Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Czerwoni książęta, playboye, towarzysze. Celebryci PRL

W PRL-u nikt nie był „znany dlatego, że jest znany”. Wręcz przeciwnie, na sławę i uwielbienie tłumów trzeba było zapracować - mówi Iwona Kienzler, autorka książki "Królowie życia PRL-u. Czerwoni książęta, playboye, towarzysze”.
Rok 1974. Józef Cyrankiewicz i Nina Andrycz. W tle bułgarski chór (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Bohaterów pani najnowszej książki: Józefa Cyrankiewicza, Włodzimierza Sokorskiego, Tadeusza Łomnickiego, Stanisława Mikulskiego, Andrzeja Jaroszewicza, Jana Ciszewskiego i Janusza Głowackiego można śmiało nazwać celebrytami czasów realnego socjalizmu.

Należy jednak pamiętać, że po pierwsze pojęcie „celebryty” w owych czasach jeszcze nie istniało, a po drugie, nikt nie był „znany dlatego, że jest znany”. Wręcz przeciwnie – na sławę i uwielbienie tłumów trzeba było zapracować. I to solidnie. Żaden z nich nie mógł też marzyć o gażach czy tantiemach jakie są udziałem współczesnych gwiazd kina, sceny, telewizji, o social mediach nie wspominając. Nie było też możliwości dorobienia sobie, występując w reklamach. Nikt nie jeździł limuzynami, ani nie mieszkał w luksusowych rezydencjach, poza partyjnymi notablami, aczkolwiek te ich rezydencje, o których opowiadano cuda, wypadają jednak dość słabo w porównaniu do dzisiejszych standardów i tego co współcześnie uważamy za luksus. Królem życia, zwłaszcza w ówczesnym mniemaniu, był Andrzej Jaroszewicz: przystojny, bywały w świecie w dodatku syn premiera, a przede wszystkim – kierowca rajdowy i to z niemałymi sukcesami na koncie. Chociaż on sam, wspominając czasy swojej młodości z pewnością by się za takiego nie uznał.

Tabloidy i plotkarskie portale internetowe wtedy nie istniały, a ówczesna prasa informowała głównie o rozmaitych kampaniach buraczanych i ziemniaczanych, prawdziwych i domniemanych sukcesach gospodarczych, a nie o życiu znanych ludzi. Na ich temat krążyły jednak plotki, które rozchodziły się tzw. pocztą pantoflową.

Ówcześni notable partyjni, podobnie jak gwiazdy kina, estrady, telewizji czy popularni pisarze pod pewnymi względami mieli łatwiejsze życie niż ich współcześni odpowiednicy. Nikt im nie zaglądał do łóżek, nie oglądał mieszkań ani nie wypytywał z kim romansują. Miało to oczywiście swoje dobre strony, ale też rodziło masę zupełnie nieprawdopodobnych i wręcz krzywdzących plotek. O wyposażeniu willi Edwarda Gierka opowiadano cuda, podobnie jak o wyjazdach jego żony do Paryża, gdzie miała się czesać. Ofiarą takich plotek padła świetna i bardzo urodziwa polska wokalistka, Hanna Banaszak, posądzana o to, że jest żoną Mieczysława Rakowskiego. Nie miało to nic wspólnego z prawdą, a sam Rakowski miał dość ciekawe życie osobiste. Romansował chociażby z Agnieszką Osiecką, słynącą przecież ze słabości do nietuzinkowych mężczyzn. A czego to nie opowiadano o Andrzeju Jaroszewiczu! Że prowadzi samochód z nogą wystawioną na zewnątrz, że podpala papierosy banknotami stu dolarowymi - wtedy za równowartość stu dolarów USD, oczywiście po czarnorynkowym kursie, można było przeżyć cały miesiąc - i że brał udział w morderstwie pewnej dziewczyny. Po dziś dzień w rozmaitych wywiadach dementuje te brednie.

Jednym z bohaterów z książki jest Tadeusz Łomnicki. Tu jako Kordian, Teatr Narodowy, Warszawa 1956 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Niedawno powstał film o Gierku, nieudany zresztą. Jak pani go ocenia?

Przyznam szczerze, że go nie widziałam. Do jego obejrzenia skutecznie zniechęciły mnie recenzje, zwłaszcza autorstwa Tomasza Raczka, którego zdanie bardzo sobie cenię. Od początku miałam też zastrzeżenia do obsadzenia pani Katarzyny Kożuchowskiej w roli Stanisławy Gierek, chociaż uważam ją za bardzo dobrą aktorkę. Stasia, jak ją nazywali Polacy, nie była przecież ani tak piękna, ani tak szczupła ani tak wysoka. Ja bym w tej roli widziała panią Dominikę Kluźniak, oczywiście dobrze ucharakteryzowaną i „pogrubioną”, ale to jest moje prywatne zdanie.

Która z tych pani postaci książkowych zasługiwałaby na film fabularny?

Bez wątpienia każdy z opisanych bohaterów zasługuje na film i każdy, o ile zabrałby się za to dobry scenarzysta i reżyser, miałby szanse na kinowy przebój, ale też każdy z takich obrazów dotykałby innej sfery życia. I tak: obraz o Cyrankiewiczu opowiadałby historię o socjaliście z krwi i kości, którego obozowe przeżycia pozbawiły wszelkich skrupułów moralnych, zmieniając prawdziwego ideowca w cynika i koniunkturalistę, w dodatku playboya. Film o Sokorskim mógłby opowiadać o tym, jak być playboyem w przaśnych czasach socjalizmu, a przy okazji ukazywałby prawdziwe kulisy powstania polskiego wojska nad Oką, a potem – jak rodziło się nowoczesne medium – telewizja. To byłby zresztą doskonały materiał na serial. Przeniesienie na ekran losów Ciszewskiego można by wykorzystać do zobrazowania historii futbolu w peerelu, w końcu słynny i lubiany komentator większości kojarzy się właśnie z tą dziedziną sportu. Film o Januszu Głowackim mógłby być opowieścią o twórcach płynących pod prąd, jak również o życiu towarzyskim elit artystycznych oraz intelektualnych owych czasów. Ciekawa jestem, kto zagrałby Himilsbacha i Maklakiewicza.

Janusz Głowacki i aktorka Elżbieta Czyżewska na planie filmowym, 1968 (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe) 

Jak wyglądały PRL-owskie salony? Kto i co o nich decydowało? Kto na nich brylował?

Nie miały nic wspólnego z tym, co rozumiemy pod tym pojęciem obecnie. Nie było słynnych „ścianek”, na których rozmaite współczesne gwiazdy i gwiazdeczki prezentują swoje kreacje, potem oceniane lepiej lub gorzej, przez rozmaitych stylistów. Istniały dwa rodzaje „salonów” – takie, na których bawiły się partyjne elity, przy czym ówcześni notable bawili się raczej rzadko, z reguły były to bale sylwestrowe w Pałacu Kultury oraz salony artystyczne, czyli takie, na których bawili się ówcześni ludzie sztuki i rozrywki. Starsze pokolenie, pamiętające te czasy, do dziś wspomina wspaniałe dansingi, bez których trudno byłoby sobie wyobrazić ówczesne życie towarzyskie i nocne. W kawiarniach królowała kawa po turecku, aczkolwiek te bardziej ekskluzywne miały w swojej ofercie też małą czarną z ekspresu oraz nieśmiertelne wuzetki…

Artyści mieli swoje salony i parkiety...

Życie towarzyskie ówczesnej cyganerii warszawskiej koncentrowało się w kilku lokalach, w tym w klubie należącym do Stowarzyszenia Polskich Artystów Filmu i Teatru, potocznie zwanym SPATiF-em. To właśnie tam począwszy od lat pięćdziesiątych aż do końca lat siedemdziesiątych spotykali się nie tylko ludzie należący do szeroko rozumianego świata artystycznego, ale także przedstawiciele tzw. inicjatywy prywatnej. I chociaż nie serwowano tam „ośmiorniczek” ani luksusowych trunków, to bywanie w SPATiF-ie było oznaką prestiżu i pozycji w artystycznym świecie. Do domu nie wracało się taksówką, ale… polewaczką lub śmieciarką, które właśnie nad ranem wyruszały na ulice stolicy. Była jeszcze słynna Partumiarnia, znana też jako winiarnia „U Pięknej Jadzi”, która zupełnie w niczym nie przypominała współczesnych lokali, w których brylują współcześni celebryci. Tam bywali Ireneusz Iredyński i Jan Himilsbach oraz poeta Stanisław Grochowiak, jak również studenci ASP. No i oczywiście Kameralna. Większość ówczesnych artystów nie wylewała za kołnierz i nierzadko robiła objazd po wszystkich wymienionych lokalach. Obowiązkowo zamawiano koniak z południowymi owocami, czyli… wódkę z dwoma ogórkami.

Którego ze swoich bohaterów pani najbardziej lubi, jeśli można tak to określić?

Zdecydowanie jest to Janusz Głowacki! Świetny pisarz, fantastyczny człowiek, umiejący się znaleźć w każdym towarzystwie i niebywale trafny obserwator. Bardzo mi brakuje jego trzeźwego spojrzenia na świat i politykę, które serwował widzom w „Śniadaniu Mistrzów”…

Wcześniej napisała pani książkę o "Czerwonych księżniczkach PRL-u. Żonach, diwach, towarzyszkach". Które z tych kobiet były najciekawsze dla pani?

Znalazły się tam kobiety powszechnie znane i niebywale popularne, jak chociażby Nina Andrycz czy Irena Dziedzic, ale też i Zofia Gomułkowa, osoba żyjąca w cieniu swojego męża, o której nic praktycznie nie wiadomo i którą trzeba było odkryć na nowo. Najciekawsze bohaterki, oczywiście z mojego punktu widzenia, to bez wątpienia Nina Andrycz – niezwykła kobieta, barwna osobowość, która scenę przedkładała nad życie prywatne w tym także macierzyństwo oraz Ariadna Gierek – fantastyczny naukowiec, której polska okulistyka tak wiele zawdzięcza, tkwiąca w szponach nałogu, który ostatecznie przecież udało jej się pokonać.

Księżniczki były jednak w cieniu książąt PRL-u. Dlaczego?

Na tym polega paradoks owych „słusznie minionych czasów”. O ile na sztandarach i transparentach gościły postępowe hasła o równouprawnieniu, a na plakatach można było oglądać traktorzystki czy murarki, to jednak kobietom nadal były przypisane tradycyjne role żon i matek, strażniczek domowego ogniska. Dowodem tego jest chociażby nieobecność przedstawicielek płci pięknej wśród kierownictwa „wiodącej siły narodu” – PZPR, jak również brak partnerek ówczesnych przywódców na ich oficjalnych wystąpieniach. Żona premiera Cyrankiewicza czy Stanisława Gierek były jedynie wyjątkami, potwierdzającymi regułę. Kobiety, o których opowiadam w publikacji poświęconej „czerwonym księżniczkom” chciały się jakoś odnaleźć w tych trudnych czasach, często płynąc pod prąd. Mimo wszystko odniosły sukces, chociaż czasem płaciły za to dość wysoką cenę.

Stanisław Mikulski

Można żartobliwie powiedzieć, że nie wychodzi pani z PRL-u. Skąd ta fascynacja czasami, jak mówimy słusznie minionymi?

Nieprawda! W moim dorobku publikacje dotyczące tej epoki stanowią jedynie ułamek. Zdecydowanie więcej moich książek poświęciłam dawniejszym czasom z historii Polski i Europy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z moimi publikacjami. PRL jest jednak bardzo ciekawym okresem w naszej historii – dla mojego pokolenia to, po prostu, czasy dzieciństwa i młodości, dla młodszych to z kolei interesujący czas, znany z opowiadań rodziców i dziadków. Z pewnością wielu młodych ludzi zastanawia się, dlaczego, skoro było wówczas tak źle, starsze pokolenie tęskni za PRL-em. Stąd to zainteresowanie i sięganie po rozmaite publikacje omawiające tę skomplikowaną epokę w dziejach naszego państwa.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama