Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Aleksander Nowicki: Chciałbym, żeby generał Maczek był z nas dumny

Rozmowa z Aleksandrem Nowickim, reprezentantem Polski w rugby, kiedyś zawodnikiem m.in. Lechii Gdańsk, a dziś francuskiego RFC Hyeres. W sobotę w Brukseli biało-czerwoni zagrają z Belgią.
Aleksander Nowicki podczas treningu w Sopocie (Fot. Wojciech Szymański I Polski Związek Rugby)

Teraz wszystkie rozmowy zaczynają się i kończą na wojnie. Jak ty i Twoje środowisko we Francji, gdzie mieszkasz i grasz, odbiera to, co się dzieje w Ukrainie?

Musimy mieć świadomość, że Ukraina jest dla nich odległą krainą. To tak, jakby z perspektywy Polski patrzeć na to, co dzieje się w Kazachstanie. Z drugiej strony nie są to dla nich aż tak odległe zakątki Europy, bo Francuzi zarówno historycznie, jak i ekonomicznie są  mocniej związani z Rosją niż Ukrainą. To dla nikogo nie jest łatwe. Na początku broni się słabszego. Takie też odnosiłem wrażenie we Francji, ale z każdym dniem zaczynają tonować swoje proukraińskie sympatie. Myślę, że to dlatego, że ta wojna ich dotknęła finansowo. Teraz chcą, by jak najszybciej się zakończyła. Poza tym warto wiedzieć, że niedługo we Francji są wybory, a prezydent Macron wie to najlepiej.

Masz wśród swoich kolegów w klubie zawodników z Rosji czy Ukrainy? Rozmawiacie o tym co tam się dzieje?

Tak, mam kolegę z Rosji. W szatni ma nawet szafkę obok mojej. To jest chłopak, który był wychowany trochę w Niemczech, trochę we Francji. Bardzo go lubię, to normalny chłopak. To nie on wywołał tę wojnę. Musimy być ludźmi w każdej sytuacji.

Często stosuje się porównania meczu rugby do starcia na polu bitwy czy wręcz wojny. Co Ty o tym sądzisz?

To wszystko trzeba brać w cudzysłów. Oczywiście, że w szatni wielu trenerów i zawodników używa takiej wojennej retoryki, żeby się wzajemnie zmotywować. Ale kiedy jest prawdziwa wojna, jak ta w Ukrainie, to widzimy, gdzie jest nasza sportowa wojna. Rugby jest sportem, w którym używamy siły i agresji, ale równie dobrze można szachy nazwać wojennym sportem, bo też jest sportem agresywnym w swojej istocie.

Ten mecz z Belgią jest o duża stawkę, być może po nim reprezentacja Polski będzie miała zapewniony awans do grupy Rugby Championship, gdzie gra się o tytuł mistrza Europy. Jesteśmy gotowi na ten awans?

Mam kolegów, którzy są ze mną w klubie i grają w kadrze Rumunii. Nie chciałbym, żeby wyszło na to, że tonuję nastroje, ale dużo nam brakuje do poziomu Gruzji, Portugalii, Rumunii czy Hiszpanii. Pytanie, co będzie z Rosją. Jest mnóstwo niewiadomych. Na pierwszy rzut oka brakuje nam ludzi. Rozmawiam z kolegami z Rumunii i wiem, jaką oni mają szeroka kadrę, a jaką my. Jak to wygląda wiekowo, jaki jest napływ młodych zawodników, jaka konkurencja w walce o miejsce w reprezentacji. Przykład Piotra Zeszutka pokazuje, że poza nim nie mamy nikogo na pozycję na 8. Nie mamy szerokiego składu, nasza pierwsza linia też jest już wiekowa. Za długo jestem w sporcie, by nie wiedzieć, że w kilka miesięcy takich zaległości nie da się odrobić. To tylko ciężka praca, nas zawodników, sztabu szkoleniowego może do czegoś doprowadzić. Nie mamy połączenia z juniorskimi kadrami, nie ma wspólnych konsultacji, starsi nie czują żadnej presji młodszych zawodników, a ona musi być. Te młode wilczki muszą podgryzać starych za kostki.

Kiedy do kadry Polski przyjeżdżają rugbiści z Wysp Brytyjskich i Francji z polskimi korzeniami, to ożywa dyskusja: ile Polski jest w polskiej kadrze i jak mamy sportowo zawojować świat, jeśli nie z pomocą zagranicznych rugbistów.

Znam tych chłopaków i wiem, że dla nich gra z orzełkiem na piersi to jest coś niesamowitego. Dają z siebie maksa. Tak, ale to nie jest rozwiązanie bolączek polskiego rugby. Coś jest nie tak, skoro w kadrze potrzebujemy tylu ludzi z zagranicy. Nikt nam nie pomoże osiągnąć sukcesu, jeśli my sobie sami w tym nie pomożemy. Nasza praca powinna iść w kierunku tego, by u nas było jak najwięcej zawodników, musi być łączność między kadrami juniorów i seniorów, by jak najwięcej chłopaków wyjeżdżało na staże zagraniczne na rok, na dwa. A ja słyszę, że my chcemy ściągnąć do gry w polskich barwach Paula Jedrasiaka z Clermont, grającego w Top 14. OK, może nawet to się uda, ale na razie mamy problemy, by regularnie ściągać na mecze ludzi z Federal 1 czy 2. Zróbmy podstawy komunikacji z klubami, gdzie grają nasi w Anglii, Francji czy Szkocji.

W kadrze co chwila pojawiają się nowe nazwiska. Można na tym budować coś trwałego?

To też może być nasza siła. To, że mamy Polonię i chłopaków, który chcą grać dla Polski. Ale ja np. czuję się bardzo niewykorzystany w reprezentacji. Z nami nikt nie rozmawia, nikt się nie kontaktuje, są tylko telefony przed meczem z pytaniem: „czy przyjdziemy, bo mamy bardzo ważny mecz”? To nie jest dobre. Jak kadra ma być najważniejsza, kiedy przez rok nikt się do mnie nie odzywa?

Pewnie Belgów też znasz, trochę ich gra w ligach francuskich. To oni są faworytem do zwycięstwa w naszej grupie?

Belgowie mają swoje problemy. Zmienił się niedawno trener, z którym awansowali do wyższej dywizji. Część zawodników się z tym nie pogodziła. Niemniej to zawsze jest bardzo trudny teren, męczyli się tam nawet Gruzini. Ekipa jest bardzo solidna i u nich w domu będzie nam bardzo ciężko. Musimy być w naszej grze rozsądni. Uważam, że to dla nas będzie najcięższy mecz w tych rozgrywkach.

Gra z bratem w reprezentacji motywuje do lepszej postawy?

Bardzo lubię grać z Jędrkiem. Podobnie patrzymy na rugby, bo jesteśmy podobnie wychowani. Obaj lubimy tzw. we Francji „rugby champagne”, czyli takie rugby na dużą ilość podań. Najważniejsza jest jednak drużyna i jej wygrana. To, że my lubimy ze sobą grać, schodzi wtedy na dalszy plan.

Pamiętasz kiedy ostatni raz grałeś w reprezentacji Polski?

To było w meczu ze Szwajcarią, w listopadzie 2019 roku. Ten mecz to mój debiut u trenera Chrisa Hitta. Poza Grzegorzem Buczkiem, u boku którego miałem zaszczyt debiutować w kadrze, to nie ma już nikogo. Dużo nowych twarzy. Co nie znaczy, że czuję się weteranem (śmiech). Miałem nadzieję, że przyjedzie też Kamil Bobryk, bo to dla mnie też bardzo ważny zawodnik. Struktura kadry się zmieniła, kolejny raz. Historia zatoczyła koło, bo przecież 10 lat temu zaciągi z Francji były złe, teraz ściągamy ludzi z Wysp Brytyjskich i jest ok (śmiech). Mecze pokażą, na co nas stać. Postarajmy się wygrać z Belgią, potem w Gdyni z Litwą i klepnijmy ten awans. Ogień w tej drużynie jest bardzo duży, ale rugby szybko weryfikuje to, co mamy do zaoferowania. Jeśli będziemy grać z takimi drużynami jak Gruzja czy Rumunia, gdzie jest jest po 50 czy 60 profesjonalistów, a u nas dwóch, trzech, to musi wyjść. Przez lata nie udało nam się zbudować grupy zawodników na profesjonalnym poziomie. I długo ich nie będziemy mieć. Czy mamy pomysł na zbudowanie jakiegoś alternatywnego potencjału? Nie wiem, ale wiem, że w rugby nie można liczyć na fuksa. To nie jest tak, jak mówił, Mateusz Dąbrowski z zarządu PZR - choć bardzo go lubię – że możemy mieć nadzieję, że Gruzja wyjdzie na nas w słabszym składzie i nam się może udać wygrać. Znam takie „słabsze składy”, gdzie jak młody dostanie szansę, to jest trzy razy bardziej wredny i pazerny na grę niż starszy. Zacznijmy myśleć o sobie, a nie patrzmy na Gruzję.

Sobotni mecz w Brukseli ma dodatkowy historyczny akcent. Zwycięzca otrzyma Puchar im. Generała Stanisława Maczka. To ma dla Ciebie znaczenie?

Super, że tak wybitna postać jak gen. Maczek potrafi zjednoczyć dwa kraje, czyli Polskę i Belgię. Ja się zawsze cieszę, kiedy Polacy są doceniani. To jest mecz o podwójną stawkę, ale ważne jest to, że młodzi ludzie usłyszą o generale Stanisławie Maczku, człowieku, który nigdy nie odpuszczał, a regułę „Semper fidelis” miał zawsze w sercu. Myślę, że ten puchar może być bardzo ważny dla naszych zawodników z Wysp Brytyjskich. Bo droga jaką ich dziadkowie przechodzili, walczyli za Polskę, przypomina im, że nawet na obczyźnie można się czuć Polakami.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama