Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Ojciec trener, syn sędzia. „Pokazałem mu kiedyś czerwoną kartkę”

Z Szymonem Biernackim spotykam się w pokoju trenerskim hali AWFiS w Gdańsku. Tym samym, który kiedyś zajmował jego ojciec. Na ścianie dyplomy uznania, ale i podziękowania dla Leszka Biernackiego. Był jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich szkoleniowców piłki ręcznej. Zmarł blisko dwa lata temu. Syn Szymon nie tylko o nim pamięta, ale także kontynuuje sportowe dzieło ojca, ucząc i trenując.
Leszek Biernacki (po lewej) z synem Szymonem (fot. archiwum rodzinne)

- Ojciec był osobą, który uważał halę sportową za miejsce święte. Pod tym względem był ciężki, wymagający, a niektórzy mówili, że wprowadzał katorżniczy tryb pracy. On bardzo dużo wymagał, ale kiedy trening się skończył był człowiekiem w pełnym tego słowa znaczeniu – mówi o Leszku Biernackim jego syn, Szymon. Zawsze mówił swoim podopiecznym, żeby trenowali tak, jakby chcieli grać, by zrobili wszystko co w ich mocy, by nie zmarnować czasu. Wszyscy mieli „gryźć parkiet”. Pracował także z kobietami. Jego sposób prowadzenia treningu czy drużyny podczas meczu, nie wszystkim mógłby się dziś spodobać. Ale taki był, bo sam też dawał z siebie „maksa”.

Szymon Biernacki był blisko ojca. Kiedy miał 10,11,12 lat jeździł z nim na mecze po całej Polsce.

- W piątek wieczorem wsiadaliśmy do pociągu i weekend był z piłką ręczną – wspomina syn. Dzięki ojcu poznałem Polskę. Kiedyś mecze były w sobotę i niedzielę, a kuszetka pełniła rolę hotelu. Była odstawiana na bocznicę, zawodniczki mieszkały w wagonie, gdzie jadły i spały, a drugiego dnia grały mecz. Po nim wagon był dołączany do składu i wracaliśmy do Trójmiasta.

Po dwóch stronach barykady

Kiedy Szymon dorósł, wiedział, że wielkim zawodnikiem nie będzie. Grał trochę w młodzieżowych drużynach MKS Gdańsk, ale nie chciał rezygnować z piłki ręcznej. Poszedł w sędziowanie. Musieli się z ojcem spotkać „po dwóch stronach barykady”.

- On trener, ja sędzia. Na meczu ligi akademickiej pokazałem ojcu czerwoną kartkę. Kiedy wychodził z sali powiedział „że lodówka w domu będzie dla mnie zamknięta” – dziś ze śmiechem wspomina syn Leszka Biernackiego. To nie było łatwe, bo każda sporna piłka, była pod lupą wszystkich obserwatorów, ale to ja musiałem podejmować decyzje. Podświadomie były przeciwko ojcu. Nie chciałem być posądzonym o stronniczość. Potem w domu siadaliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy razem mecze. Ojciec z perspektywy trenera, ja sędziego. Dużo o tym rozmawialiśmy, mieliśmy często różne zdanie na jeden temat, ale dzięki niemu zobaczyłem dużo więcej, byłem lepszym sędzią. Przydaje mi się to dziś, lepiej rozumiem tę grę. Tym bardziej, że piłka ręczna należy do dyscyplin, gdzie sędziowie odgrywają dużą rolę poprzez interpretację przepisów. Zwłaszcza, że dziś ręczna to już nie jest gra kontaktowa, a raczej kolizyjna – dodaje Szymon Biernacki.

W tygodniu ojca w domu było mało, ale wynagradzał mi to w weekendy. Dlatego zdziwiłem się, kiedy na pierwszy zagraniczny wyjazd zabrał moją siostrę. Ona była starsza, wtedy tego nie rozumiałem, ale dziś to jest oczywiste, bo sam jestem ojcem. Myślę, że mój ojciec był sprawiedliwy i zasadniczy. I w pracy i w domu.

Dom rodzinny Biernackich to „model włoskiej rodziny”.

- Byliśmy krzykliwi. Różniliśmy się, ale na szczęście, była mama - Bogumiła. Ona to wszystko scalała. To przekładało się na zespół juniorów, który z ojcem prowadziliśmy. Zdobyliśmy medal, ja byłem raczej łącznikiem między tatą a zawodnikami. Umówiliśmy się, że on jest tym „złym”, a ja „dobrym policjantem”. To zdawało egzamin i nauczyło mnie, by nie podejmować decyzji zbyt pochopnie. Był pedagogiem, miał wiedzę i doświadczenie, które dziś doceniam. Pokazał mi drogę, którą iść.

Szymon Biernacki wychował się przy ul. Kościuszki w Gdańsku. Wie, że nie wszystkim jego kolegom udało się w życiu „wyjść na ludzi”, ale wie też, że trzeba drugiemu człowiekowi pomóc. Że to jest ważniejsze niż regulamin. Szymon Biernacki stara się dziś być nie tylko dobrym trenerem, ale i człowiekiem.

On trener, ja sędzia. Na meczu ligi akademickiej pokazałem ojcu czerwoną kartkę. Kiedy wychodził z sali powiedział „że lodówka w domu będzie dla mnie zamknięta”. To nie było łatwe, bo każda sporna piłka, była pod lupą wszystkich obserwatorów, ale to ja musiałem podejmować decyzje. Podświadomie były przeciwko ojcu. Nie chciałem być posądzonym o stronniczość. Potem w domu siadaliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy razem mecze. Ojciec z perspektywy trenera, ja sędziego. Dużo o tym rozmawialiśmy, mieliśmy często różne zdanie na jeden temat, ale dzięki niemu zobaczyłem dużo więcej, byłem lepszym sędzią

Szymon Biernacki

Musisz przejść Biernackiego

 

- „To wariat! A w najlepszym wypadku choleryk” - To opinie ludzi, którzy widzieli Leszka Biernackiego przy linii bocznej boiska, ale go nie znali. - Tak było, ale jeśli już ktoś go trochę poznał, to wiedział, że tak nie jest. On zawsze był świadomy celu, wiedział, że nawet mimo różnic zdań i kłótni, trzeba iść razem. Ludzie doceniają jego warsztat, do dziś wielu związanych ze środowiskiem szczypiorniaka wspomina powiedzenie „Przejdziesz Biernackiego, to będziesz grał w piłkę ręczną”.

- Miał charakter i zacięcie. Był cierpliwy - wspomina syn i pokazuje kronikę, którą Leszek Biernacki tworzył razem ze śp. Zdzisławem Fąfarą, legendarnym spikerem z hali Spójni. - Są jeszcze dwie, które ojciec stworzył sam. Zdjęcia, wycinki prasowe, komentarze. Cała historia jego pracy trenerskiej, ale nie tylko jego, bo wiedział, że samemu w takiej grze jak ręczna, nie zajdzie się daleko.

Leszek Biernacki chorował sześć lat. Dla niego bardzo ważna była rozmowa. Z rodziną, ale także z lekarzem prowadzącym, profesorem Rafałem Dziadziuszko z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.

- COVID trochę nas zdystansował, nawet wtedy kiedy chciał pograć z wnukiem Olkiem w piłkę. Rozmawialiśmy wtedy przez balkon, bo ojciec po chemii musiał odbudowywać swoją odporność. Mieliśmy wtedy swoje zadania. Ja musiałem raz w tygodniu zapewnić ojcu drożdże piwne z browaru, żeby podnieść mu poziom białka w organizmie.

Lubił domowe rytuały. Kiedy nadchodziły święta, to robił sałatkę, kiedy trzeba było nakryć do stołu, on to robił, pieczołowicie wycierając szklanki. - Dziś też staram się robić to, tak jak on. Żona się na mnie denerwuje, kiedy np. spóźniam się, bo muszę pojechać do internatu, do chłopaków, żeby porozmawiać, rozwiązać jakiś problem. Właśnie tak robił ojciec, wiedział, że tego młodym ludziom brakuje. Cenił i dbał o relację z nimi – dodaje syn.

Wnuki Leszka Biernackiego dziś to odwzajemniają, pamiętając o dziadku. - Zuzia, moja córka, co tydzień chce iść do niego na cmentarz – mówi Szymon. Ja się z tego bardzo cieszę, bo czuję, że moje dzieci już wiedzą - może jeszcze niezupełnie świadomie - że teraz najważniejsza jest pamięć. Pamiętają też o Leszku Biernackim na AWFiS i w gdańskim Wybrzeżu. Rok temu zorganizowano pierwszy memoriałowy turniej. W tym roku ma być druga edycja.

Ojciec i syn

Leszek Biernacki (rocznik 1954) – piłkarz ręczny gdańskiej Spójni, z którą w 1974 roku zdobył wicemistrzostwo Polski. W 1977 roku rozpoczął pracę jako trener, najpierw w Starcie Gdańsk (kobiety), Spójni, Wybrzeżu, Bałtyku Gdynia (kobiety), ponownie Spójni, AZS AWF Gdańsk (kobiety), Metalplastu Oborniki Wlkp., Pomezanii Malbork, AZS AWFiS Gdańsk (mężczyzni) wraz z Danielem Waszkiewiczem, Kar-Do Spójni Gdynia, ponownie Wybrzeżu i GKS Żukowo. Był także trenerem reprezentacji Polski juniorów oraz II trenerem reprezentacji Polski. Medali zdobywanych przez drużyny Leszka Biernackiego trudno zliczyć. Był pracownikiem Zakładu Gier Zespołowych AWFiS w Gdańsku, kierował też Pracownią Piłki Ręcznej w Katedrze Sportu, gdzie dziś pracuje jego syn. Leszek Biernacki zmarł 3.10.2020. Jest pochowany na gdańskim cmentarzu Srebrzysko.

Szymon Biernacki (rocznik 1983) prezes klubu SPR GKS Autoinwest Żukowo (Liga Centralna), jeden z trenerów w sztabie szkoleniowym Torus Wybrzeże Gdańsk, trener w Zespole Szkół Sportowych i Ogólnokształcących w Gdańsku, nauczyciel akademicki w AWFiS Gdańsk oraz ZSZiO w Żukowie.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama