Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Wraki pod nieszczególnym nadzorem. Siedzimy na tykającej bombie

Senacka komisja nadzwyczajna w sprawie klimatu zebrała się na posiedzeniu wyjazdowym w Gdyni, by omówić zagrożenia dla Bałtyku związane z zalegającymi na jego dnie wrakami oraz zatopioną bronią chemiczną. Wnioski trudno nazwać optymistycznymi.
W czasie II wojny światowej Rosjanie swoją część arsenału zdobytego na Niemcach – około 40 tys. ton – utopili w południowym Bałtyku (fot. pixabay)

W posiedzeniu wzięli udział m.in. wicemarszałkini Senatu RP Gabriela Morawska-Stanecka, przewodniczący Komisji Nadzwyczajnej ds. Klimatu senator Stanisław Gawłowski, senatorowie, a także marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk i wiceprezydent Gdyni ds. innowacji Michał Guć, oraz przedstawiciele instytucji rządowych, samorządowych i naukowych.

– Od wielu lat środowisko Pomorza zabiega, by zwrócić uwagę na problemy Morza Bałtyckiego – mówił marszałek Mieczysław Struk witając gości w Muzeum Miasta Gdyni. – Wraki w sposób ewidentny zagrażają polskim plażom. To bardzo poważny problem, nie tylko polski, ale wszystkich krajów wokół Morza Bałtyckiego. Stalowe statki mają to do siebie, że rdzewieją i uwalniają do środowiska związki chemiczne, w tym również ropopochodne. Dlatego tak ważne jest, by w strategii Unii Europejskiej dla Morza Bałtyckiego znalazła się wystarczająca ilość środków, by oczyścić Bałtyk z tych wraków.

Michał Guć, dziękując senatorom za zajęcie się tym problemem i przyjazd do Gdyni, zwracał uwagę na niedostateczne uwrażliwienie władz centralnych na kwestie ekologii naszego morza. – Siedzimy na tykającej bombie więc powinniśmy się tym zająć, a nie tylko o tym rozmawiać. Tymczasem rząd powołał zespół, który po dwóch latach pracy powołał kolejny zespół, a sam się rozwiązał. Bałtyk nie jest morzem gdyńskim, sopockim czy gdańskim, ale polskim i oczekujemy od rządu, że zajmie się serio tym problemem.

Senacka komisja nadzwyczajna w sprawie klimatu zebrała się na posiedzeniu wyjazdowym w Gdyni (fot. Kancelaria Senatu)

Broń chemiczna już wypłynęła, zawartość bomb właśnie się uwalnia

Na wstępie posiedzenia głos zabrał prof. dr hab. Jacek Bełdowski z Instytutu Oceanologii Polskiej Akademii Nauk. Zwrócił on uwagę, że zatopiona amunicja to problem globalny. Na całym świecie jest powyżej 250 zweryfikowanych miejsc gdzie jest składowana i drugie tyle niezweryfikowanych. W Bałtyku takich regionów, gdzie zatopiono amunicję konwencjonalną, jest mnóstwo. Przeważnie robiono to w pobliży portów. Najgorzej pod tym względem jest w Zatoce Fińskiej.

Jeśli chodzi o broń chemiczną w II wojnie światowej Rosjanie swoją część arsenału zdobytego na Niemcach – około 40 tys. ton – utopili w południowym Bałtyku. 

– Niepokoją nas nie tylko główne składowiska, bo Rosjanie wyrzucali broń do morza już w trakcie płynięcia do miejsc zatopień – mówił prof. Bełdowski. – Lokalizacja nie jest do końca znana. Niewykluczone, że może to tworzyć niebezpieczne sytuacje przy okazji budowy farm wiatrowych.

Na polskich wodach terytorialnych zanotowano ponad 500 wyłowień beczek z bronią chemiczną. Największe nasilenie takich przypadków miało miejsce w latach 50. i 60., ale nadal zdarza się to niemal co roku.

W Głębi Gdańskiej w 1954 roku marynarka NRD, w porozumieniu z innymi krajami Układu Warszawskiego, dokonała zrzutu, rzekomo amunicji konwencjonalnej, ale obecnie badania wykazały, że jest tam również broń chemiczna.

31 procent polskiej strefy morskiej ma wykonane badania batymetryczne, ale  są wyrywkowe. Pozwalają na dokładne określenie głębokości, ale  rozdzielczość obrazu jest zbyt mała, by stwierdzić czy jest tam amunicja. Zdaniem prof. Bełdowskiego najwcześniej za pięć lat będzie można zrobić coś w polskiej strefie, w kierunku wydobycia tych pozostałości, bo jest ich niewiele i są rozproszone, w związku z tym trudne do precyzyjnego zlokalizowania.

– Korozja w tych rejonach zatopień broni chemicznej, przebiega w takim tempie, że to, co zatopiono w beczkach, bez wątpienia już przedostało się do środowiska. To co znajdowało się w bombach lotniczych przedostanie się do środowiska w obecnej dekadzie. Natomiast to, co było w pociskach artyleryjskich, które są z lepszej stali, wydostanie się do środowiska mniej więcej w roku 2100 – oceniał prof. Bełdowski.

Czasami mówi się nie o broni chemicznej, ale pozostałościach po niej. Z tym, że część tych związków jest bardziej toksyczna, niż oryginalna broń chemiczna. 

Zauważalny jest wpływ obecności zatopionej broni na środowisko. Widoczne są np. istotne różnice w kondycji dorsza w rejonach zatopień – wyższa częstotliwość występowania chorób i pasożytów. Część bojowych środków toksycznych potrafi się akumulować w tkankach ryb. Wykryto to w mięsie dorsza z Bornholmu. Obecnie nie zagraża to konsumentom, ale niepokojące, ponieważ pokazuje, ze taki mechanizm istnieje i jeśli wyciek się zwiększy, może mieć to groźniejsze skutki.

Prof. Bełdowski szacuje, że jedynie kilka-kilkanaście procent z tych zatopionych obiektów jest aktywnie groźne dla środowiska. W internecie dostępne jest darmowe narzędzie do kategoryzacji ryzyka, które można stosować zarówno do tych obiektów, które już odnaleziono, jak i obiektów, które mogą zostać odnalezione później.

Niszczenie pozostałości broni chemicznej utrudnia bałagan jeśli chodzi o międzynarodowe prawodawstwo. Konwencja o zakazie broni chemicznej nie traktuje w wyraźnie inny sposób broni chemicznej starej i nowej. Powoduje to, że ewentualne zniszczenie broni zatopionej w Bałtyku, musiałoby być poprzedzone kłopotliwymi i zagmatwanymi procedurami, co jest problematyczne, jeśli chodzi o kilka sztuk.

Od wielu lat środowisko Pomorza zabiega, by zwrócić uwagę na problemy Morza Bałtyckiego. Wraki w sposób ewidentny zagrażają polskim plażom. To bardzo poważny problem, nie tylko polski, ale wszystkich krajów wokół Morza Bałtyckiego. Stalowe statki mają to do siebie, że rdzewieją i uwalniają do środowiska związki chemiczne, w tym również ropopochodne. Dlatego tak ważne jest, by w strategii Unii Europejskiej dla Morza Bałtyckiego znalazła się wystarczająca ilość środków, by oczyścić Bałtyk z tych wraków.

Mieczysław Struk / marszałek województwa pomorskiego

Za chwilę pęknie Franken

Dr inż. Benedykt Hac, niezależny ekspert, były kierownik Zakładu Oceanografii Operacyjnej Instytutu Morskiego w Gdańsku, swoje wystąpienie na temat niebezpiecznych wraków południowego Bałtyku opatrzył mottem: „Tylko dla tego, że ich nie widzisz, nie myśl, że ich nie ma”.

Liczba wraków na świecie, stwarzających potencjalne niebezpieczeństwo dla środowiska szacowana jest na ponad 8500. Chodzi głównie o wraki statków motorowych i okrętów zatopione w ostatnim stuleciu. Na morskim obszarze należącym do Polski jest około 600 wraków, z czego za stanowiące realne zagrożenie dla środowiska – z tych, które znamy – uznano około 20. Zaliczają się do nich m.in.  Steuben, Franken Wilhelm Gustloff, Goya, Terra, Stuttgart. W przypadku tego ostatniego rozlew olejowy już nastąpił. Kolejny na liście ryzyka jest Franken.

Stuttgart to był statek pasażerski, przekształcony w pływający szpital. Po pożarze w 1943 roku został zatopiony przez samych Niemców około dwa kilometry na północ od gdyńskiego portu. Po wojnie wrak został rozerwany na części, w wyniku czego nastąpił wyciek paliwa i skażenie na obszarze około 47 ha.

Zarówno Stuttgart, jak i Franken sklasyfikowane są jako wraki kategorii A, stanowiące najwyższy poziom zagrożenia. Stan środowiska wokół wraku Stuttgartu odpowiada statusowi lokalnej katastrofy ekologicznej. Zawartość substancji szkodliwych w jego otoczeniu jest kilka tysięcy razy wyższa od średniej dla Bałtyku.

Największy znany wrak zatoki Gdańskiej to Franken, To duży, prawie 180-metrowy, zaopatrzeniowiec Kriegsmarine zdolny do przenoszenia 10 tys. ton paliwa, choć nie jest pewne ile go tam było, kiedy zatonął. Prawdopodobnie od 300 do 500 ton. Badacze oceniają – na podstawie jego położenia, że w najbliższym czasie dojdzie do jego przełamania, akurat w tej części, która zawiera to paliwo. Wrak leży w samym centrum Zatoki Gdańskiej i właściwie żaden jej obszar nie jest chroniony przed możliwością skażenia.

W innych krajach, takich jak USA, Wlk. Brytania, Norwegia, Dania, Szwecja czy Finlandia, których wody przybrzeżne są zagrożone w podobny sposób, rocznie oczyszcza się od dwóch do pięciu wraków. W Polsce nie ma na to ani budżetu, ani zasobów i do tej pory ani jeden wrak nie został oczyszczony. W polskim prawodawstwie nie jest nawet jednoznacznie określone, które organy administracji publicznej będą realizowały te zadania. Nie istnieje zbiorczy dokument normujący prawa i obowiązki służb odpowiedzialnych za inwentaryzację zagrożeń związanych z wrakami. Nie zostało też określone kto powinien zapewnić środki na prowadzenie takich działań. Nie ma nawet spójnego systemu monitorowania powyższych zagrożeń.

Zdaniem dr. Haca powinien zostać przygotowany akt prawny wyższego rzędu, np. ustawa, która regulowałaby wszystkie te sprawy, z zapewnieniem finansowania włącznie.

Druzgocący raport NIK

Raport Najwyższej Izby Kontroli mówiący o przeciwdziałaniach zagrożeniom wynikającym z zalegania materiałów niebezpiecznych na dnie Morza Bałtyckiego zaprezentowali Tomasz Słaboszowski, p.o. dyrektor Delegatury NIK w Gdańsku oraz Rafał Malcharek, doradca ekonomiczny, koordynator kontroli. W raporcie NIK wskazuje, że administracja morska (minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej wraz z dyrektorami Urzędów Morskich) nadal nie rozpoznała miejsc, ilości, rodzaju i stanu materiałów niebezpiecznych. W przypadku mogących stanowić największe ryzyko wraków Frankena i Stuttgartu, jak i zlokalizowanych w Głębi Gdańskiej miejsc zatopienia broni chemicznej, nie podjęto skutecznego przeciwdziałania tym zagrożeniom, które doprowadziłoby do ich neutralizacji. Z kolei administracja ochrony środowiska (minister środowiska, obecnie minister klimatu, wraz z Głównym Inspektorem Ochrony Środowiska) nie prowadziła badania i oceny jakości wód polskich obszarów morskich pod względem stężeń bojowych środków trujących oraz produktów ich rozpadu, a także – z wyjątkiem benzo(a)pirenu – paliwa i produktów ropopochodnych z wraków statków.

Były prezes NIK, obecnie senator niezależny, Krzysztof Kwiatkowski, zapowiedział, że wobec nieudolności administracji rządowej w tym obszarze zamierza w przyszłym tygodniu wysłać wniosek do prezesa NIK o kontrolę w sprawie realizacji zaleceń pokontrolnych Izby.

Komisja ocenia negatywnie

Na zakończenie obrad komisja przyjęła stanowisko w sprawie zagrożeń związanych z materiałami niebezpiecznymi zalegającymi na dnie Morza Bałtyckiego. Czytamy w nim m.in., że senatorowie dostrzegają poważne zagrożenia w związku z zaleganiem materiałów niebezpiecznych, które w znacznej części nadal pozostają niezidentyfikowane, na dnie Morza Bałtyckiego, w tym przede wszystkim pozostałości substancji chemicznych, amunicji oraz wraków statków zatopionych podczas II wojny światowej, a także wyrażają zaniepokojenie brakiem adekwatnych działań ze strony Rady Ministrów oraz podległych rządowi administracji morskiej i administracji ochrony środowiska. „Neutralizacja wspomnianych materiałów niebezpiecznych uznawana jest przez naukowców i ekspertów za priorytetową, gdyż stanowią one zagrożenie o dużej skali dla zachowania naturalnych właściwości środowiska morskiego Morza Bałtyckiego” – głosi stanowisko. Komisja negatywnie ocenia dotychczasowe działania w tej kwestii Rady Ministrów i podległych rządowi organów administracji morskiej i ochrony środowiska oraz wyniki blisko dwuletnich prac Międzyresortowego Zespołu do spraw zagrożeń wynikających z zalegających w obszarach morskich Rzeczypospolitej Polskiej materiałów niebezpiecznych.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama