Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Tu była martwa cisza, a teraz ptaki śpiewają. O wskrzeszeniu jeziora Białe Błota

Na całych jeziorach my – śpiewała Kalina Jędrusik. My, w naszym wakacyjnym cyklu artykułów, zabieramy Czytelników nad 10 pomorskich jezior. W miejsca nieoczywiste, dla wielu nieznane, jeszcze nieodkryte. Od lipca do połowy września, na stronach tygodnika "Zawsze Pomorze", a także na naszym portalu www.zawszepomorze.pl prezentować będziemy jedno z wybranych przez nas jezior. Prezentacje w tygodniku będą miały charakter reporterski.
(fot. Dorota Abramowicz | Zawsze Pomorze)

To człowiek sprawił, że w latach 80.XX wieku zniknęło w Nadleśnictwie Kaliska około 100 ha śródleśnych jezior, oczek i bagien. I pewien uparty leśnik postanowił tę szkodę naprawić. 

Powietrze drży od upału. Wyruszamy z Kalisk ulicą Długą, mijamy Bartel Wielki, a potem to już tylko drogi leśne. Gdyby nie znak, kierujący do Białych Błot, trudno byłoby trafić na jedno z wielu leśnych jezior zagubionych w Borach Tucholskich. To ponoć nawet dobrze - uważają leśnicy, którzy nie chcą, by Białe Błota stały się miejscem pielgrzymek.

- Jak się czuję ze swoim jeziorem? - powtarza pytanie Krzysztof Frydel, emerytowany nadleśniczy. - Dobrze, że jest. Sam podejmowałem decyzje i sam ponosiłem za nie odpowiedzialność. Teraz wiem, że zostawiłem po sobie ślad na ziemi.

Stoimy nad jeziorem Białe Błota. Ponad 7,3 ha lustra wody, maksymalnie trzy metry głębokości. Na środku wyspa pływająca, podnosząca się i opadająca wraz z poziomem wody, zakotwiczona w dnie prawdopodobnie przez korzenie rosnących tam roślin. Wszystko kwitnie, pachnie...

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Święte prawo własności? Jezioro uwięzione za płotem

- Słyszy pani, jak ptaki śpiewają? Trzcinnika widać nad wodą. Tak śmiesznie terkocze - Krzysztof Frydel pokazuje małego ptaka siedzącego na trzcinach. - Wcześniej tu była martwa cisza. Tylko z rzadka sikorki się pojawiały. Nawet igliwie, które jest na sosnach w tej chwili, było dużo rzadsze. Nie było wilgoci w powietrzu. Drzewa były znacznie słabsze, bardziej narażone na szkodniki.

Na parkingu obok jeziora zatrzymują się wędkarze. - Jest co łowić? - rzucają w naszą stronę.

- Sam ryby tu wpuszczałem zwykle na Boże Narodzenie - odpowiada Frydel. - Osobiście widziałem wyłowionego stąd ponad ośmiokilogramowego szczupaka. Największy karp wyciągnięty z tego jeziora ważył ponad 19 kilo.

(fot. Dorota Abramowicz | Zawsze Pomorze)

Czas znikających jezior

Krzysztof Frydel jest leśnikiem w drugim pokoleniu. Pochodzi z Galicji. Ojciec w czasie wojny walczył w AK, po wojnie zapisał się na wydział leśny. Obejmował po kolei nadleśnictwa w Namysłowie, na Dolnym Śląsku, później Tułowice na Opolszczyźnie.

- Ojciec nie chciał, bym był leśnikiem - mówi Frydel. – W tamtych czasach była to trudna praca za niewielkie pieniądze. Żeby utrzymać rodzinę nadleśniczy musiał dorabiać, uprawiając deputat i hodując krowy, świnie oraz drób wszelkiej maści. Dzieci, czyli my, pomagały w gospodarstwie. Nigdy nie wyjeżdżaliśmy na kolonie, obozy, trzeba było rodzicom pomóc. Kiedy nadszedł czas wyboru studiów, miałem wysłać papiery na chemię politechniczną do Wrocławia.

W tajemnicy, w przeddzień egzaminów, przeniósł papiery na leśnictwo do Poznania. Ojciec, gdy się dowiedział o przyjęciu na wydział leśny, przysłał synowi telegram. Były tam tylko dwa słowa: "Ty draniu”. - Ale w sumie chyba się cieszył - uśmiecha się leśnik.

W 1986 roku, 33-letni Krzysztof Frydel został nadleśniczym w Kaliskach w powiecie starogardzkim. Wtedy był jednym z najmłodszych nadleśniczych w kraju.

Był to czas, gdy na obszarze Borów Tucholskich, administrowanym przez Nadleśnictwo Kaliska jedno po drugim zaczęło znikać około 100 ha śródleśnych jezior, oczek wodnych i bagien położonych na wielkim polu sandrowym Borów Tucholskich. Czyli wielkiej śródlądowej, polodowcowej piaszczystej wydmie.

Co się stało, że zniknęły wody powierzchniowe? Choć wtedy jeszcze rzadko kto o tym mówił, zadziałały już zmiany klimatyczne. Do tego doszły nieumiejętnie przeprowadzane melioracje przyległych do lasów gruntów rolnych oraz poszukiwanie złóż geologicznych metodą echosejsmiczną. To podziemne wybuchy naruszały nieprzepuszczalne do tej pory warstwy, utrzymujące wody gruntowe.

Tak czy inaczej do zniknięcia jezior, śródleśnych oczek wodnych i bagien przyczynił się człowiek.

Kiedy zabrakło leśnych jeziorek i bagien, zaczął cierpieć las. Znikały kolejne różne gatunki roślin, szczególnie runa, zwierzęta odchodziły w bardziej sprzyjające okolice. Rzadziej było słychać śpiew ptaków.

(fot. Dorota Abramowicz | Zawsze Pomorze)

Kanał króla Prus

Pod koniec lat 80. XX wieku nadleśniczy Frydel zauważył, że po roztopach w niektórych miejscach zbiera się woda, która zaraz znika. Wtedy od nieżyjącego już leśniczego z Leśnej Huty, Czesława Lewandowskiego usłyszał o melioracjach z czasów pruskiego panowania, zasilanych z kanału czarnowodzkiego.

- To są rowy melioracyjne - mówił Lewandowski.

Leśniczy miał rację. Pojechali zobaczyć rów i zmierzyli jego spadek. Był on typowy dla rowów przeprowadzających wodę na duże odległości.

Kanał czarnowodzki powstał w połowie XIX wieku z rozkazu króla Prus Fryderyka Wilhelma IV. Prusacy postanowili zagospodarować miejscowe tereny, budując kanały wykorzystujące wody rzeki Wda (Czarna Woda).

Kanały stworzyli rękami miejscowej ludności. Płacili dobrze. I tak powstał 24-kilometrowy kanał, o szerokości 6. metrów, wykopany łopatami, potem glinowany na całej długości.

- Wykupywali lasy, pola, scalali grunty i doprowadzali wodę do wcześniejszych nieużytków - opowiada Krzysztof Frydel. Stworzyli z tych lasów i gruntów nadleśnictwo do zarządu nad kanałem i powstałymi łąkami. - W ten sposób upiekli trzy pieczenie na jednym ogniu. Mieli siano dla konnicy armii pruskiej, a ze sprzedaży traw dla miejscowej ludności w 20 lat zwróciła się inwestycja. W dodatku pozwalając Kociewiakom po sianokosach na korzystanie z łąk liczono na zmianę ich nastawienia wobec Prus. To ostatnie nie do końca im wyszło, bo młodzi nadal uciekali przed poborem do pruskiego wojska w lasy i przeprowadzali przez nie kontrabandę.

Po ponad stu latach pruski kanał, postanowili wykorzystać leśnicy z Kalisk. Bo skoro nadal płynęła nim woda, to dlaczego nie skierować jej do wyschniętego jeziora?

Zatrzymujemy się z Krzysztofem Frydlem nad kanałem czarnowodzkim, przy pierwszym ujęciu, które jeszcze bez pozwolenia wodno-prawnego, otworzyli z leśniczym. W stare rury pruskie kamionkowe wprowadzili rurki PCV. Chcieli sprawdzić, czy ten rów po pruskim kanale doprowadzający wodę do rozsączenia po polach, zadziała.

Zadziałał.

(fot. Dorota Abramowicz | Zawsze Pomorze)

18 dni i jest jezioro

Prace przy odtwarzaniu leśnych jezior, wykorzystując dawne kanały i rowy nawadniające, Nadleśnictwo Kaliska rozpoczęło w 1994 roku.

W 1997 roku popłynęła woda do Białych Błot. Zaledwie po osiemnastu dniach udało się zapełnić wyschnięte przed dwoma dekadami jezioro.

I potem, z roku na rok, wokół wody pojawiły się trzciny, a na pływającej wyspie wyrosły drzewa. Przez las, na piechotę zaczęły przychodzić do Białych Błot wydry i bobry.

Zaczął się też podnosić poziom wód gruntowych. - Bo mnie, paradoksalnie, nie zależało na tym konkretnym jeziorze, ale na tysiącach hektarów z podwyższonym poziomem wód gruntowych - mówi nadleśniczy. - Zaraz pojedziemy do następnego jeziorka, Niedźwiadki. Tam nie było żadnej rury, ale po kilku miesiącach pojawiła się tam woda. Wody gruntowe i powierzchniowe to są naczynia połączone. Przesiąkająca przez grunt woda zasiliła wiele śródleśnych jeziorek, oczek wodnych i bagien.

Za wykonanie tzw. małej retencji wodnej Nadleśnictwo otrzymało 500 tys. zł nagrody Prezesa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, co pozwoliło na kontynuację prac. Do 2004 roku pobierając zaledwie 3 proc. wody, przepływającej kanałem czarnowodzkim, odtworzono jeziora, bagna i oczka wodne na powierzchni 90 hektarów. Doprowadzono także do podniesienia poziomu lustra wód gruntowych o ponad 2,5 metra na 4,5 tys. hektarów terenów leśnych. Badania wykonane w 2017 r. wykazały, że powierzchnia wody w 24 zbiornikach, w tym w 3 jeziorach, wynosiła łącznie 56,54 ha. Drzewa są zdrowsze, odporniejsze, szybciej przyrastają i akumulują więcej dwutlenku węgla. W lesie znów tworzy się mgła i rosa. A do kilku odtworzonych oczek wodnych wpuszczono raki. - Te małe oczka wodne są dziś bardziej terenami wodno-błotnymi, gdzie występuje okresowo lustro wody - mówi Frydel. - Tak naprawdę obszar wodno-błotny jest o wiele korzystniejszy dla lasu ze względu większą bioróżnorodność. Jezioro to pustynia wodna, a na bagnach żyje wszystko, co może - cała gama roślin, owadów i zwierząt.

- Ciekawe jest też, co się tam dzisiaj może tworzyć - dodaje obecny nadleśniczy z Kalisk, Andrzej Przewłocki. - Przy zmniejszeniu się powierzchni wodnej pozostają tam szuwary i zachodzą jakieś procesy Jeśli miałyby tworzyć się gleby torfowe, byłaby to bardzo cenna rzecz. Torf w dużym stopniu magazynuje wodę oraz, co jest istotne - akumuluje węgiel, wiążąc go i sprawiając, że jest go mniej w atmosferze. Może uda się zachęcić do współpracy Uniwersytet Gdański, by podjęto na naszym terenie badania naukowe.

W 1997 roku popłynęła woda do Białych Błot. Zaledwie po osiemnastu dniach udało się zapełnić wyschnięte przed dwoma dekadami jezioro. Twarzą do wody stoi emerytowany nadleśniczy Krzysztof Frydel (fot. Dorota Abramowicz | Zawsze Pomorze)

Walka o odsunięcie wyroku

W latach 90. w pojedynczych nadleśnictwach w Polsce rozpoczęto próby wskrzeszania jezior. Dziś, po wielu latach realizacji kilku programów małej retencji wodnej zaledwie kilka nadleśnictw nie przeprowadziło takich działań, z braku możliwości lub potrzeby. Nadleśnictwo Kaliska zbiera obecnie wszelkie pozwolenia, by odtworzyć wodę w dawnych stawach pstrągowych, kiedyś zagospodarowanych przez Zakład Płyt Pilśniowych z Czarnej Wody, a obecnie należących do starostwa chojnickiego. To jest duży obszar o powierzchni niespełna 40 hektarów. Woda zostanie doprowadzona z kanału czarnowodzkiego.

Czy ratowanie jezior pomoże w odwróceniu zmian klimatycznych?

- Nie, ale możemy spowodować, że te lasy będą zdrowsze i dłużej będą istniały - mówi Krzysztof Frydel. - Powstrzymanie zmian klimatycznych poprzez odtworzenie jezior w skali jednego nadleśnictwa może być porównywalne z daniem słoniowi do napicia się mniej, niż naparstkiem wody. Zmiany klimatyczne wymknęły się już spod naszej kontroli. Jesteśmy skazani na stepowienie. Nasze pokolenie jeszcze będzie oglądać te lasy, ale czy dzieci naszych wnuków będą miały na to szansę?

Sosny zaczynają już się wycofywać. Przyjdą drzewa liściaste, jeśli będzie dużo padać.

- Dopiero teraz wiem, jak mało wiem o lesie - przyznaje leśnik. - Las ze swoją złożonością powiązań między drzewami, runem leśnym, trawami, chwastami, jest bardziej skomplikowany, niż człowiek. Jeśli, patrząc na tę złożoność, potraktujemy go jako organizm, jest on najbardziej skomplikowanym „organizmem” na ziemi.

Jak zachowa się ten „organizm”, gdy z roku na rok jest coraz cieplej? I gdy deszcz pada coraz rzadziej?

- W tym roku mamy dwumiesięczne opóźnienie w opadach, a tegoroczny bilans wodny odpowiada sytuacji nie czerwcowej, tylko kwietniowej. Gleba jest za sucha - mówi krótko emerytowany nadleśniczy. I po chwili milczenia dodaje: - Boję się.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama