Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

O dwóch takich, co ruszyli w Polskę

„Swoja” publiczność nie żałowała premierowi i prezesowi oklasków. Ale już przeciwnicy mają inne formy witania rządzących. Ludziom puszczają nerwy, zwłaszcza kiedy widzą, jak są ignorowani przez władzę. Jak się ich nie dopuszcza na spotkania i do głosu.
Mateusz Morawiecki, Jarosław Kaczyński
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze | Canva)

Dwaj najważniejsi politycy: prezes PiS Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki powiedzieli: „w Polskę idziemy…”. I tak zrobili. Z tym, że prezes po kilku tygodniach postanowił udać się na urlop. Ale z ich spotkań, głównie z własnym elektoratem, na zewnątrz przebijały się obrazki, prezentujące wyćwiczone owacje i pochwały dla władzy, pytania czytane z kartek, ochroniarzy blokujących dostęp „nieuprawnionym” oraz silne emocje przeciwników PiS, którzy coraz tłumniej zbierają się przed zamkniętymi dla nich drzwiami.

Mimo tych masowych objazdów, łódka Zjednoczonej Prawicy zaczyna się poważnie chwiać. W niedawnym sondażu Kantar Koalicja Obywatelska wyprzedziła Prawo i Sprawiedliwość o 1 punkt procentowy. Już od lat nie było dla Zjednoczonej Prawicy takiego wyniku. Są też inne badania, które wskazują, że rządzący mają poważne kłopoty.

W polityce więc, jak za oknem, temperatura wysoka. A emocje były jeszcze bardziej podgrzewane przez wizyty premiera i prezesa. W poprzednich latach zarówno szef rządu jak i czasami lider PiS "wychodzili” w lud. A zgromadzeni, niezależnie od tego, czy byli zwolennikami, czy przeciwnikami PiS mogli podejść do nich i wylać swoje żale. Teraz jest inaczej. Na spotkania w różnych miastach Polski nie można wejść ot tak sobie, z ulicy. Nie są dla każdego mieszkańca. To raczej spęd aktywu partyjno-samorządowego. Zresztą nawet w gronie swojaków nie zaszkodzi potrenować aplauz i skandowanie: Jarosław, Jarosław… Na jednym z takich spotkań, prowadzący radośnie zapowiadał: "Zaraz spotkanie z naszym wspaniałym przywódcą. Nie żałujmy oklasków, które są dowodem naszej jedności z partią Prawo i Sprawiedliwość".

I „swoja” publiczność nie żałowała oklasków.

PRZECZYTAJ TEŻ: Marcin Horała już nie jest multiministrem

Ale już przeciwnicy mają inne formy witania rządzących. Ludziom puszczają nerwy, zwłaszcza kiedy widzą, jak są ignorowani przez władzę. Jak się ich nie dopuszcza na spotkania i do głosu.

Tak było, na przykład, w Wejherowie. Tam premier Morawiecki został przez przeciwników PiS wygwizdany i wybuczany. Na spotkanie wpuszczono głównie grupę osób nastawionych przychylnie.

Na filmiku zamieszczonym w internecie widać, jak przeciwnicy PiS są pilnowani przez policjantów przed budynkiem szkoły podstawowej Zgromadzenia Sióstr Zakonnych, w którym miał gościć premier. Ludzie przyszli z transparentami, na których było napisane: „(Z)Morawiecki”, „Won dziadu” czy „Kłamca”. Przez megafon, co pewien czas, skandowano słowa: drożyzna albo konstytucja. Policjantom próbowano tłumaczyć:

– Gdyby premier porozmawiał z nami, to ludzie by nie krzyczeli. Panowie mówili, że nas wpuszczą.

– Nie wiem, kto tak mówił – padła odpowiedź z ust stróża prawa.

Po spotkaniu jeden z jego uczestników, który nie jest zwolennikiem tej władzy, a udało mu się wejść, opowiadał zgromadzonym, co się w środku działo. Że tak jak się spodziewali, głos zabierali tylko wskazani.

– Mimo podnoszenia ręki, głosu mi nie udzielono – odparł.

– A czy pytania zaczynały się od słów: kochany panie premierze – pytano ze śmiechem.

–  Mniej więcej – odparł uczestnik spotkania.

Kiedy premier opuszczał w rządowej limuzynie szkołę w Wejherowie, żegnały go gwizdy i buczenie.

Podobnie było w Lęborku. Choć tam gwiazdą spotkania stał się... burmistrz Łeby, który sam siebie określa jako samorządowca niezależnego.

Przed budynkiem starostwa, przed przyjazdem Mateusza Morawieckiego, zebrała się duża grupa przeciwników tej władzy. Idący na to spotkanie burmistrz Łeby Andrzej Strzechmiński został przez przeciwników PiS po drodze zaczepiony. Burmistrzowi puściły nerwy i pokazał tej grupie gest Kozakiewicza z lekko wyciągniętym środkowym palcem.

Filmik poszedł w kraj, a burmistrz Łeby musiał się tłumaczyć. W rozmowie z nami twierdził, że jako samorządowiec przyjął zaproszenie na spotkanie z premierem, żeby usłyszeć, co przez następne miesiące rządów PiS będzie czekało samorządy. Idąc na nie, musiał przejść obok protestujących.

– Kiedy mnie zobaczyli, zaczęli pod moim adresem rzucać obraźliwe słowa i oskarżenia. Najpierw poprosiłem, żeby wygasili swoje emocje, bo chciałem tylko przejść. Potem chciałem im odpowiedzieć na zarzuty, które mi przypisywali. Ale to nic nie dało. Wykonałem gest Kozakiewicza, odpowiadając na ich chamskie zaczepki. Ale na pewno nie był to gest środkowego palca – tłumaczył.

Na pytanie, jakie słowa padały pod jego adresem, odparł:

– Wołano złodziej, łapówkarz, usłyszałem, że sprzedałem Obajtkowi Łebę i tego typu pomówienia. Żeby człowiekowi przypisywać takie rzeczy, trzeba mieć na to dowody, wyroki sądu itd.

WIĘCEJ NA TEN TEMAT PRZECZYTASZ W ARTYKULE: Gest Kozakiewicza czy środkowy palec? Co burmistrz Łeby pokazał przeciwnikom PiS

Na stwierdzenie, że polityk jednak powinien mieć grubszą niż wyborca skórę i nie pokazywać chamskiego gestu Kozakiewicza elektoratowi, Strzechmiński odpowiedział:

– Jestem człowiekiem starej daty, samorządowcem trzecią kadencję. I zawsze miałem obraźliwe wpisy w mediach społecznościowych. Ale powtarzam, nie wolno takich rzeczy umieszczać i powtarzać, jeśli się kogoś za rękę nie złapało. Ja mam naprawdę grubą skórę. W życiu już wszystko przeszedłem. Kilka razy oblano mnie kwasem masłowym, miałem zniszczony samochód. Ale, jak mówi, zareagował ostro, bo po pierwsze, nie jest złodziejem. Po drugie Obajtkowi sprzedał własną nieruchomość. I dlatego musiał zareagować.

Jego zdaniem, to nie miało nic wspólnego z demokratycznymi zachowaniami i tych ludzi podburzali działacze jakiejś partii opozycyjnej.

– Dlatego należy to odbierać jako polityczne bojówki – spuentował rozmowę.

Niektórzy internauci pod filmikiem pisali, że teraz trzeba taki gest Kozakiewicza pokazać burmistrzowi.

PRZECZYTAJ TEŻ: Posłanka KO Agnieszka Pomaska wygrała z kolejnym hejterem

Autorem tego filmu jest Marek Drzewowski, działacz społeczny z gminy Choczewo, współpracujący z lokalnymi mediami.

Premier niebyt często przyjeżdża do takiego miasta jak Lębork. Nie ukrywam, że chciałem się przyjrzeć spotkaniu z bliska. Zobaczyć, czy będzie podobnie jak w innych miejscowościach, kiedy wchodzą na nie tylko zaproszeni. Widziałem sporą grupę osób, którzy – jak mówili sami policjanci – nie byli agresywni. Ktoś od czasu do czasu krzyknął jakiś slogan, znany już z przekazów telewizyjnych. Kiedy obok nich przechodzili np. radni powiatu, ludzie wołali w jego kierunku: Podejdź do nas. Ale nikt nie podszedł. Wszyscy szybkim krokiem szli w stronę starostwa, omijając tłum. I dopiero burmistrz Łeby przystanął. Być może chciał porozmawiać. I jako ten pierwszy przyjął na siebie całą złość, jaka się w ludziach nagromadziła. Także za to, że ich ignorowano. Wykrzyczano mu sprzedaż działki Obajtkowi. Dialog z taką grupą był raczej niemożliwy. Ale w tej sytuacji burmistrz powinien się odwrócić na pięcie i odejść. Tymczasem on wykonał w ich kierunku gest Kozakiewicza. Wzbogacony, bo z lekko wyprostowanym, środkowym palcem. Kiedy przyjechał premier w asyście wielu aut, z karetkami pogotowia na końcu, też się nie zatrzymał i nie porozmawiał z ludźmi. Od razu podjechał pod boczne wejście starostwa. I tyle go widziano. Pozostał więc niesmak, że było to spotkanie tylko dla swoich – opowiada Marek Drzewowski.

Podobna sytuacja miała miejsce w Rypinie, gdzie Mateusz Morawiecki spotkał się z mieszkańcami. Jeden z obywateli stojąc już za barierkami, postanowił zamanifestować swoje poglądy. I pokazał transparent ze słowami: „Pinokio, notoryczny kłamca”. Burmistrz nie wytrzymał i widowiskowo zainterweniował, wyrywając transparent temu człowiekowi.

PRZECZYTAJ TEŻ: Będzie kolejna podwyżka dla parlamentarzystów? Politycy PiS są za, a nawet przeciw

Objazdy Jarosława Kaczyńskiego są jeszcze bardziej chronione. A sam prezes na tych spotkaniach jest głównie okadzany zachwytami. Na tych spędach pytania czytane są z karty, a te najtrudniejsze – jak się sam Kaczyński pochwalił – to takie: jakie zalety ma premier Morawiecki? Ochroniarzy blokujących wstępu dla niezaproszonych jest jeszcze więcej, niż w przypadku premiera.

Na spotkania wpuszczane są tylko osoby z listy, które – jak wielokrotnie udowadniały media – są powiązane z partią.

Ale za to prezes nie żałuje sobie kontrowersyjnych wypowiedzi. Po spotkaniu w Kórniku tak mówił o protestujących:

– Rozwrzeszczane grupy ludzi, którzy naprawdę upadli bardzo nisko, biorąc pod uwagę ich język, ich agresję, ich twarze.

Podkreślił, że „to wszystko było takim radykalnym kontrastem”.

– I to jest kontrast, który rzuca się cieniem na całe nasze życie społeczne, na całe nasze życie polityczne – wyjaśnił.

Pytał, czy taka sytuacja istniała „od początku, od 1989 r., kiedy już można było w sposób legalny, oficjalny prowadzić działalność polityczną, działalność społeczną, a więc wchodzić w spór, bo to zawsze się łączy ze sporem”. I odpowiadał sobie:

– Otóż nie, tak wcale nie było. Było oczywiście czasem ostro, czasem nawet bardzo ostro, ale w żadnym wypadku nie następowało coś, co trudno określić inaczej, niż lumpenproletaryzacja życia publicznego.

PRZECZYTAJ TEŻ: Gdyński poseł Marek Rutka w Radzie Mediów Narodowych

I dalej mówił: – Te okrzyki, przecież nie w tym jednym miejscu występujące, to jest zjawisko występujące w całym kraju. Te twarze, te zachowania, które przenoszą się także w inne miejsce, może nie aż w tak drastycznym wydaniu ale nawet i parlament nie jest od tego wolny. To wszystko każe zadać pytanie: dlaczego to nastąpiło, ale może przede wszystkim, co do tego doprowadziło? W czyim to jest interesie? – pytał prezes.

Spotkanie w Kórniku było jednym z głośniejszych spotkań prezesa. Chociaż plan był taki, że spotka się z mieszkańcami Zalasewa. Ale ci wyrazili sprzeciw. Ostatecznie odwołano je, a jako powód podano braki formalne, w tym brak umowy na najem sali w szkole, w której miało się odbyć spotkanie.

Niezadowolonych z polityki rządu w Kórniku było wielu. Stali na zewnątrz, okazując swoją dezaprobatę do obozu władzy. Dochodziło do ostrej wymiany zdań. Wśród okrzyków wznoszonych przez demonstrantów pojawiały się hasła „będziesz siedział”, „bohaterze, pokaż się” czy „spiep***j dziadu”. Doszło też do szarpaniny z udziałem policjanta i fotoreportera. Szef rządzącej partii musiał wejść na spotkanie tylnymi drzwiami.

PRZECZYTAJ TEŻ: Jarosław Wałęsa: Kaczyński słabnie, jest zakładnikiem Zbigniewa Ziobry

W Gnieźnie z kolei emocje były tak napięte, że ktoś obrzucił limuzynę Kaczyńskiego jajkami. Policjanci zatrzymali mężczyznę i ukarali go mandatem w wysokości 100 zł. Okazuje się, że to nie koniec jego kłopotów…

Tymczasem już same spotkania przebiegają w niezakłóconej atmosferze samozadowolenia prezesa i jego wyborców. W Poznaniu, zanim Jarosław Kaczyński pojawił się na mównicy, zgromadzeni w sali musieli „przetrenować” machanie chorągiewkami. Prezes wśród swoich może więc spokojnie mówić m.in: ja bym to badał, w odniesieniu do osób transpłciowych, a ministra Ziobrę nazywać ministrem bezradności, zapowiadać kontrakcję wobec opanowujących młodzież smartfonów, straszyć niemieckim butem i przede wszystkim Tuskiem.

A sala bije brawo i radośnie rechocze…


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama