Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Przemysław Staroń: Obecna władza chce szkole patrzeć na ręce. A szkole potrzeba rękę podać

Minister Czarnek z edukacji robi indoktrynację. Szkoła jest przesiąknięta strachem nauczycieli i uczniów – mówi Przemysław Staroń, psycholog i pedagog, autor książek „Szkoła bohaterek i bohaterów”, Nauczyciel Roku 2018, który w wakacje 2021 r. złożył wypowiedzenie, po 11 latach pracy w szkole. – Nie mam wątpliwości, że polska szkoła może być fantastyczną szkołą. Sam z wieloma osobami na różne sposoby próbuję pokazywać, że to się da zrobić.
(Fot. prywatne)

Nauczyciel Roku nie jest już nauczycielem. Ale to, co dzieje się w szkołach i wokół edukacji, nadal pana interesuje? Uczestniczy pan w protestach przeciw procedowanemu w Sejmie „lex Czarnek”?

Nie jestem nauczycielem w takim sensie, że przestałem uczyć w szkole, w której pracowałem. Nie z powodu, cytując moich hejterów: „ucieczki przed obecną władzą”, „celebryctwa”, „pójścia w komerchę”, „politykowania” czy „braku czasu”. Po prostu nie byłem w stanie dłużej psychicznie dźwigać dawania mi do zrozumienia, że jestem w tej szkole persona non grata, i, po konsultacji z lekarzami i prawnikami, złożyłem wypowiedzenie. To jest w zasadzie jedyna zmiana, bo na każdym możliwym poziomie nauczycielem jestem.

Edukacja jest esencją mojego życia. Jako nauczyciel etatowy robiłem wszystko, co się dało, żeby pomóc tym, których miałem zaszczyt uczyć. Równolegle starałem się używać swojego głośnego mikrofonu, żeby moja pomoc docierała do wszystkich, którzy tego potrzebują. W pewnym momencie zrozumiałem, że trzeba użyć jeszcze silniejszych narzędzi, i pojąłem, że istnieją dwa skuteczne narzędzia, których trzeba użyć, i ja mogę to zrobić: napisanie mądrych, uczących fundamentów i realnie docierających do ludzi książek, oraz zaprojektowanie naprawy całego systemu edukacji. Stąd „Szkoła bohaterek i bohaterów” – dwie już części. Stąd dołączenie do Szymona Hołowni i praca programem edukacji, którą właśnie finalizujemy.

Ale nieustannie pracuję z młodzieżą i z dorosłymi – tylko kontekst nieco się zmienił. Zatem edukuję na wszystkich poziomach i cały czas jestem nauczycielem, nauczycielem par excellence. I dlatego w protesty angażuję się z całą mocą.

Jak pan ocenia szkołę, tę tworzoną według ministra Czarnka?

To, co robi Czarnek, jest tylko i aż czubkiem góry lodowej. Proces rozkładu i gnicia edukacji trwa od wielu lat. Gdyby po 1989 roku porządnie zaprojektowano system edukacji, żylibyśmy w innym świecie. Pewnie nawet nie mielibyśmy zwycięstwa PiS w 2015 r. Ale przez ponad dwie dekady traktowano edukację po macoszemu. Od 2015 r. rozpoczęła się już jej systemowa dewastacja, a w ostatnich kilkunastu miesiącach tempo destrukcji znacząco przyspieszyło.

Najpierw rozpoczęto „deformę” w wykonaniu Anny Zalewskiej, czyli zmianę kompletnie nieprzemyślaną i nieodnoszącą się do istoty problemów edukacji. Zalewska pogardzała głosem rodziców, nauczycieli – co było widać podczas strajku – i ludzi młodych. Pozostawiła szkoły w kompletnym chaosie. Potem pojawił się Dariusz Piontkowski, minister-widmo, który całkowicie zawalił sprawę zdalnej edukacji i wsparcia psychologicznego dla wszystkich jej uczestników. Robiono nie to, co trzeba, podejmowano decyzje motywowane interesem partyjnym i wynikłe z totalnego dyletanctwa, zamiast wsłuchać się w głos ekspertów i ekspertek – i działać w oparciu o fakty, zwłaszcza potrzeby. I w ten sposób edukacja zdalna stała się horrorem.

Sama w sobie żadnym horrorem nie jest.

Dokładnie tak. Da się ją dobrze ogarnąć, także systemowo. Mamy tego przykłady. A to oznacza – widać to w wielu obszarach życia społecznego – że w innych krajach poradzono sobie z zarządzaniem w czasie pandemii znacznie lepiej niż w Polsce. Edukacja zdalna, siłą rzeczy, w realiach pandemii jest formą, która w ogóle umożliwia realizację toku nauczania. Wystarczyło po prostu zrobić to dobrze, a informacje, jak to zrobić, płynęły z naszych, eksperckich ust nieustannie. Ale ta władza gardzi rzetelną wiedzą. I tak minister przerzucił odpowiedzialność na dyrekcje szkół, nie dając im żadnych faktycznie skutecznych narzędzi ani żadnej realnej pomocy. I wtedy, na tę rozbitą, poturbowaną, ledwo dyszącą już edukację padł cień Czarnka.

Ten wybór był dla wielu szokujący.

Dla mnie nie. Dał się nam już dobrze poznać jako wojujący doktryner. I kogoś takiego PiS potrzebował. Widmowy Piontkowski był w oczach Kaczyńskiego za słaby, aby realizować w tak kluczowym obszarze, jakim jest edukacja i nauka, jego plan orwellizacji rzeczywistości. Dlatego prezes powołał swojego żołnierzyka, umiejącego zarówno w fanatyzm, jak i w butę. I proszę.

Edukacja – coś, co powinno wyposażać człowieka w narzędzia do niezależnego myślenia, szacunek dla nauki, umiejętność rozumienia rzeczywistości i radzenia sobie z życiem – dostała się w ręce kogoś, kto dąży do indoktrynacji i podporządkowania. Czarnek ma być właśnie kimś takim. I jest. Jest kimś, kto przepoczwarza edukację, robiąc z niej indoktrynację. A to już czysty Orwell. Wszystkie projekty Czarnka idą w tę stronę, a samo „lex Czarnek” to zbiór narzędzi do ręcznej, centralnej, budzącej strach kontroli.

„Lex Czarnek” jeszcze nie uchwalono, ale – jak alarmują ci, którzy protestują przeciw nowej ustawie już działa.

Jeszcze przez moment nie obowiązuje de iure, ale już obowiązuje de facto, bo skutecznie wzbudzono lęk. Ludzie się boją i przestaje im się chcieć, bo mają poczucie, że, wykonując to, co dotychczas, wystawiają się teraz na wielkie ryzyko: kontroli, dywaników, utraty pracy etc. Dostaję sygnały od organizacji, które nie mają na sztandarach żadnych kontrowersyjnych, z punktu widzenia obecnej władzy, tez, i od lat współpracowały ze szkołami, że… szkoły już się wycofują ze współpracy. Na wszelki wypadek.

A czytał pan założenia nowego przedmiotu szkolnego? Historii i Teraźniejszości?

Czytałem. I trudno mi było powstrzymać się przed niecenzuralnymi słowami.

Tam, gdzie powinno być uczenie rozumienia związków przyczynowo-skutkowych, jest prezentacja jednej, konkretnej interpretacji, i to bardzo nierzetelnej. Jednakże mam świadomość, że HiT to po prostu kolejna odsłona wymarzonej przez Kaczyńskiego orwellizacji. Działania tej władzy są obliczone na to, żeby ludzi zamęczyć, zdemotywować, doprowadzić do stanu totalnej bierności.

Dlatego obecne protesty są tak ważne, nawet jeżeli władza uchwali „lex Czarnek”. Bo tak jak pisał Camus: „Jeśli solidarnie z innymi będę się buntować w imię wartości, przestanę być człowiekiem bezsensownie tkwiącym w niewoli absurdu”.

Ale wyobraża Pan sobie w tej chwili lekcję w szkole, na której nauczyciel mówi to uczniom? Odwołując się do absurdu i zniewolenia?

Takie lekcje odbywają się cały czas. Nauczyciele mają autonomię i zasadniczo nikt ich nie rozlicza z tego, co naprawdę na nich mówią, z wyjątkiem sytuacji, gdy ktoś, z powodu słusznego lub nie, donosi do kuratorium, rozkręca aferę etc. Ostatnio jedna z nauczycielek została wezwana na dywanik w kuratorium, bo… czytała na lekcjach fragmenty mojej książki. Tymczasem „lex Czarnek” osiągnęło już kluczowy cel – efekt mrożący. Wielu nauczycieli, na wszelki wypadek, zaczyna się bardzo niebezpiecznie kontrolować.

Szkolna autocenzura?

Tak – żeby nie podpaść dyrekcji, nie dać pretekstu jakiemuś rodzicowi, nie wpaść w orbitę zainteresowania kuratoryjnych urzędników. Dlatego część nauczycieli odejdzie ze szkoły. Wielu już to zrobiło. Część zużywa swoją energię na te próby autokontroli, coraz bardziej się wypalając, walcząc z często niezdiagnozowaną depresją. Część poradzi sobie z tym kreatywnie, co będzie coraz bardziej przypominało tajne komplety.

|Edukacja jest dla uczniów i uczennic, to prawda. I właśnie dlatego opiera się na nauczycielach i nauczycielkach. A ci są od lat poturbowani, dodatkowo upodleni przez rząd w czasie strajku z 2019 r. Co to oznacza dla edukacji, także w perspektywie kilkunastu lat? Jacy ludzie wyjdą z polskiej szkoły, uczeni przez zgnębionych, upadlanych, przerażonych, wypalonych, bezradnych dorosłych?

Ktoś powie: „Nie przesadzaj”. Serio? Proszę, przykład pierwszy z brzegu. Patrzę na ludzi, którzy się nie szczepią, ich bliscy chorują i umierają, a oni nadal się nie szczepią. To jest pokłosie tego, że od dekad uczniom wtłacza się do głów zestawy gotowych myśli, a nie uczy się ani umiejętności myślenia, ani zaufania nauce. I wielu dorosłych, którzy ten system przeszli, nie widzi najprostszego ciągu przyczynowo-skutkowego między niezaszczepieniem a ciężkim przebiegiem covidu i śmiercią, który widać we wszystkich statystykach.

Parafrazując tytuł najpopularniejszego dzisiaj filmu, nie patrzą w górę, patrzą w dół? A pan rozmawia o tym z młodymi ludźmi? Choćby, zbierając materiały do książki? Pierwsza część „Szkoły bohaterek i bohaterów” była „młodsza”, druga rośnie z Pana bohaterami i bohaterkami.

Nieustannie. Współpracuję z nimi od początku, gdy tylko powstała koncepcja książki. Pomagają mi w dookreślaniu zagadnień, w doborze tekstów, które warto wykorzystywać. Są moimi pierwszymi odbiorcami, na ich reakcjach, potrzebach i doświadczeniach opieram to, co chcę przekazać w kolejnych rozdziałach. A moje książki są jak moje lekcje etyki. W pierwszych klasach uczyliśmy się fundamentów, czyli rzetelnego dialogu, pełnego szacunku i merytorycznej argumentacji. Z drugimi klasami szliśmy głębiej: w relacje międzyludzkie i ich wypaczenia. Z trzecimi poruszaliśmy sprawy najgłębsze: początek, koniec i sens życia.

Jak „Harry Potter”, z którego pan czerpie?

No właśnie! (śmiech) Pierwszy tom „Szkoły bohaterek i bohaterów” to radzenie sobie z podstawowymi wyzwaniami życia. To jakby zajęcia z podstawowych zaklęć. W drugim, idziemy na fakultet obrony przed czarną magią. Czyli daję Czytelnikom i Czytelniczkom narzędzia do obrony przed różnymi formami zła, czyli de facto agresji, wyrażającej się w: wykluczaniu, poniżaniu, zawstydzaniu, hejtowaniu, manipulowaniu, obrażaniu, plotkowaniu…

O szkole też pan z nimi rozmawia?

To jeden z nieustannie poruszanych tematów. Bo to ich życie. I większości ludzi – związanych ze szkołą, choćby na mocy faktu bycia rodzicami. Teraz bardzo ważnym tematem jest matura w 2023 r., której projekt to szczyt absurdu. Ci uczniowie, tzw. pierwszy rocznik po podstawówce, żyją w ciągłym lęku przed nią. Są rzuceni na głęboką wodę i nie mają systemowych narzędzi, które im pomogą. Do tego mają do czynienia z naturalną obawą towarzyszącą wchodzeniu w dorosłość, zwiększoną o lęk związany z czasami, w których żyjemy – pandemią, niepewną przyszłością, stanem ekonomicznym rodzin, także tym, co się zbliża na poziomie klimatycznym. Młodzi przyjmują różne strategie radzenia sobie z takim nagromadzeniem bodźców, głównie negatywnych. Ucieczka od rzeczywistości, rezygnacja z decydowania o sobie, takie życie „za szybą” – a dorosłym wtedy się wydaje, że młodego człowieka nic nie obchodzi.

Są i tacy, którzy dostosowują się do rzeczywistości, bez podejmowania prób zmiany. Przechodzą w tryb przetrwania – lekcje do odrobienia i egzamin do zdania osadzają w codzienności, dają poczucie bezpieczeństwa, względnej kontroli nad rzeczywistością. Ale to jest przecież sprowadzenie życia do poziomu wegetacji.

Są w końcu tacy, którzy starają się aktywnie wychodzić naprzeciw rzeczywistości, szukają rozwiązań. I to jest sedno mojej działalności.

Nie usuniemy bólu ze świata, ale możemy minimalizować cierpienie. To, że ta władza tego nie robi, a wręcz intensyfikuje to cierpienie, jest szczytem jej okrucieństwa.

Więc wyobraźmy sobie: nie ma „lex Czarnek”, nie ma zmian z ostatnich lat. Co w szkole trzeba, mimo wszystko, zrobić?

Nie mam wątpliwości, że polska szkoła może być fantastyczną szkołą. Sam z wieloma osobami na różne sposoby próbuję pokazywać, że to się da zrobić. Ale to nie tak, że jak się usunie Czarnka, to następnego dnia wszystko będzie dobrze. Miałoby to oczywiście wiele plusów, ale w dalszej perspektywie niewiele by się zmieniło, bo Czarnek jest tylko jednym z klocków tej układanki. Mogę sobie wyobrazić sytuację, że jego następczynią zostaje Barbara Nowak (małopolska kurator oświaty – red.). Polskiej szkole potrzebna jest fundamentalna zmiana, bo stan naszego społeczeństwa nie wziął się z kosmosu. To pokłosie dotychczasowego systemu edukacji. Dlatego trzeba go naprawić. Ale nie poprzez fundowanie edukacji kolejnych wstrząsów. Nie bez przyczyny akcja sprzeciwiająca się Czarnkowi nazywa się „Wolna Szkoła”.

Edukacji trzeba zwrócić wolność „od” i wolność „do”.

Od tego zacząłby Pan zmiany? Od obietnicy, że nie będzie rewolucji?

Od dania pewności, że nikt nie będzie już straszył, oraz od wielowymiarowego, minimalizującego nierówności wsparcia. I tak, również od obietnicy, zawartej w postaci paktu ponad podziałami, w postaci „edukacyjnej umowy społecznej”, że szkoła nie będzie przedmiotem walki politycznej i nie będzie żadnych rewolucji strukturalnych. Zwłaszcza że one są zbędne. Potrzebna jest raczej zmiana „oprzyrządowania”. Na przykład likwidacja kuratoriów oświaty, które zostały powołane do kontroli, a nie wspierania. Wraz z Polską 2050 postulujemy zastąpienie ich Komisją Edukacji Narodowej, wspierającą, monitorującą, pomagającą, inspirującą.

Edukację w tym kraju trzeba uspokoić i wesprzeć, emocjonalnie i finansowo. Jeśli człowiek jest w permanentnym stresie, chwieje się i drży, nie jest w stanie realnie mierzyć się z wyzwaniami życia. Najpierw trzeba go uspokoić. Tak samo jest z organizacją, szczególnie tak teraz rozedrganą jak szkoła. Obecna władza chce jej patrzeć na ręce. A szkole potrzeba rękę podać.

***

PRZEMYSŁAW STAROŃ

psycholog, wykładowca, trener i edukator, autor bestsellerowej „Szkoły bohaterek i bohaterów”, wyróżniony w konkursie im. I. Sendlerowej „Za naprawianie świata”, nagrodzony LGBT+ Diamond 2019 Polish Business Award, Nauczyciel Roku 2018, finalista Global Teacher Prize 2020, Digital Shaper 2020, lider ds. edukacji w Polsce 2050.

Przemysław Staroń - psycholog, wykładowca, edukator, autor bestsellerowej serii „Szkoła bohaterek i bohaterów”. Nauczyciel Roku 2018, Członek Kolegium Ekspertów Instytutu Strategie 2050.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama