Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Punk puka do trójki. Jak III Liceum Ogólnokształcące stało się kolebką Gdyńskiej Sceny Alternatywnej

Na początku lat 80. trójka, w porównaniu z innymi ogólniakami, była dość liberalna, a nauczyciele na ogół traktowali nas poważnie – mówi Roman Sebastyański, współzałożyciel zespołu Pancerne Rowery, absolwent III LO w Gdyni (1980-1984), które świętuje właśnie swoje 75-lecie.
zespół Pancerne Rowery, Roman Sebastyański drugi od lewej
Zespół Pancerne Rowery. Roman Sebastyański drugi od lewej

Autor: Radek Dębowczyk

Czytałem twój tekst o Pancernych Rowerach i powstaniu Gdyńskiej Sceny Alternatywnej i wspominałeś w nim, jaką traumą była dla ciebie podstawówka. A o III LO, gdzie powstał zespół, w zasadzie nie ma ani słowa.

Edukację zaczynałem od przedszkola, z którego miałem fajne wspomnienia. I później cały czas miałem nadzieję, że im dalej będę szedł, tym będę traktowany bardziej poważnie. Tymczasem okazało się, że w podstawówce było pod tym względem dużo gorzej, niż w przedszkolu. Natomiast ogólniak był dużo, dużo lepszy. 

Dlaczego wybrałeś akurat trójkę? 

Przede wszystkim ze względu na język i w ogóle pewną renomę tej szkoły. Przez ostatnie dwa lata podstawówki chodziłem tam na przygotowawcze zajęcia z angielskiego, więc trochę tę szkołę znałem. Podobała mi się, była fajnie zlokalizowana, blisko morza. 

A ty w jakiej dzielnicy się wychowałeś? 

Na Witominie. 

Też ładnie. 

Tak, ale tam wtedy nie było ogólniaka, więc miałem do wyboru tylko licea, które były w Śródmieściu. Trójka była najbliżej, potem dwójka i jeszcze szóstka, ale tam stawiano bardziej na francuski. Trójka, w porównaniu z innymi ogólniakami, okazała się dość liberalna. Nauczyciele na ogół traktowali nas poważnie, zostawiając duży margines swobody, jeśli chodzi o kwestie, że tak powiem obyczajowe. Bo szkoła średnia to taki czas buntu, co wyraża się między innymi poprzez ubiór. Wprawdzie dziewczyny musiały nosić mundurki…

Pancerne Rowery bronią polskiego nieba
Pancerne Rowery bronią polskiego nieba (fot. Radek Dębowczyk)

Pamiętam, że uzasadniano to tym, by te z zamożniejszych rodzin nie epatowały przesadnym bogactwem. Ale i tak nie było jednego obowiązującego kroju mundurków. Wystarczyło, żeby kolor był mniej więcej granatowy i żeby z tyłu był marynarski kołnierz. 

Chłopacy nie musieli nawet tego, ale większość ubierała się w sposób nie odbiegający od normy społecznej. Tymczasem my, zafascynowani punkiem, afiszowaliśmy się w strojach zdecydowanie niekonwencjonalnych. I muszę powiedzieć, że to nie wywoływało żadnych większych reperkusji. Szkoła zwracała uwagę przede wszystkim na poziom nauczania i na to na ile podchodzimy poważnie do zajęć. To jak się ubieramy, jak myślimy, nie miało takiego znaczenia. Zresztą tematów ideologicznych nie poruszano wtedy w sposób jawny. Chociaż nie – mieliśmy przez jakiś czas zajęcia z takim politrukiem, który nam opowiadał o wyższości socjalizmu nad kapitalizmem i jakieś tego typu rzeczy. 

Co to był za przedmiot?

Nie pamiętam, może wychowanie obywatelskie? To zresztą w ogóle nie był nauczyciel z naszej szkoły, tylko dochodził na te lekcje. Taki typ aktywisty: trzydzieści kilka lat, w wielkich okularach z soczewkami typu denka od butelek. Wydawał się autentycznie wierzyć w to, co gada i to było w sumie chyba najsmutniejsze. 

Zaskakujące, bo przecież ty chyba przyszedłeś do szkoły w 1980, tuż po Sierpniu.

Zgadza się, ale o ile Sierpień wprowadził pewien zamęt, to jednak prawdziwe zmiany nastąpiły dopiero po 89. A po drodze jeszcze był stan wojenny. 

Ja zaczynałem trójkę jeszcze za późnego Gierka i muszę powiedzieć, że pewne widoczne zmiany jednak były. Do ‘80 to dyrekcja decydowała, kto będzie przewodniczącym samorządu szkolnego, a po Sierpniu były prawdziwe wybory. 

Moje środowisko było nastawione bardzo anarchistycznie. Samorządem w ogóle się nie zajmowaliśmy. Jedyne co nas interesowało, to przejęcie radiowęzła, żeby puszczać naszą muzę. To była cała nasza aktywność, jeśli chodzi o szkołę. A reszta to była beka. Szkoła była po to tylko, żeby ją skończyć i dostać się na studia, żeby nie pójść do woja. 

A jak już powstały Pancerne Rowery nie próbowaliście zaanektować auli na salę prób? Pamiętam, że wcześniej ćwiczył tam jakiś zespół. Bardzo ładne covery Procol Harum grywali.

Też spróbowaliśmy. Tam był taki facet od muzyki... 

Leonard Baranowski. 

Tak. I on nas tam wpuścił, ale jakoś długo miejsca tam nie zagrzaliśmy. Nie pamiętam już dlaczego, ale chyba poszło o to, że nie było tam kompletu instrumentów. Były tylko kolumny Eltrona, jakiś wzmacniacz, mikrofony... Nie wiem czy w ogóle była tam perkusja. A my – ponieważ sami też mieliśmy braki w sprzęcie – szukaliśmy miejsca, które byłoby w miarę kompletnie wyposażone. I w końcu trafiliśmy do klubu „Kolejarz”, gdzie były instrumenty jeszcze z lat 60.: kontrabas, dwa saksofony, klarnet, ksylofon, pianino. Dla nas to był jakiś cud. 

Prima aprilis 1982
Prima aprilis 1982 (fot. Artur Wacewicz)

Szczególnie, że na pierwszych domowych próbach za perkusję służyła wam drewniana szachownica. 

No tak. A ja miałem tylko zwykłą „pudłową” gitarę. Nie był to szczyt marzeń zespołu, który chciał grać głośno. „Kolejarz” rzeczywiście dał nam kopa. Natomiast na trójkę nie mogę narzekać, była bardzo otwarta. Wiesz, w końcu weszliśmy do tego radiowęzła i przez jakiś czas puszczaliśmy tam „naszą” muzykę. Potem – nie wiem – czy nam się to znudziło, czy ktoś inny nas stamtąd wykolegował. Zrobiliśmy też – ja, Michał Orlewicz (gitarzysta pancernych Rowerów), Kodym, czyli Jędrzej Kodymowski (współzałożyciel Pancernych Rowerów, a po rozstaniu z tym zespołem lider Apteki) i jeszcze paru takich kolesi – bardzo fajną dekorację na studniówkę. Dostaliśmy carte blanche. Wzorowaliśmy się wtedy na sztuce końca lat 60., wiesz Kantor, Hasior, te klimaty. Pościągaliśmy jakieś wielkogabarytowe przedmioty, manekiny, palmy. Porozwieszaliśmy to w holu przed dyrekcją, pod sufitem i na ścianach. Były też jakieś sieci z których coś tam zwisało, a na podłodze stały różnej wielkości kartony, które pomalowaliśmy na kolorowo. Wyglądało to bardzo modernistycznie, trochę industrialnie, a trochę surrealistycznie. Skończyliśmy późno w nocy, rano przychodzimy, a tu tych kartonów nie ma, manekiny poprzesuwane w kąt. Okazało się, że sprzątaczka myślała, że ktoś zostawił bałagan i posprzątała wszystko do czego mogła dosięgnąć. Inną okazją do wykazania się pomysłowością i przetestowania granic liberalizmu nauczycieli był Dzień Wagarowicza czyli 1 kwietnia. 

My nazywaliśmy to Dniem Głupka, od Aprils Fools Day – angielskiego odpowiednika prima aprilis. Przy czym traktowaliśmy to bardziej jako okazję do wygłupów, niż nabierania kogoś na nieprawdziwe informacje. Dosyć słynny był happening podczas którego moi dwaj koledzy przebrali się za pacjentów szpitala psychiatrycznego i jeździli po korytarzu na wrotkach, trzymając transparent „Nasze umysły ludowej ojczyźnie”.

My też urządziliśmy kiedyś gigantyczną przebierankę. Prawie cała klasa się przebrała. Najefektowniej wypadł nasz kolega hipis, który umalował się, zakręcił swoje długie włosy, włożył buty na wysokim obcasie. Wyglądał normalnie jak transwestyta. Kodym miał już wtedy motor, Hondę. Pomogliśmy mu go wnieść przez okno do szkoły i Kodym nim wyjechał na przerwę i jechał przez cały korytarz. Uczniowie rozstępowali się i bili mu brawo. Aż tu w pewnym momencie wyrosły przed nim dwie nauczycielki. Zauważyły go niemal w ostatniej chwili. Jedna stanęła w rozkroku i zaczęła rozpaczliwie machać rękami, żeby się zatrzymał. Zrobiła się potem z tego spora afera. Kodyma mało nie wyrzucili ze szkoły. 

Co to była za nauczycielka?

Nie pamiętam. Wiesz byli nauczyciele z mniejszym i większym poczuciem humoru. Jeśli chodzi o kadrę, to dla mnie mistrzem świata, takim z jeszcze przedwojenną klasą, był oczywiście Zbigniew Szczuciński. To był naprawdę master. Cisnął nas niesamowicie, ale miał autorytet i charyzmę, kiedy tak chodził po klasie w tym swoim białym kitlu, lekko nadziabany, ale zawsze z pełną kulturą i pełnym profesjonalizmem. 

Tu mnie zaskoczyłeś. Moja klasa miała chemię z kim innym, natomiast Szczucińskiego zawsze uważaliśmy za figurę nieco groteskową. Właśnie ze względu na wspomnianą przez ciebie słabość, a także fakt, że był sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej. 

Co do kierowania kółkiem partyjnym – nie wiedziałem o tym, ale dla nas sama przynależność do partii nie była żadnym wyznacznikiem. Raczej ocenialiśmy ludzi po tym, co mówią, jak się zachowują. Szczuciński nas ani nie indoktrynował, ani nigdy w ogóle na ten temat nie mówił. Robił swoje. Naprawdę był dobrym nauczycielem, który bardzo dużo wymagał. Szczególnie mi zaimponował, gdy po jakiejś kartkówce otoczył go wianuszek osób tłumaczących, że należy im się zaliczenie, bo cały tok rozumowania był dobry, a pomylili się tylko przy ostatnim obliczeniu. On wtedy spojrzał na te dzieciaki z takim pobłażaniem i powiedział: kiedyś, jak już będziecie dorośli, i na przykład będziecie robić jakiś lek, i źle obliczycie ilość składników, to możecie kogoś zabić. To zamknęło usta wszystkim, łącznie z Michałem Orlewiczem, chociaż był wtedy zagrożony z chemii. Z takim poważnym traktowaniem i uczeniem odpowiedzialności, jak w trójce, nie spotkałem się potem na studiach. A już na pewno nie na początkowych latach, choć wykładowcy mówili do mnie „pan”, a nie „ty” jak w szkole. 

III LO w Gdyni. Dzień Głupka, czyli prima aprilis, rok 1980 lub ’81
III LO w Gdyni. Dzień Głupka, czyli prima aprilis, rok 1980 lub ’81 (Archiwum prywatne)

W połowie lat 70. trójką wstrząsnęła afera narkotykowa. Z tego, co wiem kilkoro uczniów usunięto i sprawę wyciszono, ale za szkołą poszła fama „siedliska narkomanii”. Absolutnie nieprawdziwa, bo za moich czasów dragów w trójce w zasadzie nie było. Może raz czy drugi ktoś przyniósł skręta wątpliwej jakości. A jak było później? 

Kiedy zaczęliśmy robić koncerty nawiązaliśmy bliski kontakt z załogą gdańską, co było wtedy stosunkowo rzadkie. Nikt z Gdyni raczej nie miewał kumpli z Gdańska i odwrotnie. I co nas, gdynian, zaszokowało, to to jak Gdańsk był zaheroinowany, czego u nas zupełnie wtedy nie było. Wszyscy oni zaopatrywali się na Długiej, u hipisów-weteranów, którzy produkowali tzw. makiwarę, polską heroinę, strasznie szkodliwą. Zresztą część naszych kolegów z Gdyni, ale nie z trójki, przez te kontakty też się w to wpakowała. Ale poza tym w Gdyni nie było twardych dragów. Były tylko jointy i je się paliło normalnie. W szkole też, bo wtedy nikt tego specjalnie nie znał. Ale żadnych problemów ani afer nie było. Po prostu dobrze się bawiliśmy. Zresztą w ogólniaku jedyne, do czego mieliśmy dostęp to, krajowa samosieja. Nic nadzwyczajnego, tak tylko, żeby się po tym pośmiać. 

Wróćmy jeszcze do muzyki. Twój rocznik był pierwszym, który tak mocno wszedł w tę nową falę. Zarówno moi równolatkowie, jak i rocznik bezpośrednio poniżej, gdzie miałem sporo znajomych, wciąż zafascynowani byli art rockiem lat 70., który wtedy był już stylem epigońskim. Wy pierwsi to dostrzegliście. 

Wtedy młodzi ludzie, przede wszystkim faceci, dużo bardziej interesowali się muzyką, również w takim sensie kulturowym. Wręcz się nią fascynowali. Kolekcjonowaliśmy płyty, a zasobność i jakość płytoteki po trosze ustalały hierarchię między ludźmi. W podstawówce słuchaliśmy głównie hard rocka: Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabbath itd. I jak poszedłem do ogólniaka poznałem Kodyma, który akurat wrócił z Londynu i przywiózł dwie płyty punkowe: Sex Pistols i The Stranglers. Szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby Kodym był jakoś bardzo wyedukowany muzycznie, ale przekonał nas, że w tym jest coś ciekawego, że to jest jakiś bunt, że oni są „nasi”. Te wszystkie zespoły, których słuchaliśmy w podstawówce zakładali ludzie, którzy zaczynali karierę na początku lat 70. albo jeszcze wcześniej. A to było brzmienie naszego pokolenia. 

Mówiąc o „nas” masz na myśli dużą grupę?

W szkole była nas garstka. Może pięciu, plus drugie tyle sympatyków. Reszta to byli tacy w miarę normalni ludzie, dla których najważniejsze było pogadać z kumplami przy piwie o dziewczynach, zrobić jakiś biwak, czy coś takiego. Oczywiście byli też tacy ambitniejsi, którzy słuchali bardziej mainstreamowej muzyki, jak Pink Floyd. Mieliśmy też w klasie hipisa, o którym wspomniałem wcześniej. Miał długie włosy, co było wtedy pewną rzadkością w trójce, chodził w sandałach, długiej koszuli flanelowej, miał jakieś rzemyki, koraliki, czytał poezję i chyba też coś sam pisał. Ale był też otwarty na Pendereckiego i w ogóle taką trudniejszą muzykę współczesną, której i ja słuchałem. Można powiedzieć, że ogólnie panowała różnorodność i tolerancja.

Dla mnie uosobieniem tego przenikania się muzycznych światów był Czarek Hesse, świetny gitarzysta, założyciel Kredek, Polish Ham (wg innej wersji Polish Cham) i Los Piranias del Baltico. Przynależność do sceny alternatywnej nie przeszkadzała mu grywać w „Żaku” tradycyjnego bluesa z Mietek Blues Band.

Dobrze, że o nim wspomniałeś, bo to była naprawdę persona. Stworzył unikalny styl w oparciu o rockabilly, ale odwołując się też do rodzimych wzorów – bikiniarzy. W sumie można powiedzieć, że bikiniarze to byli tacy pierwsi polscy punkowcy. Hesse nagrał o tym piosenkę, która – nawiasem mówiąc – jest cały czas puszczana w Muzeum Miasta Gdyni, na wystawie stałej „Gdynia – dzieło otwarte”, stworzonej przez poprzedniego dyrektora, Jacka Friedricha. I tam są trzy utwory, których można wysłuchać na słuchawkach: Pancernych Rowerów, Apteki i właśnie ta – zespołu Polish Cham. „Bikiniarze to są ludzie tacy, co chromolą dyscyplinę pracy. Ludowa władza do pierdla ich wsadza, a oni śpiewają: je, je, je”. To jest po prostu taki czad! 

Zostaliście więc oficjalnie częścią historii Gdyni.

Nie da się tego ukryć. 

Autor jest absolwentem III LO w Gdyni (1978-1982)


Jubileusz III liceum Ogólnokształcącego w Gdyni

W Gdyni w sobotę 13 września 2025 roku o godz. 9:00 rozpocznie się Zjazd Absolwentów III Liceum Ogólnokształcącego im. Marynarki Wojennej RP z okazji Brylantowego Jubileuszu, czyli 75. rocznicy powstania liceum. Do swojej szkoły przyjedzie kilkuset jej byłych uczennic i uczniów z wielu różnych miejscowości z terenu całej Polski, a także różnych krajów świata. Wśród uczestników Zjazdu będą reprezentowane wszystkie roczniki absolwentów, w tym także z lat 50. ubiegłego stulecia. Najliczniejszą grupę stanowić będą absolwenci z lat 80. i 90. XX wieku. Udział w Zjeździe potwierdzili także znakomici dawni nauczyciele III LO. Oprócz oficjalnego spotkania z udziałem przedstawicieli Marynarki Wojennej (patrona III LO), MEN, władz Gdyni i kuratorium będzie też czas na liczne nieoficjalne międzypokoleniowe spotkania pokoleń byłych uczniów i uczennic z gronem pedagogicznym, rodzinną fotografię. O godz. 11:00 rozpocznie się uroczysta Gala Urodzinowa „Gdyńskiej Trójki” z udziałem licealnych zespołów muzycznych oraz Orkiestry Reprezentacyjnej Marynarki Wojennej.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
ReklamaNewsletter Zawsze Pomorze - zapisz się
Reklama