Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Grzegorz Piątek: Mieszkania powyżej 20 tys. zł za metr kwadratowy nie są projektowane po to, by w nich mieszkać

Chcę walczyć ze skrzywionym wyobrażeniem o architekturze, jakoby jej głównym celem było projektowanie „ikon” – wyjątkowych budynków – mówi Grzegorz Piątek, autor książki „Świątynia i śmietnik. Architektura dla życia”.
Grzegorz Piątek
Grzegorz Piątek w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku promował swoją najnowszą książkę „Świątynia i śmietnik. Architektura dla życia”

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Swoją najnowszą książkę „Świątynia i śmietnik. Architektura dla życia” poświęca pan architekturze codzienności: toaletom publicznym, tytułowemu śmietnikowi, przedszkolom, domom seniora, komunałce… To podobne podejście do architektury, jak to z „Gdyni obiecanej”, gdzie śmiało zapuszczał się pan poza zmitologizowane modernistyczne centrum tego miasta.

Rzeczywiście, pisząc o Gdyni, mocno poczułem wyraźny podział na miasto A i miasto B. To reprezentacyjne, i to, którym mało kto się interesuje. A przecież większość z nas żyje właśnie w takich „miastach B”. Analogicznie – w tym mieście reprezentacyjnym nieproporcjonalnie dużo uwagi dostają prestiżowe, „odświętne” budynki, tak jak teraz w Warszawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej czy – wciąż jeszcze fantomowy – Pałac Saski. Natomiast architektura, która służy nam na co dzień, powstaje jakby mimochodem. Mało się o niej dyskutuje. Architekci nie biją się o takie zlecenia. Często są to projekty z przetargu. Dlatego za cel, żeby nie powiedzieć punkt honoru, w pisaniu postawiłem sobie, żeby te proporcje odwrócić.

Prestiż nie jest ważny? Pamiętam, jak czuliśmy się w Gdańsku dowartościowani, kiedy na Euro 2012 przyjechały tłumy kibiców i rozlały się po reprezentacyjnym Głównym Mieście. Wtedy chyba pierwszy raz pojawiło się powszechne odczucie, że staliśmy się częścią Europy. 

We wszystkich polskich miastach goszczących Euro to był duży przełom psychologiczny. Poczuliśmy dumę, że przyjechali do nas kibice z całej Europy, ze świata, że poznają nasze miasta, że im się podoba, że się dobrze bawią i może wrócą. Wychodziliśmy wtedy z wielopokoleniowych kompleksów peryferyjnych – zawsze nam się wydawało, że u nas jest niewystarczająco ładnie, niewystarczająco czysto, niewystarczająco rozrywkowo, żeby ktoś się w ogóle tym krajem interesował. 

Teraz jednak dochodzimy do momentu przegięcia w drugą stronę. Centra miast się wyestetyzowały, ale ruch turystyczny rozpycha się coraz bardziej. Widzimy, że zrobił się z tego przemysł, który zaczyna zżerać miasta, szczególnie te najbardziej atrakcyjne. Stają się coraz piękniejsze, coraz bardziej zadbane, ale coraz mniej ich zostaje dla nas, mieszkających tutaj.

Pisze pan: „Można w nieskończoność odtwarzać zwartą tkankę przednowoczesnego miasta, można budować coraz gęściej, można uspokajać ruch, upiększać deptaki designerskimi albo, wręcz przeciwnie – historyzującymi – latarniami, fundować parki kieszonkowe i murale, lecz jeśli za fasadami nie będzie mieszkań i mieszkańców, taka dzielnica będzie tylko dekoracją animowaną przez dowożonych statystów”. Czytając to, pomyślałem, że te zdania mogły powstać w Gdańsku, w jakieś w kawiarni przy Długim Pobrzeżu z widokiem na zabudowaną niedawno Wyspę Spichrzów. Bo to jest dokładnie to, z czym tam mamy do czynienia.

Nie siedziałem dosłownie w tym miejscu, ale mieszkałem na Głównym Mieście przez trzy lata, kiedy akurat zabudowa Wyspy Spichrzów ruszyła z kopyta. I widziałem na własne oczy, jak nie sprawdza się obowiązujący w polskich miastach dogmat, że im więcej budynków w centrum zbudujemy, tym będzie więcej życia. Jeśli powstaje nowa tkanka, to są to tylko knajpy, hotele i apartamenty. Wyspa Spichrzów jest właśnie taką monokulturą.

Wyspa Spichrzów w Gdańsku
Grzegorz Piątek: Nie sprawdza się obowiązujący w polskich miastach dogmat, że im więcej budynków w centrum zbudujemy, tym będzie więcej życia. Jeśli powstaje nowa tkanka, to są to tylko knajpy, hotele i apartamenty. Wyspa Spichrzów jest właśnie taką monokulturą.  (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Często od architektów, a jeszcze częściej od urbanistów, słychać westchnienia nostalgii za czasami PRL, że mimo gospodarczych niedoborów i ograniczeń, budowano wtedy „z głową i dla ludzi”. Też ma pan tego typu wrażenie?

Nie nazwałbym tego u siebie nostalgią, bo wiem, że w PRL nie było idealnie. Narzekania na suburbanizację zaczęły się pojawiać już w latach 70., bo – pomimo gorsetu prawnego i ideologicznego – rozlewanie się miast już wtedy zaczęło się wymykać spod kontroli. Wciąż natomiast w urbanistyce funkcjonowało planowanie dalekosiężne. Dopiero po 1989 roku zaczęto utożsamiać absurdy planowania gospodarczego z planowaniem przestrzennym, co spowodowało, że to ostatnie także obśmiano, doprowadzając do wylania dziecka z kąpielą.

Ale fakt, perspektywiczne myślenie właśnie o takich rzeczach, jak zaopatrzenie w wodę czy ochrona krajobrazu, to jest coś, do czego chyba można wzdychać. Realizacja nie zawsze była perfekcyjna, bo materia bywała byle jaka i nie zawsze nadążała za pięknymi ideami i rysunkami. Inwestycje pojawiły się z opóźnieniami, nie zawsze w odpowiedniej kolejności. Ale w sumie, czy teraz jest inaczej? Znowu mamy tak, że rosną nowe osiedla w polach, a szkoła pojawia się później. Tylko że te pola są teraz o wiele dalej niż kiedyś i zabudowywane bez nadrzędnej strategii.

W pańskiej książce mówi o tym rozdział poświęcony trochę już zapomnianemu programowi rządu Morawieckiego Mieszkanie Plus, w ramach którego na obrzeżach Gdyni zbudowano osiedle mieszkań pod wynajem.

Pomysł na papierze wyglądał nieźle: wybudować mieszkania pod dość tani wynajem dla osób, które są za bogate, by ubiegać się o mieszkanie socjalne, ale za biedne na kredyt czy kupienie czegoś za gotówkę. Tragedią tej gdyńskiej historii jest fakt, że to osiedle zostało zlokalizowane tak, że dalej od miasta się właściwie już nie da – w Kaczych Bukach, za obwodnicą. 

Latem z okien jest romantyczny widok na łany zboża, ale mieszkanie tam na co dzień jest uciążliwe. Trolejbus nie dochodzi i od pętli trzeba było specjalnie podciągnąć linię minibusów. Ale w niedziele nie kursują. Najbliższa Biedronka jest w odległości prawie dwóch kilometrów, szkoła jeszcze dalej. Do tego wszystkiego ta inwestycja stała się zalążkiem do powstania jeszcze większej, można powiedzieć – subdzielnicy osiedli deweloperskich.

spotkanie z Grzegorzem Piątkiem w ECS
Grzegorz Piątek (ur. 1980) – autor licznych publikacji z dziedziny historii i krytyki architektury. Za „Gdynię obiecaną. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939” (2022) nagrodzony Paszportem Polityki, Nike Czytelników i Nagrodą im. Jerzego Giedroycia  (fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Zakłada pan, że wokół powstanie ich więcej?

Nie zakładam – rada miasta przyjęła plan miejscowy dla Kaczych Buków, gdzie to jest narysowane. i te inwestycje pomału się zaczynają. Lepiej, gdyby te mieszkania powstały w Śródmieściu albo innej z dzielnic Gdyni, które się starzeją i wyludniają. 

Nie tylko w Gdyni, ale w wielu miastach Mieszkanie Plus było zmarnowaną szansą na to, żeby pustoszejące centra odżyły. Wiele osiedli ulokowano na peryferiach, gdzie całą infrastrukturę trzeba stawiać od nowa albo dowozić mieszkańców do innych dzielnic. I to jest dramat, do którego w dodatku wszyscy dopłacamy.

Grunty na obrzeżach są tańsze i łatwiej dostępne.

Nawet jeśli inwestycja w centrum kosztuje więcej, to da to oszczędności długofalowe w takiej postaci, że nie trzeba będzie budować kolejnej szkoły „w kapuście”.

Tak budowane miasta właściwie wymuszają poruszanie się samochodami. Pan natomiast deklaruje, że auta nie ma, a z taksówek prawie nie korzysta. Jak to się panu sprawdza?

Mam takie szczęście, że w Warszawie mieszkam w samym centrum i większość miejsc, które odwiedzam regularnie, jest w zasięgu albo spaceru, albo paru przystanków. W Trójmieście, gdzie spędzam dużo czasu, jest pod tym względem gorzej. Spójność komunikacji pomiędzy poszczególnymi miastami jest trudna, taryfa biletowa skomplikowana. Problemem Trójmiasta jest to, że jest policentryczne, a zarazem bardzo rozciągnięte, co sprawia, że w takiej aglomeracji znacznie trudniej zorganizować transport publiczny. 

Co nie zmienia faktu, że skandalem jest tak mała częstotliwość kursowania SKM w weekendy albo autobusy jeżdżące co godzinę. To sprawia, że nieposiadanie auta staje się heroicznym wyborem.

Ale coś nam się w Trójmieście też udało: mieszkania komunalne w Sopocie.

Tak. I to jest przykład krzepiący. Jest dowodem na to, że można się obudzić i zacząć coś robić z depopulacją, która bardzo dotyka Sopotu. Jest to najszybciej wyludniający się powiat na Pomorzu, a i w skali kraju też w czołówce, choć jest fantastycznym miejscem do życia. Okazuje się, że można nie tylko zatrzymać wyprzedaż mieszkań komunalnych, ale też zacząć budować nowe. 

Tymczasem, mam wrażenie, że miasto się tym jakoś bardzo nie chwali. Szkoda, bo to, co robi Sopot jest imponujące. Te mieszkania, w przeciwieństwie do tej deweloperskiej sieczki, często mają dobre, mądre rzuty, trzymają się norm, które – nawiasem mówiąc – są obecnie „luźniejsze” niż w latach 70.

Warto, żeby i inne gminy szły w tym kierunku, zwłaszcza że latem tego roku uchwalono ustawę, która wreszcie przyznaje więcej państwowych pieniędzy na dotacje dla gmin na mieszkania komunalne. Myślę, że to jest też szansa dla architektów, żeby wreszcie – zamiast projektować mieszkania tylko dla deweloperów, gdzie właściwie jedynym zadaniem jest najefektywniej upchnąć metraż i zrobić ładną elewację – mogli projektować bardziej z myślą o tym, żeby to były wygodne oraz służące przez lata mieszkania.

Tylko czy oni jeszcze to potrafią? Przy okazji zapytam o fetysz naszych czasów: aneks kuchenny w salonie. Co się stało z kuchnią i dlaczego?

Droga, jaką przebyły w Polsce kuchnie, jest bardzo ciekawa. Kiedyś synonimem substandardu była gomułkowska ciemna kuchnia. W latach 70. zmieniono przepisy i zakazano w ogóle budowy w blokach ciemnych kuchni. Normą stały się kuchnie z oknem, oddzielne, czasami z możliwością połączenia z salonem, ale jako opcja: można wyburzyć albo otworzyć ściankę i mamy wtedy łączone pomieszczenia. 

Natomiast dzisiaj, nawet w bardzo drogich realizacjach, czasem przy bardzo dużych metrażach, właściwie nie ma wyboru. Jest salon z kuchnią w głębi, w aneksie bez okna, bo tak jest najbardziej ekonomicznie dla dewelopera. W ogóle te nowe mieszkania są znacznie głębsze niż kiedyś. Od przodu robi się pomieszczenia, które według przepisów wymagają okien, czyli salon i pokoje, a w głębi kuchnie bez okna i często nieproporcjonalnie duże łazienki, garderoby, etc. Duża łazienka uchodzi za symbol statusu, tak jak i aneks kuchenny. Ale kiedy za każdy metr płaci się ciężkie pieniądze, to trzeba się zapytać: czy ta duża łazienka jest dla nas, czy dla dewelopera, żeby miał więcej metrów do sprzedania? A po drugie, tragedią jest to, że właściwie nie ma wyboru. Mieszkanie z oddzielną kuchnią albo takie, gdzie – jeśli kiedyś zechcemy – będziemy mogli sobie wydzielić kuchnię, jest na rynku deweloperskim „jednorożcem”, świętym Graalem.

