Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama
Reklama

Kto i jak liczy głosy też się liczy. Co zrobić, by nie było wątpliwości czy wybory są uczciwe

Informatyzacja, kamery w lokalach, „uzawodowieni sekretarze”, wyżej zwieszona poprzeczka dla członków komisji i jeszcze większa społeczna kontrola – to tylko niektóre pomysły na zwiększenie bezpieczeństwa i uczciwości wyborów
Kto i jak liczy głosy też się liczy. Co zrobić, by nie było wątpliwości czy wybory są uczciwe

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

W ubiegłym tygodniu Prokuratura Krajowa dokonała ponownego przeliczenia części głosów oddanych w wyborach prezydenckich. Błędy stwierdzono w 84 z 250 przebadanych komisji obwodowych. Do nieprawidłowości doszło „w obie strony”, ale częściej mylono się na korzyść Karola Nawrockiego, któremu łącznie przypisano niesłusznie 1538 głosów. Czy to powinno zachwiać naszą wiarą w uczciwość wyborów w Polsce? 

Ludzie się męczą. Potrzeba mniej papieru i więcej online’u 

Mateusz Zaremba, politolog z Uniwersytetu SWPS specjalizujący się w tematyce wyborów i zachowań wyborczych, pytany o wnioski z prac zespołu śledczego Prokuratury Krajowej, przyznaje, że widać, iż doszło do błędów przy zliczaniu głosów, ale nie są to błędy, które mogły wpłynąć na wynik wyborów i to jest najważniejsze. 

– Co to jest półtora tysiąca w skali prawie 400 000 głosów różnicy między oboma kandydatami? – pyta retorycznie, podkreślając, że przecież prokuratura nie badała losowo wybranych komisji, ale te, co do których było uzasadnione podejrzenie, że doszło tam do nieprawidłowości. I w dwóch trzecich przypadków, to się nie potwierdziło. To znaczy, że należy raczej mówić o błędach, a nie celowych działaniach.

Jednak na wielu wyborców świadomość, że w co trzeciej przebadanej komisji doszło do pomyłek działa demobilizująco. „Jakie znaczenie ma to czy pójdę i zagłosuję, skoro potem ktoś ten mój głos przełoży do kupki z głosami na innego kandydata”? – piszą w internetowych komentarzach. 

– Oczywiście, że tak być nie powinno – przyznaje politolog – ale w sytuacji, gdy członkowie komisji siedzą tam od godziny siódmej rano, a nawet 6:30, do późnego wieczora, a potem jeszcze liczą głosy, nie można się dziwić pomyłkom. Systemowo jest więc chyba nieuniknione, żeby przejść w stronę informatyzacji procesu wyborczego. Myślę, że to jest główny wniosek, jaki powinniśmy wyciągnąć z przebiegu tych wyborów: w tak wielu ważnych sprawach odchodzimy od „kultury papieru”, a tu podpisujemy się na kartce, dostajemy wydrukowane formularze, na których ręcznie odznaczamy kandydata. A przecież na co dzień rejestrujemy się u lekarza online, płacimy podatki online, przesyłamy do urzędów skany różnych dokumentów. Wydaje mi się więc, że ta procedura wyborcza jest zbyt „analogowa”.

Jeden głupi wrzucił kamień

Drugi ważny wniosek płynący z zamieszania po ostatnich wyborach, to kwestia edukowania obywateli. Zarówno co do samego procesu oddawania głosów: kart przeciętych i nieprzeciętych, ostemplowanych i nieostemplowanych, ale także procedur powyborczych: na co pozwalają, a na co nie.

– Mówię przede wszystkim o kwestii ponownego przeliczania głosów – wyjaśnia Mateusz Zaremba. – Procedura jest taka, że karty są zwożone do gminy i zabezpieczone, ale to nie znaczy, że zabezpiecza się je tam w celu ponownego liczenia głosów. By móc zrobić coś takiego, musiałoby być uzasadnione podejrzenie, że we wszystkich komisjach doszło do jakiegoś naruszenia przepisów. Tylko wtedy można by ponownie zarządzić liczenie głosów, ale jest to gigantyczna operacja. 

Powszechna znajomość procedur spowodowałaby, że znacznie trudniej byłoby rozhuśtać nastroje społeczne poprzez podważanie wyników wyborów. 

– Nie można na oślep rzucać oskarżeń, a moim zdaniem tu rzucono wiele oskarżeń na oślep. I to rezonuje, bo zasiano niepokój. Jak się to mówi: jak jeden głupi rzuci kamień do wody, to go stu mądrych nie może znaleźć.

Politolog przyznaje, że nie da się wykluczyć, że były komisje, których niektórzy członkowie celowo przypisywali głosy oddane na jednego kandydata innemu, jednak w skali kraju nie można mówić o znaczących zafałszowaniach. 

– Żeby fałszerstwo mogło odbyć na poziomie kart wyborczych, w ogóle nie wierzę, bo na to jest zbyt mało czasu. Liczba kart musi się zgadzać z liczbą podpisów, więc żeby użyć karty kogoś niegłosującego, trzeba by się za niego podpisać. Gdyby ktoś z komisji chciał to zrobić, miałby na to tylko kilka minut po zamknięciu lokalu, bo do 21:00 teoretycznie ktoś może przyjść, więc próby robienia tego wcześniej wiązałyby się z ryzykiem „wtopy”. Na poziomie protokołów masowe fałszerstwo jest także niemożliwe. W komisji ma pan tysiąc-dwa tysiące głosów. Żeby zniwelować różnicę rzędu 300 tys. głosów trzeba by więc „przekręcić” wyniki w około 300 komisjach. Zakładając, że aby to się udało w każdej komisji musi być powiedzmy po pięć wtajemniczonych osób, to mamy półtora tysiąca ludzi zaangażowanych w spisek. To jest, moim zdaniem, w ogóle nierealne – kończy Mateusz Zaremba.

Potrzebny komputer, dwie kamery i zabezpieczenie worków

Zwolennikiem informatyzacji procesu wyborczego jest też Józef Orzeł, były poseł Porozumienia Centrum, współzałożyciel Ruchu Kontroli Wyborów (RKW), w latach 2019-24 przewodniczący Rady ds. Cyfryzacji przy ministrze cyfryzacji.

– Pierwsza rzecz to jest centralny rejestr, czy też spis wyborców – zaczyna. – To, co zrobił minister Cieszyński to dopiero wstęp. Nam, jako Ruchowi Kontroli Wyborów, chodziło o to, żeby każdej komisji obwodowej był komputer z dostępem do centralnego rejestru i jeśli ktoś przychodzi, bo chce głosować, to od razu członek komisji odnotowuje to w tym rejestrze, tak by ta osoba nie mogła już nigdzie głosować drugi raz. To samo dotyczy tych, którzy zmienili adres albo głosują poza miejscem zamieszkania.

Inna zmiana, za którą optuje Józef Orzeł to wprowadzenie kamer w komisjach obwodowych. Co najmniej dwóch: jednej skierowanej na urnę, drugiej – na stół komisji. 

– Umieszczenie tam kamer w lokalach nie jest żadnym problemem technicznym, bo najczęściej to są przedszkola lub szkoły i te kamery tam już po prostu są. Natomiast trzeba by coś zrobić z RODO. Te przepisy są za daleko posunięte i są sprzeczne z interesem państwa i demokracji. Po wyborach – jeśli nie było żadnego protestu – nagrania się wykasuje. A jeśli w określonym terminie pojawił się protest, nagranie może stanowić dowód sądowy. A po skończonym procesie wymazuje się ten zapis. 

Na razie ustawa zezwala jedynie mężom zaufania na filmowanie tego, co dzieje się w obwodowej komisji wyborczej, ale tylko dla celów kontrolnych.

Trzeci punkt podniesiony przez Józefa Orła dotyczy procedury sprawdzania wyników, a konkretnie tego, kto ma sprawdzać worki z dokumentami, jeśli jest protest i jest wskazanie, że była tam jakaś nieprawidłowość.

– Przy tych sprawdzeniach, o których ostatnio była mowa, z tego co wyczytałem, był policjant, prokurator, przedstawiciel samorządu gminy, której było głosowanie i przedstawiciel komisji wyborczej. I to jest mniej więcej w porządku. Tylko nie wiem, czy – na przykład przy wyborach prezydenckich – nie powinni tam być też przedstawiciele obu kandydatów z drugiej tury, bo oni są najbardziej zainteresowani.

Drugą sprawą jest to, że te worki z kartami nie są należycie zabezpieczone. Wprawdzie nakłada się na nie jakieś plomby, ale taką plombę można zdejmować i zakładać siedem razy. Powinno się wymyślić solidne zabezpieczenie. W dodatku worki są w dyspozycji samorządu terytorialnego i leżą gdzieś tam w urzędzie gminy. Tej procedurze należałoby się przyjrzeć i obudować dodatkowymi zabezpieczeniami.

Każdy może kontrolować wybory

Pytany czy uważa, że są podstawy do tego, żeby podejrzewać, że po 1989 były w Polsce przypadki sfałszowania wyborów w skali mającej znaczący wpływ na ich wynik, współtwórca Ruchu Kontroli Wyborów odpowiada twierdząco i wskazuje na wybory samorządowe w 2010 i 2014. 

– Otóż tam karta do głosowania miała formę książeczki i to bardzo wprowadzało w błąd. Część ludzi myliła się i stawiała krzyżyk okładce, gdzie był spis treści. Ale też było sporo komisji, w których PSL, umieszczone na początku książeczki, dostawało niesamowitą liczbę głosów, chyba nawet do 70 procent. To był rezultat tego, że cała masa głosów była uznana za nieważną, głównie z powodu tych krzyżyków na okładce. To nie powinno być uznane za głos nieważny, bo to co jest na okładce w ogóle się nie liczy. Ale ta masa głosów nieważnych była bardzo podejrzana. W tej chwili odsetek głosów nieważnych spadł do jednego procenta i to można uznać za normalne.

Odpowiedzią na tę sytuację było właśnie powołanie Ruchu Kontroli Wyborów. Obecnie funkcjonują dwa RKW – stowarzyszenie, kierowane przez Marcina Dubowskiego oraz ruch społeczny (niezarejestrowany), któremu przewodzi właśnie Józef Orzeł. Do tego doszedł jeszcze Ruch Ochrony Wyborów dowodzony przez Przemysława Czarnka. Wszystkie te organizacje w mniejszym lub większym zakresie współpracowały ze sobą podczas wyborów prezydenckich.

– Jak w takim razie zwykły obywatel ma zaufać Ruchowi Kontroli Wyborów, skoro on jest tak mocno afiliowany przy jednej stronie politycznej? – pytam prowokacyjnie. 

– To prawda – przyznaje Józef Orzeł – ale przecież jest analogiczny ruch kontroli wyborów po stronie KOD czy Silnych Razem. Można się więc udać do nich. Co więcej, myślę, że można się zgłosić gdzie się chce, do każdej partii, bo to przede wszystkie komitety wyborcze są zainteresowane wynikiem i one powinny go pilnować. Prawo wysyłania swoich obserwatorów maja też organizacje pozarządowe. 

Wyższa poprzeczka dla komitetów

Poseł Mariusz Witczak z Koalicji Obywatelskiej, przewodniczący sejmowej podkomisji do spraw nowelizacji prawa wyborczego, w rozmowie z „Zawsze Pomorze” kilkakrotnie podkreśla, że nie zajmuje się śledztwem prokuratury, natomiast na niedostatki kodeksu wyborczego ma swój wyrobiony pogląd. 

Jako najpilniejszą zmianę do przeprowadzenia wskazuje przywrócenie przepisów dotyczących składu obwodowych komisji wyborczych, które obowiązywały przed nowelizacją z 2018 roku. Chodzi o to, aby prawo do zgłaszania swoich ludzi do komisji obwodowych miały wyłącznie te komitety, które zarejestrowały swoich kandydatów, a nie te, które tylko zarejestrowały sam komitet. 

Tamta nowelizacja spowodowała, że w ostatnich wyborach w komisjach było bardzo wielu przedstawicieli komitetów egzotycznych kandydatów, którzy ostatecznie w wyborach nie startowali, bowiem nie zdobyli wystarczającej liczby podpisów. Natomiast wśród członków ich komitetów poparcia media wyśledziły wielu działaczy Prawa i Sprawiedliwości. 

– W 2018 roku głosowałem przeciwko takiemu „obniżeniu poprzeczki” przez PiS – wyjaśnia poseł Witczak. – Teraz wrócimy do starych rozwiązań: trzeba będzie zarejestrować listy, żeby w ogóle mieć prawo do zgłaszania członków komisji.

Zdaniem przewodniczącego podkomisji ds. nowelizacji prawa wyborczego niezbędne jest też wprowadzenie rozwiązań, które dadzą jeszcze lepsze gwarancje dotyczące technicznego funkcjonowania obwodowych komisji wyborczych. Jako przykład podaje uzawodowienie sekretarzy komisji.

