Wielki Kack – wieś omijana szerokim łukiem
Wielki Kack, kiedyś kaszubska wieś, a dziś dzielnica Gdyni, jeszcze na przełomie XIX i XX wieku uznawany był za wioskę czarownic. Sam ks. Bernard Sychta, etnograf i autor 7-tomowego "Słownika gwar kaszubskich na tle kultury ludowej", wymienia go wśród kilkunastu kaszubskich miejscowości, opanowanych przez wiedźmy. Co ciekawe, ks. Sychta w wydawanym w latach 1967-1976 "Słowniku" pisał, że „wiara w czarownice jest do dziś na Kaszubach dość żywa".
Ponoć podróżni, ciągnący na targ do Kartuz, omijali Wielki Kack szerokim łukiem. Tutaj najczęściej psuły się wozy, a każdy przezorny listonosz zanim dostarczył do wsi przesyłkę, zaopatrywał się poświęcone zioła. Miejscowe karczmy padały ofiarą plotek, sugerujących, że akurat w tej wsi można spodziewać się "zadania diabła w chlebie". O takich drobiazgach, jak kury nie znoszące jajek i krowy, które mleka nie dawały, nie warto już wspominać.
Czarownice miały swoje miejsca na nocne sabaty. Dla tych, mieszkających w Wielkim Kacku była to "łysa góra", czyli prawdopodobnie pobliska Góra Donas lub nieco mniejsza, położona obecnie przy obwodnicy Lisia Góra, zwana przez niektórych Piaskową.
.jpg)
Jak poznać czarownicę?
Jeszcze pod koniec XX wieku w pobliskim Wiczlinie (to także wieś, która stała się dzielnicą Gdyni) w jednym ze starych domów odnaleziono stare wydanie książki "Malleus Maleficarum", znanej pod polskim tytułem "Młot na czarownice". W traktacie napisanym przez dominikańskich inkwizytorów można znaleźć wskazówki, pozwalające rozpoznać czarownicę.
Miała to być kobieta bogata i wpływowa, często starsza. Wrzucona do wody nie tonęła (diabeł jej przy tym pomagał), co w razie oskarżenia nie dawało jej żadnych szans na przeżycie - albo się topiła, albo została później spalona. Narażone były także zielarki. Uznawano, że skoro potrafią uzdrowić, to równie dobrze mogą komuś zaszkodzić.
CZYTAJ TAKŻE: Unikatowe znalezisko w Tczewie! To magiczny paciorek sprzed wieków
Na Kaszubach czarownica ponadto nosiła drewniane chodaki, patrzyła w słońce nie mrużąc oczu, uciekała przed wodą święconą i nie była w stanie przejść przez próg nad położoną tam miotłą. Podejrzane były także wszelkie narośla na skórze, zwłaszcza brodawki na twarzy.
Znane są także bardziej wyrafinowane metody wykrycia wiedźmy. Wystarczyło zabić węża, wsadzić mu w pysk ziarno grochu i zakopać truchło. Kiedy z ziarna wyrósł zielony pęd, trzeba go było w niedzielę przed wigilią św. Jana, czyli przed 24 czerwca, zabrać do kościoła. Po zgięciu pędu w trójkąt, nad głową siedzącej w kościele czarownicy pojawiała się... beczka smoły.

Prawdziwe dramaty
Trudno podać dokładną liczbę kobiet, które w okrutny sposób zostały zamordowane po oskarżeniu o czary. Ocenia się, że na obecnych ziemiach polskich było to 10-15 tysięcy ofiar.
Na Pomorzu ginęły - wbrew temu co sugerował "Młot na czarownice" - głównie kobiety ubogie. W samym Gdańsku spłonęło kilkanaście osób, chociaż akurat w grodzie nad Motławą oskarżenie o czary - jeśli nie wyrządziły one nikomu bezpośredniej krzywdy - kończyło się wygnaniem z miasta.
CZYTAJ TAKŻE: Tajemnicze miejsce na Kaszubach. Z tych kręgów emanuje magiczna energia
Kaśka Katoliczka
W Słupsku do dziś żywa jest pamięć o Kathrin Zimmermann, zwanej Trina Papisten, czyli "Kaśka Katoliczka". Miała kaszubskie korzenie, do Słupska przyjechała wraz z pierwszym mężem z Westfalii. Po jego śmierci wyszła za mąż za niejakiego Zimmermanna, miejscowego rzeźnika.
Stroniła od sąsiadów. Oskarżył ją miejscowy aptekarz, a lista zarzutów wyniosła ponad 60 pozycji, w tym sprowadzenie gradobicia i plagi gąsienic. Rzeźnik próbował uratować żonę, wywożąc ją do Gdańska, ale wysoka kaucja nałożona przez urzędników miejskich uniemożliwiła ucieczkę. Kathrin poddano torturom, połamano jej ręce i nogi. Nie przyznawała się, próbowała dwukrotnie popełnić samobójstwo. Ostatecznie 30 sierpnia 1701 r, spalono ją przy Baszcie Czarownic w Słupsku. Przed dziewięcioma laty imię Triny Papisten otrzymało rondo w Słupsku, w 2024 r. przy Baszcie Czarownic odsłonięto poświęcony jej mural.

Rehabilitacja Anny
Od kilku lat Stowarzyszenie "Zaczarowani" składa wnioski, by Rada Miasta Gdańska zrehabilitowała oskarżoną o czary i skazaną na śmierć w 1659 roku Annę Krüger. W chwili śmierci miała ona 88 lat, a jedyną jej winą - jak podkreślał w rozmowie ze mną prof. Andrzej Januszajtis - było to, że ocalała z epidemii ospy. Annę oskarżono o śmierć zwierząt domowych. Pod wpływem tortur przyznała się do wszystkiego i została skazana na stos. Ostatecznie egzekucji dokonano "humanitarnie" - kat umieścił przy sercu Anny woreczek z prochem. Kiedy ogień sięgnął woreczka, doszło do wybuchu i przerwania męczarni.

Kilka tygodni w wieży
Ostatni raz na Pomorzu stos zapłonął w 1727 r. w Skarszewach. O szczegółach można przeczytać w artykule Marty Kistowskiej na portalu Dawny Tczew.
Za śmiercią trzech kobiet stała rodzina Kistowskich, właścicieli wsi Czerniewo, a prawdziwą przyczyną miał być konflikt z niejakim Andrzejem Owidzkim, który oskarżył Kistowskich o szkody w lasach i na polach. Kistowscy porwali trzy kobiety, w tym Michałkę z Trąbek i Mariannę Streck i oskarżyli je o czary. Kobiety torturowali i sądzili, wbrew prawu, karczmarz Czamański z Kłodawy i sołtys Jankowski Trąbek Małych. Marianna wskutek tortur zmarła, a dwie pozostałe kobiety skazano na ścięcie głów i spalenie na stosie.
Dwa lata później, z powództwa właściciela wsi, z której pochodziła Marianna Streck, odbył się proces Konstancji Kistowskiej i jej ośmiorga dzieci oraz karczmarza i sołtysa. Wszystkich uznano za winnych i skazano na... kilka tygodni uwięzienia w wieży.

Ostatnie ofiary
Ostatnią kobietą skazaną w Europie na stos za czary była Barbara Zdunk. Oskarżoną ją o podpalenie domu. Do trwającego kilka lat procesu doszło w Reszlu (województwo warmińsko-mazurskie), wyrok wykonano 21 sierpnia 1811 roku. Ponoć Barbara była osobą upośledzoną umysłowo, a za pożarem stał ktoś inny.
W 1836 roku w miejscowości Ceynowy (dzisiaj Chałupy) na Półwyspie Helskim - bez żadnego wyroku - zginęła Krystyna Ceynowa. Za zabiciem Krystyny stał znany miejscowy znachor, Stanisław Kamiński, oskarżając ją o przyczynienie się do śmierci sąsiada. Krystynę poddano próbie wody. Utrzymywała się na powierzchni, więc zatłuczono ją wiosłami. Pruskie prawo stanęło także po stronie ofiary i osoby odpowiedzialne za jej śmierć zostały skazane. Kary już były surowsze - sąsiedzi zostali skazani na wieloletnie więzienia, a prowodyr Stanisław Kamiński na dożywocie.
























Napisz komentarz
Komentarze