Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Po wyborach z 4 czerwca 1989 pozostało trochę mitów

- Trzeba pamiętać, że wybory 1989 roku odbywały się niespełna osiem lat po wprowadzeniu stanu wojennego. Wbrew temu, co dziś się mówi, wcale nie było zbyt wielu chętnych do współpracy. Jeszcze w Trójmieście łatwiej było obsadzić wszystkie komisje wyborcze, ale proszę mi wierzyć - w terenie znalezienie trzech osób do składu komisji i trójki mężów zaufania było bardzo trudne- mówi Adam Dunst, przewodniczący zespołu redakcyjnego pierwszej książki, mówiącej o wyborach z 4 czerwca 1989 r. - "Ludzie przełomu"
Piotr Babiński pokazuje jak w podziemiu wykorzystywano sitodruk. Zdjęcie pochodzi z II tury wyborów w województwie słupskim (materiał z książki „Ludzie Przełomu” pod redakcją Adama Dunsta)

Jak pojawił się pomysł książki, poświęconej wyborom z 4 czerwca 1989 roku na Pomorzu?
Podczas obchodów 30-lecia wyborów można było otrzymać specjalny numer „Wejherowskich Widnokręgów”. W ten sposób przypomnieliśmy gazetkę, która ukazywała się od 5 maja 1989 roku do 1994 roku. "Wejherowskie Widnokręgi" były pierwszym opozycyjnym pismem w Polsce ukazującym się wówczas - dzięki pomocy mecenasa Romana Nowosielskiego - legalnie. Po tym wydawnictwie pozostał niedosyt. W rozmowach z mecenasem Nowosielskim i moją córką Darią Dunst pojawił się pomysł szerszej publikacji o wyborach z 4 czerwca 1989 roku. Początkowo chciałem, by publikacja dotyczyła jedynie prowincji, czyli okręgu wejherowskiego. Jednak plan mecenasa Romana Nowosielskiego, który stał się ojcem chrzestnym tej książki, był zupełnie inny.

Skąd zmiana planów?
Zauważyła pani, że na temat wyborów czerwcowych 1989 roku w mediach wciąż wypowiadają się te same osoby? Zależało nam na tym, by pokazać także ludzi, pracujących u dołu. Dlatego - wraz z zespołem, w którego skład wchodzą Roman Nowosielski, Jaromar Łukowicz, Adam Cherek, Michał Jeliński i Daria Dunst - główny nacisk położyliśmy na dotarcie do nazwisk jak największej liczby osób reprezentujących "Solidarność" w Komisjach Wyborczych i będących mężami zaufania. Stąd tytuł publikacji - "Ludzie przełomu". Chcieliśmy też pokazać strukturę organizacyjną tamtej kampanii wyborczej i przywrócić pamięć o przewodniczących Regionalnego (Szymon Pawlicki) i Okręgowych Komitetów Wyborczych (Gdańsk – Krzysztof Czerwiński, Gdynia – Zbigniew Iwaniuk, Tczew – Wojciech Kreft, Wejherowo – Grzegorz Hope). Ci ludzie zostali zapomniani. Udało się nam odtworzyć cały 45 osobowy skład Regionalnego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”.

Wybory 4 czerwca 1989 Solidarność

Do ilu nazwisk dotarliście?
Do ponad trzech tysięcy z dawnego województwa gdańskiego. Staraliśmy się wpisywać na listę osoby, które pojawiły się w dokumentach. Trzeba pamiętać, że wybory 1989 roku odbywały się niespełna osiem lat po wprowadzeniu stanu wojennego. Wbrew temu, co dziś się mówi, wcale nie było zbyt wielu chętnych do współpracy. Jeszcze w Trójmieście łatwiej było obsadzić wszystkie komisje wyborcze, ale proszę mi wierzyć - w terenie znalezienie trzech osób do składu komisji i trójki mężów zaufania było bardzo trudne.

Ludzie się bali?
Chyba tak. W niektórych komisjach był tylko jeden nasz mąż zaufania. Tym istotniejsze jest przywrócenie pamięci o tych, którzy pokazywali się w komisjach ze znaczkiem "Solidarności". Zwłaszcza, że wielu z nich już odchodzi. Niedawno dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci wspaniałego człowieka z naszego Okręgu Wyborczego - Mariana Adamczyka z Władysławowa. Ten skromny człowiek był w czasie stanu wojennego kurierem Bogdana Borusewicza.

Co pana najbardziej zaskoczyło przy zbieraniu materiałów?
Odpowiedzi owych najprostszych ludzi na pytanie - dlaczego poszli do wyborów? Tak trzeba było - słyszałem najczęściej. Bez otoczki ideologicznej, bez wielkich słów. Zaskoczyła mnie też mizerność materiałów z tamtego okresu w naszych archiwach. W archiwum KK "Solidarność" , które powinno dysponować większością dokumentów, potraktowano mnie jak petenta z filmu Barei, który usłyszał: nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi? Było to dziwne, gdyż uchwała Komisji Krajowej po rozwiązaniu Komitetów Obywatelskich nakazała "Solidarności" przejęcie po nich wszelkich aktywów i pasywów. Nie wiadomo, co się z tymi dokumentami dzieje.

Zostały zniszczone?
Nie wiem. Natomiast bardzo pomocne okazały się Archiwum Państwowe, archiwum Urzędu Miasta Gdyni, archiwum Senatu oraz Prezydenta RP oraz oddział gdański IPN.

Zdjęcie zrobione przez fotografa Komendy Miejskiej MO w Wejherowie pokazuje malucha kierowanego przez Janusza Iskierskiego, flagę natomiast trzyma Andrzej Remiszewski. Obaj to członkowie Okręgowego Komitetu Obywatelskiego Solidarność w Wejherowie (materiał z książki „Ludzie Przełomu” pod redakcją Adama Dunsta)

Udało się dzięki temu wykryć jakieś zafałszowania historii?
Raczej mity, które powstały po tamtych wyborach. Ówczesny rzecznik rządu, Jerzy Urban na konferencji prasowej tuż po wyborach powiedział, że gdyby koń zrobił sobie zdjęcia z Lechem Wałęsą, też by wygrał. Powtarzano potem, że ten, który zdjęcia z Wałęsą nie miał, przegrywał wybory. Tymczasem - co wynika z artykułu Adama Cherka, opublikowanego w naszej książce - aż 23 zwycięskich kandydatów nie miało zdjęcia z Wałęsą. Najciekawsze, że w województwie gdańskim tylko Jan Krzysztof Bielecki miał wydrukowany plakat z pierwszym przywódcą "Solidarności". Mitem też jest opowieść, że osoby będące uczestnikami komisji wyborczej, dostawały za to pieniądze.

Gdzie w Trójmieście wisiały słynne wyborcze plakaty z Gary Cooperem z filmu "W samo południe" na tle napisu "Solidarność"?
Nigdzie. Regionalny Komitetu Obywatelski dostał je przed II turą wyborów (wspomagał Słupsk). Jak powiedział mi Henryk Wujec, plakat ten dotarł do Warszawy późnym wieczorem 3 czerwca 1989 roku. I tylko w stolicy i pobliskich miejscowościach można było go zobaczyć na ulicach.

Czy natrafiliście na jakieś anegdotyczne wydarzenia, związane z kampanią wyborczą?
Zapewne nie wiedziała pani, że Lech Kaczyński i Bogdan Lis handlowali wówczas opałem.

Raczej nie...
(śmiech) Żeby dostać się do Helu, miasta zamkniętego przez wojsko, trzeba było mieć ważne uzasadnienie. Pomocny okazał się Mieczysław Konkol z Jastarni, który załatwił dla kandydatów na senatorów i kilku osób towarzyszących zaświadczenia, że są oni pracownikami firmy handlującej opałem. Inna z ciekawostek jest związana z faktem, że zgodnie z porozumieniem Okrągłego Stołu opozycja mogła mieć stanowisko wiceprzewodniczącego Komisji Wyborczej oraz prawo do umieszczenia w niej dwóch członków. Część działaczy "Solidarności" wykorzystała fakt silnej pozycji Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego i w mieście Puck, oprócz kandydatów "Solidarności", doszli kandydaci ZKP, których w całości uznajemy za naszych. Dzięki temu jedynym przewodniczącym, który oficjalnie występował z plakietką "Solidarności", był Zygmunt Orzeł z komisji w Pucku. Odkryłem też, że najmłodszym przedstawicielem "Solidarności" w komisjach wyborczych była moja 19-letnia siostra, Irena.

Władza stosowała różne sztuczki, by uniemożliwić naszym kandydatom udział w komisjach wyborczych.Takich problemów nie było w Trójmieście, w Wejherowie i większych miastach, ale już w mniejszych ośrodkach łamanie prawa było nagminne. Bywało, że specjalnie, zanim jeszcze "Solidarność" się zorganizowała, wybierano jak najszybciej komisje wyborcze. Przez to w wielu gminach nie mieliśmy żadnych członków komisji, a jedynie mężów zaufania, których się zgłaszało pod koniec maja

Adam Dunst / współautor książki "Ludzie przełomu"

Nie rzucano "Solidarności" kłód pod nogi?
Władza stosowała różne sztuczki, by uniemożliwić naszym kandydatom udział w komisjach wyborczych.Takich problemów nie było w Trójmieście, w Wejherowie i większych miastach, ale już w mniejszych ośrodkach łamanie prawa było nagminne. Bywało, że specjalnie, zanim jeszcze "Solidarność" się zorganizowała, wybierano jak najszybciej komisje wyborcze. Przez to w wielu gminach nie mieliśmy żadnych członków komisji, a jedynie mężów zaufania, których się zgłaszało pod koniec maja. Dysponowali oni mniejszymi uprawnieniami, ponadto nie jesteśmy w stanie zweryfikować, czy w ogóle brali oni udział w pracach komisji.

Dlaczego?
Nie wpisywano ich do protokołu, jeśli nie złożyli protestu. Na przykład w Gdyni członek Okręgowej Komisji Wyborczej z ramienia PZPR, Andrzej Węglowski, pokazywał, jak można działać w sposób niekoncyliacyjny.

W jaki sposób?
Bezwzględnie wykorzystywał w każdym głosowaniu fakt, że strona rządowa miała większość w komisji. Potem chwalił się tym na posiedzeniach egzekutywy PZPR. W innych komisjach odbywało się to na zasadzie porozumienia między stronami.

Wiele ciekawych rzeczy dowiedzieliście się o historii tamtych wyborów. Jak w soczewce odbija się w niej polska rzeczywistość sprzed 33 lat...
Muszę przyznać, że ta historia ma pewne odzwierciedlenie w teraźniejszości politycznej. Zauważyliśmy bowiem, że mapa rejonów, gdzie większe poparcie miała lista krajowa (znaleźli się na niej przedstawiciele najwyższych władz państwowych i partyjnych związani z PZPR i obozem ówczesnej władzy), pokrywa się dziś z obszarami, gdzie większe poparcie ma Prawo i Sprawiedliwość.

Jaka może być przyczyna?
Nie wiem z czego to wynika. Tym powinni się zająć socjolodzy.

Kiedy ukażą się "Ludzie przełomu"?
Liczę, że jeszcze w tym roku. Zbieramy teraz pieniądze na druk.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaHevelka festiwal alkoholi
Reklama