spotkanie z Grzegorzem Piątkiem w Europejskim Centrum Solidarności

Poza tym, wcale nie jest tak, że z nastaniem wolnego rynku zniknęło takie zjawisko, że rodzice śpią w dużym pokoju na rozkładanej kanapie. No i oni w takich warunkach praktycznie śpią w kuchni. W ogóle pandemia pokazała, jak ważna jest możliwość zamykania pomieszczeń. W mojej książce cytuję cenioną przed laty architektkę Halinę Skibniewską, która mówiła: 

„Jeśli jest mi źle, to chcę iść do drugiego pokoju”.

Obojętnie, czy to jest choroba, czy jakaś chandra, człowiek po prostu chce na chwilę wyjść, zostawić wszystkich i wszystko. Dlatego łączenie pomieszczeń, które jest bardzo efektowne na zdjęciach, bardzo żurnalowe, instagramowe, to nie zawsze jest najlepsze rozwiązanie.

Pisze pan, że użytkownicy mają przede wszystkim architekturę zaakceptować. Czy zakup mieszkania w cenie 20 albo więcej tysięcy złotych za metr kwadratowy, to nie jest znak akceptacji?

Akurat te mieszkania w cenie, o której pan mówi, często nie są kupowane po to, żeby w nich mieszkać, tylko jako lokata kapitału. Pewien deweloper powiedział ostatnio, że o jakości ich oferty świadczy to, że mają wielu stałych klientów. Co to nam mówi? To przecież nie są osoby, które mają po piętnaścioro dzieci, którym chcą kupić po mieszkaniu, tylko kupują te mieszkania po to, żeby stały i... drożały. Z reguły są to mieszkania w najlepszych lokalizacjach. Często to bardzo widowiskowa architektura z ciekawą bryłą, ładnymi elewacjami, ładnie opracowanym wejściem, recepcjami. Ale ta jakość nie zawsze odnosi się do samego układu mieszkań, atrakcyjności widoków, doświetlenia, możliwości przewietrzania.

Kończy pan swoją książkę manifestem, w którym apeluje pan, by architektura odnalazła odwagę do tego, żeby myśleć ambitnie, ale też pokorę do zajmowania się bardzo prozaicznymi tematami. Do kogo jest to adresowane?

Przede wszystkim do architektów, ale i do wszystkich, którzy decydują o przepisach czy dzieleniu pieniędzy. 

Chcę walczyć ze skrzywionym wyobrażeniem o architekturze, jakoby jej głównym celem było projektowanie „ikon” – wyjątkowych budynków. Tymczasem to przede wszystkim projektowanie mieszkań, szkół, żłobków, szpitali, a nawet publicznych szaletów, któremu to tematowi – niesłusznie uznanemu za wstydliwy – poświęciłem bodaj najdłuższy rozdział mojej książki.

 Z tego, co słyszałem od znajomego, który pracuje na uczelni, w ostatnich latach faktycznie zmienia się obszar zainteresowań studentów. Wzrasta świadomość roli architektury dla codzienności. Kiedyś na tematy dyplomów studenci wybierali muzea, mediateki, filharmonie, słowem, budynki, które powstają raz na pokolenie, przez co właściwie mało kto ma szansę je zaprojektować. Teraz częściej wybierają tematy typu: dom seniora, budynek mieszkaniowy, takie bardzo prozaiczne, banalne rzeczy, które potem w życiu zawodowym faktycznie będą musieli projektować. 

Jeśli to prawda, uważam, że to jest bardzo krzepiące. Jeśli jeszcze pójdą za tym ambicje publicznych inwestorów, przepisy i tak dalej, to mamy szansę na lepszą codzienność.

Grzegorz Piątek, „Świątynia i śmietnik. Architektura dla życia”, okładka
(źródło: Materiały prasowe)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama