Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Makurat Serwis Audi w Gdańsku

Czy można oswoić śmierć? „Każdy zasługuje na godne umieranie”

Im dalej od wielkich miast, tym o pomoc w umieraniu trudniej. Zwłaszcza teraz, gdy COVID-19 zrobił swoje. Ludzie odchodzą wskutek powikłań pocovidowych, przez rozsiew chorób niezdiagnozowanych. - A przecież każdy zasługuje na godne umieranie - mówi Katarzyna Kałduńska, prezes Domu Hospicyjnego w Pruszczu Gdańskim, pielęgniarka paliatywna.
hospicjum

Autor: Canva | Zdjęcie ilustracyjne

Najdalej jeździła do Warlubia, to z 80 kilometrów od Pruszcza Gdańskiego Przeważnie jednak wyjazdy są krótsze, do Łęgowa, Grabiny Zameczku, Trąbek  Małych, Kolbud. I do podopiecznych w samym Pruszczu.

- Przez ten rok opiekowaliśmy się 45 pacjentami - opowiada Katarzyna Kałduńska, pielęgniarka paliatywna i zarazem prezes Domu Hospicyjnego w Pruszczu Gdańskim. - Wychodziło średnio od pięciu do siedmiu miesięcznie. I jest to wyczyn, bo wszystko zrobiliśmy bez żadnego instytucjonalnego  finansowania.

Pruszczański Dom Hospicyjny powstał przed rokiem. Utrzymuje się z datków, darowizn dobrych ludzi, od życzliwych firm, przy wsparciu miejscowych urzędników. Zaczęło się od akcji "Podaruj słoiczek", gdy okazało się, że nie mają nie pieniędzy nawet na puszki. Pomagali fryzjerzy, pracownicy sklepów, instytucje. Poszedł apel po sąsiedzku - stworzymy hospicjum. Bo do samego Pruszcza jeszcze lekarze i pielęgniarki paliatywne z Gdańska dojadą, ale na wioski w powiecie gdańskim nie dojeżdża już nikt.

Katarzyna Kałduńska

- W całym  powiecie funkcjonują dwie pielęgniarki opieki długoterminowej - wylicza Katarzyna. - Pielęgniarki środowiskowe często mówią, że się tym nie zajmują.Pielęgniarki długoterminowe mogą mieć pod opieką sześciu pacjentów. Są niewydolne. Zamknięte miejsca opieki? Tylko prywatne.

Dlatego odbiera kilka telefonów w tygodniu z prośbą o pomoc.

Czy będę się bała, czy nie - i tak umrę. Dziś dbam o spokojne umieranie i dobre życie drugiego człowieka aż do końca. Jeśli takie kryterium sobie przyjmę, i to się uda, jestem tak samo zadowolona z tej opieki, jak z udanej reanimacji.

Katarzyna Kałduńska / prezes Domu Hospicyjnego w Pruszczu Gdańskim

Za 10 jajek

Katarzyna - energiczna, z pasją, wrażliwa. Nie wstydzi się łez.

Wcześniej pracowała w szpitalach,w tym w UCK, a jako pielęgniarka paliatywna w Pomorskim Hospicjum dla Dzieci. Mówi, że uporczywość terapeutyczna zawiodła ją do hospicjum. Tu znalazła swoje szczęście, radość i sens życia na ziemi. Kiedy przeprowadziła się do podpruszczańskiej Kłodawy,  zaczęły się telefony od sąsiadów.

- Niech pani pomoże, bo lekarz będzie za tydzień, za miesiąc - prosili.

(fot. Robert Rozmus)

Pracowała za 10 jajek, za litr mleka prosto od krowy. Uważa, że za takie usługi nie można brać pieniędzy. Bo umieranie każdemu się należy w pakiecie, skoro pracował całe życie.

Pomagała ludziom, rozmawiała z lekarzami pierwszego kontaktu, sugerowała jakie leki trzeba włączyć. Przepisywali.

W pewnym momencie powiedziała - dość, trzeba założyć fundację. Zebrać pieniądze na sprzęt, zatrudnić lekarza, psychoonkologa i zacząć starać się o kontrakt, by każdy miał do hospicjum dostęp. I by zacząć normalnie zarabiać, a nie pracować tylko pro bono.

24 godziny na dobę

- Ktoś nade mną czuwa - mówi pani Irena. - Gdyby nie pani Kasia, wspaniały pan doktor Michał Patok, ludzie urodzeni do opieki, nie dałabym rady.

W łóżku leży pan Edward, mąż Ireny. Udar, stomia, rurka tracheostomijna, żywienie do żołądka, odleżyny. Długoterminowe skutki choroby. Do szpitala trafił 28 lutego, wrócił do domu tydzień przed świętami.

Sąsiadka ma koleżankę, której mama chorowała. Ta dała numer do Kasi.

- To się przyda - Katarzyna wyjmuje kolejne rzeczy z torby. - Tu ma pani ssak, tu...

Wychodzimy z pokoju, by nie przeszkadzać w zabiegach pielęgnacyjnych.

- Przy mężu jestem 24 godziny na dobę - pani Irena siada na tapczanie. - Teraz córka się do mnie wprowadziła, bym w nocy nie była sama. Przeżyliśmy z Edwardem razem pół wieku... Gdyby nie hospicjum, byłabym załamana. Rurka, nie rurka, trzeba wszystko założyć. Dusił się  A dziś widzę, że jest już lepiej. Mąż mniej kaszle, przybrał na wadze, jeszcze trzeba walczyć z poszpitalnymi odleżynami.

Następni w kolejce do wizyt są:  mężczyzna ze wsi Grabiny Zameczek i starsza pani z Łęgowa. Ich stan jest jednak zbyt ciężki na odwiedziny dziennikarza.

(fot. Robert Rozmus)

Spadek po pandemii

 Wśród podopiecznych są nie tylko pacjenci nowotworowi. Także cierpiący na choroby nie rokujące przeżycia powyżej 3 miesięcy, choroby neurodegenarycyjne, często zdarzają się pacjenci z odleżynami. A takim pacjentom nierzadko odmawia się opieki.

- Godne umieranie należy się każdemu - uważa prezes hospicjum. - W powiecie gdańskim średni czas oczekiwania na opiekę hospicyjną wynosi od dwóch tygodni do miesiąca. I pacjenci najczęściej nie doczekają tej pomocy. A już w miejsca najbardziej oddalone od Pruszcza Gdańskiego, gdzieś na obrzeżach powiatu - nikt nie dojeżdża. I ci pacjenci są zdani na siebie oraz na lekarza pierwszego kontaktu, który nierzadko nie chce wypisywać często silnych leków przeciwbólowych, np. opiatów. Bo nie jest w tym specjalistą.

Sprawdzianem stała się też pandemia.

- Miałam pod opiekę panią  z Pruszcza Gd.. w podeszłym wieku, obciążoną wieloma chorobami - wspomina pani Katarzyna -  Nie chciała umierać w szpitalu. I wtedy okazało się, że ma covid.  Odmówili jej wszyscy. Lekarz poz (jedyne, co zrobił, to wymaz), pielęgniarka środowiskowa, hospicjum. Ubrałam się odpowiednio i poszłam z pomocą. Pani ta żyła jeszcze tydzień.

Jest coraz ciężej. Społeczeństwo się starzeje. Poza tym covid zrobił swoje. Powikłanie pocovidowe  to jeden problem. Drugi  - rozsiew chorób niezdiagnozowanych wcześniej przez lekarzy..

Teleporady nie były dobrą formą opieki. Często trafiają do hospicjum pacjenci, którzy nie zaczęli jeszcze leczenia onkologicznego, a już wiadomo, że im nikt nie pomoże. Tylko hospicjum może dać komfort umierania we własnym domu.

Wszędzie rosną więc kolejki do hospicjów stacjonarnych. Dlatego - podkreśla Katarzyna - powinna rosnąć liczba lokalnych hospicjów domowych. Nastawionych nie na ilość, ale na jakość. Świadczących pomoc po sąsiedzku.

Ludzie bardzo się boją śmierci. Wzięłam sobie za punkt honoru oswajanie tego tematu.

Katarzyna Kałduńska / prezes Domu Hospicyjnego w Pruszczu Gdańskim

Kontrakt

Rok działalności hospicjum bez kontraktu był czasem bardzo trudnym. Dzięki wsparciu lokalnego społeczeństwa udało się znaleźć lokum (ukłony dla burmistrza), otrzymali samochód, niezbędny sprzęt, przynoszone są artykuły sanitarne. Można było zapłacić za pracę lekarza. Na pensje dla Katarzyny już nie starczało, musiała dodatkowo pracować w szpitalu.

Pojawiła się nadzieja. W ostatni piątek Katarzyna była umówiona na rozmowę w NFZ w sprawie kontraktu. Liczyła, że po podpisaniu umowy z Funduszem będzie można pewnej stanąć na nogi. Dodatkowo bardzo by chciała zatrudnić co najmniej dwie opiekunki . Do codziennego wyręczania rodzin.

- Usłyszałam, że konkurs na usługi hospicyjne najwcześniej zostanie rozpisany we wrześniu, może w październiku - mówi. - A to oznacza, że pierwsze pieniądze dostaniemy najwcześniej w styczniu 2023 r.

Na razie ma środku na dwa miesiące działalności. Co dalej? - Albo dobrzy ludzie pomogą, albo zawieszę działalność do czasu otrzymania pieniędzy z kontraktu - wzdycha.

Oznaczałoby to pozostawienie mieszkańców Pruszcza i okolic na pół roku bez wsparcia ze strony fundacji.

(fot. Robert Rozmus) 

Oswajanie

Tylko w ubiegłym tygodniu odeszło sześciu podopiecznych Domu Hospicyjnego.

Towarzyszenie w śmierci nie jest to proste. Ale trzeba poprzekładać sobie w głowie. Po pierwsze - przyjąć śmierć jako pewnik. Także swoją śmierć. Często tak jest, że opiekując się osobami umierającymi, konfrontujemy się z własnym umieraniem..

- Już się przestałam kłócić - mówi spokojnie Katarzyna. - Czy będę się bała, czy nie - i tak umrę. Dziś dbam o spokojne umieranie i dobre życie drugiego człowieka aż do końca. Jeśli takie kryterium sobie przyjmę, i to się uda, jestem tak samo zadowolona z tej opieki, jak z udanej reanimacji.

Może pomaga jej doświadczenie uporczywej terapii, z jaką zetknęła się w szpitalu. Tam widać, jak ciężko jest naturalnie umrzeć. Medycyna się gdzieś pogubiła.

Zauważyła też, że ludzie dużo trudniej odbierają postawienie ostatecznej diagnozy, niż późniejszy powrót do w domu, gdy wszystkie karty są praktycznie rozdane. Ona zaś ma dbać, żeby nie było w tych ostatnich dniach lęku, nie bolało, by pacjent był spokojny.

- Wróciłam do korzeni medycyny - przyznaje Katarzyna Kałduńska. -  Stałam się znów pielęgniarką, która chodzi po domach, która zna środowisko. Przez to się nie wypaliłam.

Od 2 miesięcy prowadzi  kanał na Tiktoku. Prawie 18 tys.  obserwujących, 75 tysięcy polajkowanych filmików. Okazało się, że jest ogromne zapotrzebowanie na rozmowy o odchodzeniu. Ludzie chcą o tym słyszeć, bo nie wiedzą, jak się w obliczu Nieuniknionej zachować.

- Mamy jedną wielką grupę wsparcia, piszą do siebie, pytają o opiekę paliatywną. Ludzie bardzo się boją śmierci. Wzięłam sobie za punkt honoru oswajanie tego tematu.

Można oswoić śmierć?


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaPomorskie dla Ciebie - czytaj pomorskie EU
Reklama Kampania 1,5 % Fundacja Uśmiech dziecka