Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Patrzą z półek wielkimi oczami i wiem, że wiele widziały

Niemal z nabożeństwem myślę dziś o dawnej polskiej myśli fotooptycznej. Rozczula mnie też tamta relacja między fotografem a fotografowanym. Dziś to ledwie krótkie „pstryk”, kiedyś to było misterium – mówi Grzegorz Mehring, gdański fotoreporter, kolekcjoner aparatów fotograficznych, między innymi jego zbiory zaprezentuje wystawa w Hewelianum.
Patrzą z półek wielkimi oczami i wiem, że wiele widziały
Grzegorz Mehring z aparatem Magus 80 Edmunda Studnickiego Z Bielska-Białej

 

Autor: Jerzy Pinkas | gdansk.pl

Twoja kolekcja to grubo ponad setka aparatów fotograficznych. Od czego się zaczęło?

Kolekcjonowałem aparaty od czasów podstawówki. Ale to było zbieranie bez ładu i składu. Po wielu latach poznałem Marka Mazura, gdańskiego konstruktora miniaturowych aparatów fotograficznych. Któregoś dnia zagadnął mnie: Jaki jest klucz do twojej kolekcji? Pojęcia nie miałem, że istnieje coś takiego jak klucz kolekcjonerski. Poradził mi, bym sobie go ustalił, bym skupił się na określonym wątku tematycznym, a tym samym nadał mojej pasji kierunek. Po chwili miałem już pomysł, ów klucz: Polskie aparaty fotograficzne, oznajmiłem z dumą Markowi. Usłyszałem tylko: Nie wiesz, na co się porywasz... Wzruszyłem ramionami. Druh, Ami, Start, uważałem, że niewiele jest tych modeli… Dziś mogę powiedzieć, że Marek miał rację. Jest ich mnóstwo! Zdobycie tych przedwojennych to niełatwa sprawa, ale tych z XIX wieku graniczy z cudem! Trzeba się nieźle naszukać i sporo wydać…

Ile?

Ponieważ dżentelmeni nie rozmawiają o pieniądzach, odpowiem inaczej. Któregoś dnia na aukcji internetowej natrafiłem na unikat! Cacko. Przedwojenny aparat braci Pawelskich – Corona Tankette. Licytowałem, ale bez powodzenia, kwota wciąż była ogromna. Zdesperowany poszedłem do żony i oznajmiłem: Jest bardzo ładny aparat, ładniejszego nie ma nawet Muzeum Fotografii w Krakowie, no, ale kosztuje sporo... Wiola, która jest dziennikarką piszącą o ekonomii spytała: Czy to może być w przyszłości lokata kapitału? Odparłem: Oczywiście! Byłem uratowany! Dziś radzę kolekcjonerom: Panowie, jakiekolwiek mielibyście pasje, w rozmowach z żonami, pamiętajcie o „lokacie kapitału”. To słowo - klucz. (śmiech)

Kiedy w 2019 roku otwierałeś drugą wystawę swojej kolekcji, ktoś spojrzał na te dziesiątki aparatów przyniesionych z domu i skomentował: Pana żona to musi być święta kobieta.

Jest przede wszystkim mądrą kobietą i dobrze wie, że – mimo zagraconego aparatami mieszkania - lepiej mieć u boku szczęśliwego faceta, który realizuje się w swojej pasji niż smutnego gościa, który życie traktuje jak karę.

Przed nami kolejna wystawa.

Pierwsza była jeszcze w słynnej gdańskiej galerii Retro Kamera Marka Mazura. Ledwie cztery gabloty. Ale przyszło mnóstwo ludzi! Niektórzy przynieśli swoje stare aparaty. Widać było, że jest w narodzie sentyment do tych Druhów, które w dawnych latach dostawało się zwykle w prezencie komunijnym. Potem, zaprezentowałem zbiory w Hewelanium, to była inicjatywa dyrektora tej instytucji Pawła Golaka. Wystawę wzbogaciła Ania Bednarek pokazując dzieło słynnego dziadka, Pawła Sobkowskiego, który przed wojną produkował aparaty fotograficzne. W ciągu tygodnia ekspozycję odwiedziło 800 osób! Co, jak na tak niszowy temat, uważam za sukces. Wystawa tegoroczna to połączenie mojej kolekcji i – o wiele większych zbiorów Mariusza Jedynaka, autora książek o polskim przemyśle fotooptycznym, wybitnego znawcy tematu. Pokażemy nie tylko aparaty, ale też projektory do slajdów, do bajek, zegary ciemniowe, powiększalniki, sprzęt mikroskopowy, całe to ogromne bogactwo polskiej myśli fotooptycznej. Na okoliczność wystawy powstał też film, do którego zaprosiliśmy wybitnych konstruktorów: Stefana Surdego, głównego konstruktora Warszawskich Zakładów Foto-Optycznych, który skonstruował prototyp aparatu Feniks 1S czy Olgierda Rutkowskiego, który zaprojektował kształt najpiękniejszego polskiego aparatu -Alfy. Ulepił go z plasteliny, bo tak się tworzyło prototypy, które miały być potem wzorem do produkcji. Powstała sentymentalna opowieść o ludziach i ich pięknych „maszynach”. Myślę, że wiedza o tym, jakie zasługi mają Polacy w kwestii rozwoju sprzętu fotograficznego jest żadna. Czasem słyszę, że Zenit to polski aparat, a była to produkcja radziecka, tak jak niezwykle popularna Smiena czy Zorka… Myślę, że nasza wystawa ma ogromny sens edukacyjny.

Myślę, że wiedza o tym, jakie zasługi mają Polacy w kwestii rozwoju sprzętu fotograficznego jest żadna. Czasem słyszę, że Zenit to polski aparat, a była to produkcja radziecka, tak jak niezwykle popularna Smiena czy Zorka… Myślę, że nasza wystawa ma ogromny sens edukacyjny.

Grzegorz Mehring

Każdy z prezentowanych tu aparatów to osobna historia.

Najstarszymi eksponatami będą prace astrofizyka Adama Prażmowskiego, profesora i asystenta obserwatorium warszawskiego, emigranta po powstaniu styczniowym, który już w 1878 roku zaczął we Francji konstruować obiektywy zaliczane do najlepszych. Moje aparaty patrzą na mnie z domowych półek tymi swoimi wielkimi oczyma, a ja wiem, że na pewno wiele widziały... Ale o historie, do kogo należały, jakie sytuacje zatrzymywały w czasie jest bardzo trudno. Wzruszają mnie życiorysy konstruktorów tych dzieł.

Dlaczego?

Wielu z nich tworzyło w trudnych warunkach powojennych. Naprawdę robili coś z niczego i należy im się ukłon, hołd niemal. Szczególnie smutna jest historia wspomnianego pana Pawła Sobkowskiego, przedwojennego fryzjera, który produkował aparaty fotograficzne. Ostatnim, wykonanym w 1939 roku, był prototyp apartu Ostrowid. Niemcy wywieźli całą jego fabrykę w głąb Rzeszy. To, co zostało, po wojnie znacjonalizowała władza ludowa… Cała pasja tego człowieka, marzenie życia zostało zniszczone, nigdy nie pogodził się ze stratą. W Bielsku - Białej produkował aparaty Edmund Studnicki. Miał pomysł, by wspomóc polskie, powojenne zakłady fotograficzne i wykonać pierwszy krajowy, duży altanowy aparat do robienia zdjęć legitymacyjnych. Tak powstał słynny Magus. Do dziś zachowały się jedynie cztery egzemplarze. Jeden jest u mnie! Ciekawa jest działalność chemika Piotra Lebiedzińskiego, był na początku XX w. konstruktorem aparatów fotograficznych specjalnego przeznaczenia, np. aparatu do fotografowania odkształceń torów kolejowych, aparatu do wykonywania zdjęć seryjnych czy aparatu służącego do fotografowania ruchów źrenicy oka… O Janie Szczepaniku pisano, że jego wynalazki graniczyły z genialnością. Był nazywany polskim Edisonem. W roku 1899 opracował technikę barwnego filmu małoobrazkowego… O wszystkich tych mistrzach pisze w katalogu wystawy Mariusz Jedynak.

Jak zdobywasz aparaty?

Najczęściej poprzez aukcje internetowe, ale zwykle przypadkiem. Odwiedzając targowiska. Bywa, że ten, kto sprzedaje, pojęcia nie ma jakiego skarbu się pozbywa. Jeden gość chciał mi sprzedać starego Kodaka wciskając, że ów należał do rodziny Karola Wojtyły. (śmiech) Wnuczka Pawła Sobkowskiego, Ania Bednarek opowiadała, że przed wielu laty jej wujek, który miał całkiem niezły samochód poproszony został o zawiezienie nim do ślubu pewną parę. W domu nowożeńców spostrzegł stojący na półce Widok, przedwojenny aparat na płyty szklane wyprodukowany w fabryce jego ojca. Mówiło się, że z prototypowej serii około 100 egzemplarzy wojny nie przetrwał żaden… A tu taka niespodzianka! Syn konstruktora nie mógł odpuścić, zastrzegł, że zawiezie młodych do ślubu, ale w zamian chce to cacko. I tak się stało. Dzięki temu słynny Widok, którego jeszcze niedawno nikt nie widział będzie można podziwiać na wystawie.

Moje aparaty patrzą na mnie z domowych półek tymi swoimi wielkimi oczyma, a ja wiem, że na pewno wiele widziały... Ale o historie, do kogo należały, jakie sytuacje zatrzymywały w czasie jest bardzo trudno. Wzruszają mnie życiorysy konstruktorów tych dzieł.

Grzegorz Mehring

Być może i w innych domach takie skarby są, nawet nie zdajemy sobie sprawy z ich wartości…

Wiele z cennych modeli nie przetrwało zawieruchy wojennej. Aparaty fotograficzne to nie był artykuł pierwszej potrzeby, coś, co koniecznie trzeba było ratować.

Aparaty z twojej kolekcji działają?

Większość tak. To nieskomplikowane konstrukcje. Ale, uprzedzam twoje pytanie, przedwojennymi modelami nie odważyłbym się robić zdjęć… Co by było, gdyby któryś wypadł mi z rąk?! Zresztą do niektórych nie ma już negatywów. Nietypowe formaty. A poza tym, jak mówi Mariusz Jedynak, to aparaty nie do fotografowania tylko do oglądania. Zabytki, dzieła sztuki. Choć z sentymentem wspominam, jak w latach 80. fotografowałem na podwórku Druhem, dziś już też zabytkowym. Genialne zdjęcia! Druh… Sprawił, że ludzie, którzy nawet nie marzyli o aparacie fotograficznym, mogli go zdobyć za w miarę przystępną cenę. Były nawet specjalne kursy, gdzie uczono, jak w ogóle taki aparat trzymać. Druh to była prawdziwa rewolucja!

Na wystawie zobaczymy też piękne modele Ami, następcy Druha. Szaro – czarny korpus zdobiony logo z rysunkiem pieska na tle w określonym kolorze, czerwonym, żółtym, zielonym, niebieskim...

Ami z niebieskim pieskiem… Coś, czego nikt nie widział, a każdy chciał mieć. Rarytas! Gdyby Mariusz Jedynak nie zamieścił zdjęcia tego aparatu w swoim katalogu, można byłoby pomyśleć, że to tylko mit, tak trudno było w istnienie tego cacka uwierzyć. Któregoś dnia wybrałem się na targ do Pruszcza Gdańskiego. Był solidny mróz, 20 stopni. Nagle, na jednym ze stoisk dostrzegłem futerał od Ami. Otworzyłem. Odkręciłem śrubkę mocującą i moim oczom ukazał się ...piesek. Niebieski! Gdy wspominam tamten moment to myślę sobie, że to niebywałe, jak może człowiekowi na tak ostrym mrozie zrobić się tak piekielnie gorąco... Od razu napisałem do Mariusza Jedynaka. - Też mam! - pochwaliłem się. A on mi na to: - Ja nie mam... Do katalogu wypożyczyłem od innego kolekcjonera…

Aparaty zdobyam najczęściej poprzez aukcje internetowe, ale zwykle przypadkiem. Odwiedzając targowiska. Bywa, że ten, kto sprzedaje, pojęcia nie ma jakiego skarbu się pozbywa

Grzegorz Mehring

Na wystawie nie może zabraknąć dzieł twojego przyjaciela, zmarłego w 2015 roku Marka Mazura.

Jak ja kochał stare aparaty fotograficzne…

Te sponiewierane, te porzucone, te odnalezione, zdruzgotane po wypadkach i upadkach przywracał do życia. Zwracał im duszę. Dzięki niemu fotografowały na nowo.

Tworzył miniaturowe aparaty fotograficzne, aparaty ukryte w spinkach do koszuli czy w broszce.

Mówił: „Tworzę aparaty, które udają, że nie są aparatami”. Zachwyt budził ten złocony, który można było przypiąć sobie do nadgarstka. Jak zegarek. Bogato zdobiony, sześć różnych wartości czasów, cały serwis przesłon, robił cztery zdjęcia na kawałku negatywu. Gdy żartowano, że to taki aparat dla Jamesa Bonda, odpowiadał: Zawsze mówię że gdyby Bonda było stać, to by ode mnie to cacko kupił. Ale go nie stać.

Światowej sławy kolekcjonerzy mówią o jego konstrukcjach, że były na najwyższym poziomie artystycznym i technologicznym. Wielki talent. Potrafił uleczyć duszę aparatu i skołataną człowieczą duszę. Bo też i stary aparat fotograficzny był dla niego jak człowiek. Traktował go z szacunkiem, troską, czułością. No i któż inny mógł wpaść na pomysł skonstruowania bursztynowego obiektywu!

Obraz widziany przez bursztynową soczewkę jest lekko mgielny. Na swój sposób niedoskonały, ma inny kąt załamania światła, ma też coś, czego nikt nie umie opisać” – zastanawiał się. - „Jakąś świętość?”

Świętość… Jak on, niemal z nabożeństwem, myślę dziś o tej dawnej myśli fotooptycznej. O tych dziełach sztuki… Rozczula mnie też tamta relacja między fotografem a fotografowanym. Dziś to ledwie krótkie „pstryk”, a kiedyś to było misterium.

APARATY made in POLAND. Wstęp wolny. Wystawa czynna do 3 września.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama