na pewno te wszystkie lata przygotowań, nie były dla nas czasem straconym.
Napisz komentarz
Komentarze