– Chcemy by byli oni wcześniej wyszkoleni i – na czas wyborów – pełnili funkcje urzędników wyborczych. Na pewno warto by było, żeby taka osoba, przeszkolona, z certyfikatem Krajowego Biura Wyborczego czy Państwowej Komisji Wyborczej, wpisywała wyniki wyborów do protokołu, bo będzie to robiła pod rygorem dużo większej odpowiedzialności niż zwykły członek komisji – ocenia Mariusz Witczak.

Na uwagę, że takich sekretarzy musiałoby być tyle, ile obwodowych komisji wyborczych, poseł odpowiada, że to nie jest żaden problem.

– Proszę pamiętać, że obwodowe komisje liczą łącznie prawie ćwierć miliona członków. I w każdej z 32 tys. każdej komisji i tak jest już jest sekretarz. Pozostaje tylko pytanie o jego status: czy był wcześniej zrekrutowany i przeszkolony.

Poseł podkreśla przy tym, że komisje powinny mieć nadal charakter obywatelski, a nie urzędniczy, żeby nikt nie w nie ingerował. 

W każdym okręgu głos ma „ważyć” tyle samo

Kolejna niezbędna zmiana, niedotycząca akurat wyborów prezydenckich, ale parlamentarnych, to tak zwany indeks ludnościowy, znany też jako norma przedstawicielska. W największym skrócie: chodzi o to, by przydział liczby mandatów do okręgu odpowiadał liczbie jego mieszkańców. A ta – wiadomo – jest zmienna. W efekcie od czasu ustalenia granic okręgów wyborczych w 2011 nastąpiło zróżnicowanie „wagi” oddawanych w nich głosów. W Warszawie, gdzie mieszkańców przybywa, w 2023 jednego posła wybierało ponad 82 tys. wyborców, tymczasem w Łodzi tylko 70 tys. 

– Oczywiście planujemy tu przywrócenie równowagi, co wynika zresztą z obowiązku ustawowego. Tu nie ma o co się spierać, bo to jest zjawisko obiektywne, znajdujące swoje odzwierciedlenie w danych Głównego Urzędu Statystycznego, dlatego tę inicjatywę podejmiemy jeszcze w tym roku – zapewnia poseł.

W czasach gdy większość sejmową miało PiS takiej zmiany jednak nie przeprowadzono. Być może dlatego, że dotychczasowy podział okręgów faworyzuje partię Kaczyńskiego, która ma więcej zwolenników na terenach z większą liczbą mandatów do wzięcia. 

Pytany o kwestię zniesienia wprowadzonej przez PiS zasady dwukadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, co obiecywało wielu polityków obecnej koalicji rządowej, Mariusz Witczak odpowiada, że to jest kompletnie inny temat. 

– To nie jest sprawa kodeksu wyborczego, ale ustroju samorządu terytorialnego i to jest oddzielna dyskusja. Jeżeli chcemy zmieniać tę zasadę, a można ją zmienić, to trzeba szerzej podyskutować na temat kompetencji prezydentów, burmistrzów, wójtów i rad, na temat urzędników samorządowych i wtedy podjąć decyzję. To jednak musi wynikać z proporcji ustrojowych, a nie z mechanicznego regulowania, czy jest raz tak, czy raz siak.

Na koniec pozostaje kwestia najważniejsza: czy najlepsze nawet zmiany przegłosowane przez sejmową większość zostaną podpisane przez prezydenta? 

– Nie wyobrażam sobie, żeby nowy prezydent nie podpisał tak oczywistych rozwiązań. Strzeliłby sobie w stopę albo w kolano. Te zmiany jednoznacznie ulepszą funkcjonowanie komisji, więc trzeba je przeprowadzić – wyrokuje poseł Witczak.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

nalezy się wzajemnie szanować... 06.08.2025 11:07
Zamiast "aroganckiej ignorancji" świętego przeświadczenia o misji dziejowej i wyższości intelektualnej dezawuować wybory i oczekiwania znaczącej części społeczeństwa. Nie ma tu miejsca na "demokrację taką, jak my to rozumiemy..." i partykularne interesy warstw społecznych, które usiłują pozbyć się kontroli i mechanizmów równowagi sił.

ReklamaZiaja Sport
Reklama
ReklamaZiaja Sport
Reklama