Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza

Pracował dla Lechii i dla Arki. Gromił Michnika, a potem się z nim zaprzyjaźnił. Życiowe Wolty Tomasza Wołka

Tomasza Wołka wspominają przyjaciele: Cezary Windorbski – przedsiębiorca, wydawca, były prezes Fundacji Gdańskiej; Aleksander Hall – działacz opozycji w PRL, historyk i politolog, były polityk; Antoni Pawlak – poeta, dziennikarz, działacz opozycji w PRL, były rzecznik prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza oraz Tomasz Gawiński – dziennikarz, kibic Arki Gdynia.
Tomasz Wołek wraz ze Stefanem Kisielewskim jest współautorem „Abecadła Kisiela”, które w 1990 sprzedało się w nakładzie 400 tysięcy egzemplarzy! Na zdjęciu od lewej: Tomasz Wołek, Stefan Kisielewski i Cezary Windorbski – wydawca książki.

Autor: Jacek Barcz

Cezary Windorbski: Chodził dwa lata wyżej do tego samego liceum, „dwójki" przy Pestalozziego, ale nie znaliśmy się jeszcze wtedy osobiście. Już wtedy krążyły na jego temat niesamowite opowieści. Potrafił doprowadzać nauczycieli do szału, szczególnie polonistkę. Robił to wykorzystując swoją niewiarygodną wiedzę z zakresu literatury i historii. Kiedy byłem już po maturze i wybierałem się do Warszawy na studia filozoficzne na Akademii Teologii Katolickiej, któryś z naszych wspólnych kolegów powiedział mu o tym i to go zainteresowało. Wtedy – na meczu Lechii Gdańsk – zawarliśmy znajomość, która z czasem przerodziła się w przyjaźń.

Antoni Pawlak: Chodziliśmy do tego samego liceum, ale on był starszy więc tam go nie poznałem. W 1978 w miesięczniku „Więź” opublikowałem felieton-opowiastkę o pewnym nauczycielu licealnym, który był bufonem, kretynem, miał przerośnięte ego itd. Oczywiście bez podania nazwiska, nazwy szkoły a nawet miasta. Tomek, gdy przeczytał ten felieton od razu zajarzył o kogo chodzi. I stwierdził, że ten autor, czyli ja, to musi być fajny facet i postanowił mnie odszukać. Zdobył mój telefon i zadzwonił, ale ja się bałem, że to prowokacja, że jakiś ubek chce mnie wyciągnąć na spotkanie. Dopiero po trzecim-czwartym telefonie się z nim spotkałem. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Bywałem u niego w domu dwa-trzy razy w tygodniu. Tam poznałem bardzo wielu fajnych ludzi. Obaj mieliśmy tę samą cechę, że jak się poznaliśmy z kimś nowym, to staraliśmy tę osobę zapoznać z jak największą liczbą naszych przyjaciół. Dzieliliśmy się ciekawymi ludźmi.

Aleksander Hall: Poznałem go w lutym 1979 roku, w salonie Walendowskich w Warszawie, gdzie przyprowadził go Antek Pawlak. Był to opozycyjny salon u wnuczki Melchiora Wańkowicza i jej męża. Tam właśnie z Aramem Rybickim i Jackiem Bartyzelem przedstawialiśmy „Bratniaka”. To było momentami burzliwe spotkanie, po którym podszedł do nas Tomasz Wołek i powiedział, że chciałby nawiązać współpracę. Wiedziałem kim on jest z tej racji, że jestem kibicem piłkarskim, chodziłem na Lechię, gdzie był spikerem, czytałem „Piłkę Nożną”, w której publikował, no i oglądałem go studiu TVP w czasie pamiętnych mistrzostw świata 1974. O jego sympatii dla opozycji demokratycznej nie wiedziałem, ale bardzo mnie to ucieszyło.

Pan Józef

C.W.: Spotykaliśmy się ilekroć przyjeżdżałem z Warszawy do Gdańska, przeważnie u niego w domu na Lilii Wenedy. Dodatkowym magnesem przyciągającym, do świata Tomka, był jego tata, pan Józef Wołek. Postać niezwykła w każdym wymiarze: działacz państwowy, poseł na Sejm, wojewoda, człowiek niewiarygodnej encyklopedycznej wiedzy, klasyczny, dobrze wykształcony polski inteligent. Wystarczyło czymś go zainteresować i rozpoczynały się wielogodzinne dyskusje.

Tomek miał dwóch przyrodnich braci. Jeden był marynarzem, a drugi – Jacek Łaszcz – wybitnym krytykiem. Ich ojciec zginął w Katyniu.

Przez cztery czy pięć Tomek opowiadał Górskiemu, Gmochowi i Strejlauowi o potencjalnych zawodnikach, którzy mogą zagrać przeciwko Polakom. Tomek odegrał bardzo ważną rolę w przygotowaniu zasobów informacyjnych, które pomogły nam wygrać z Argentyną na mistrzostwach w 1974.

Cezary Windorbski

A.H.: Jego ojcem był Józef Wołek, należący przed wojną do PPS, uczestnik wojny 1939 roku. Po wojnie Józef, nazywany przez Tomka Josifem, należał do tej części PPS, która poszła na współpracę z PPR, tworząc PZPR. Był przewodniczącym Wojewódzkiej Rady Narodowej i dwukrotnie posłem na Sejm. W epoce stalinowskiej był jakiś sposób szykanowany. Kiedy go poznałem nie miał już złudzeń co do systemu i z sympatią patrzył na zaangażowanie syna w działalność opozycyjną. Zmarł w 1985. Byłem na pogrzebie. O tym, że popadł w niełaskę, a wręcz został wymazany z oficjalnej establishmentowej historii peerelowskiego Gdańska, świadczyła nieobecność jakiegokolwiek przedstawiciela ówczesnych władz. Zapamiętałem natomiast obecność działaczy Polskiego Związku Wędkarskiego, trzymających sztandar, na którym była ryba.

A.P.: Po którymś męczącym dniu na strajku sierpniowym poszliśmy z Tomkiem na Lilii Wenedy do jego ojca i podnieceni opowiadamy co tam się w stoczni dzieje, a pan Józef tak słucha, słucha i mówi: Matka Boska i papież na bramie? Przecież to są żółte związki, żadne robotnicze. „Żółte związki”, to były związki zawodowe zakładane i kierowane przed wojną przez endecję.

Lechia czy Arka?

C.W.: Piłka nożna to było jego najważniejsze hobby. Brat i koledzy, którzy pływali, przywozili mu zagraniczne pisma piłkarskie. Nie miał sobie równych, szczególnie jeżeli chodzi o wiedzę o piłce argentyńskiej. Był rzecznikiem prasowym Lechii Gdańsk i spikerem na stadionie, gdzie zabłysnął jako niebywały talent i człowiek, który posiada umiejętność fantastycznego opowiadania o piłce. Potem był spikerem i rzecznikiem prasowym... Arki Gdynia, czego lechiści chyba do tej pory mu nie wybaczyli. On miał na to proste wytłumaczenie: Moje serce jest zawsze po stronie Lechii, ale trzeba było coś robić, a ja wtedy nie miałem innej roboty.

Tomasz Gawiński: Poznaliśmy się w połowie lat 70., kiedy zaczął pracować w Arce, a ja byłem jednym z głównych kibiców. On był spikerem, który prowadził zawody. Nie było żadnej kabiny, „spikerkę” robiło się z ławki pod gołym niebem. We trójkę z Tomkiem Wołkiem i Tomkiem Panasiukiem założyliśmy też Klub Kibica Arki. To była taka inicjatywa, żeby uspokoić i ucywilizować kibicowanie, bo wcześniej bywały zadymy. Najsłynniejsza po przegranym 0:2 meczu z Lechem, kiedy zniszczono autobus piłkarzy z Poznania i zaparkowane w okolicach stadionu samochody. Ten Klub Kibica zakładaliśmy w położonym przy samym stadionie lokalu, który się nazywał się „Arka”. Tyle, że był to nocny klub ze striptizem. Tomek wtedy już pisał w „Piłce Nożnej”. Zawsze bardzo mi imponował, był autorytetem. Kiedy wyjechał do Warszawy ta znajomość się w zasadzie zerwała. Widywałem go już tylko w telewizji. Odezwałem się do niego dwa lata temu i zaprosiłem do mojego cyklu artykułów o znanych niegdyś, a dziś już nieco zapomnianych postaciach. Bo on, poza tymi audycjami w TOK FM, to właściwie w ostatnich latach zniknął. Spotkaliśmy pod koniec lata 2020 w jego letnim domu w Kobyłce. Cztery godziny przegadaliśmy o dawnych czasach. Jak zawsze spokojny, uprzejmy, Warszawa ani trochę mu nie „odbiła”.

Kiedy poznałem Tomka jego prawicowość nie była tak ostentacyjna. Późniejszy prawicowy skręt był dla mnie nieprzyjemną niespodzianką.

Antoni Pawlak

Wygrał mecz z Argentyną i zakład Menottim

C.W.: Miał tak niewiarygodne kompetencje, że po meczu na Wembley, kiedy Polska zakwalifikowała się do mistrzostw świata w Niemczech, umówił się na spotkanie z trenerem Górskim. Już wtedy było wiadomo, że jesteśmy w grupie z Argentyną i przez cztery czy pięć Tomek opowiadał Górskiemu, Gmochowi i Strejlauowi o potencjalnych zawodnikach, którzy mogą zagrać przeciwko Polakom. Potem jeszcze pracowali z Gmochem. Tomek odegrał bardzo ważną rolę w przygotowaniu zasobów informacyjnych, które pomogły nam wtedy wygrać z Argentyną.

A.P.: W marcu 1976 roku Argentyńczycy przyjechali do Polski rozegrać mecz. Na Stadionie Śląskim dokopali nam nieznacznie, tylko 1:2. Wieczorem po meczu kilka osób siedziało w hotelu gadając i popijając whisky. Podczas tego miłego spotkanka doszło do poważnej różnicy zdań między Tomkiem a trenerem reprezentacji Argentyny Césarem Luisem Menottim. Poszło o to, kto w 1934 roku grał na prawym skrzydle w jakiejś argentyńskiej drużynie ligowej. Emocje rosły więc ktoś zaproponował zakład. Więc się założyli, o butelkę dobrej whisky. Zacietrzewiony, ale i pewny siebie Menotti zamówił błyskawiczną rozmowę z redakcją czołowej gazety sportowej z Buenos Aires. Na połączenie czekali jakieś trzy godziny. Kiedy z Buenos Aires oddzwoniono, okazało się, że Tomek zakład wygrał. Co mnie specjalnie nie zdziwiło.

Opozycjonista z TVP

A.H.: Miał jasną ocenę systemu. Kiedy w połowie lat 70. zaczęły się pojawiać środowiska opozycyjne, Tomek wyraźnie z nimi sympatyzował i dawał temu wyraz. W związku z tym został zwolniony z telewizji, gdzie miał w pewnym czasie etat.

Przez pierwsze 15 lat wolnej Polski, kiedy kierował „Życiem Warszawy”, a potem „Życiem”, zwalczał postkomunistów. Cezurą był u niego rok 2005 i pierwsze rządy PiS.

Aleksander Hall

C.W.: Jeszcze mieszkając w Gdańsku zaczął współpracę najpierw z „Przeglądem Sportowym", a potem „Piłką Nożna".W pewnym momencie otrzymał z redakcji sportowej TVP propozycję etatu. Nie trwało to długo. Bodaj w 1977 albo '78 wysłano go do Poznania na mecz inaugurujący rozgrywki ligowe. I on tam przy okazji spotkał się ze Stanisławem Barańczakiem i Julianem Korhauserem [wybitni poeci związani z opozycja antykomunistyczną – red.]. Nie uszło to uwadze bezpieki i Tomek na dobrą sprawę stał się pierwszym dziennikarzem TVP zwolnionym za działalność opozycyjną.

Nie-Wierny przyjaciel

A.H.: Od momentu, w którym Tomasz Wołek znalazł się w Ruchu Młodej Polski, poprzez czasy Solidarności, kiedy był sercem warszawskiego biura BIPS, stan wojenny, aż do końca PRL, miał wyraźnie prawicowe poglądy i był jednym z filarów Ruchu. To on wymyślił, by w stanie wojennym nasze środowisko wydawało pismo „Polityka Polska”, które spełniało ważną rolę w latach 80.

A.P.: Kiedy poznałem Tomka jego prawicowość nie była tak ostentacyjna. Późniejszy prawicowy skręt był dla mnie nieprzyjemną niespodzianką. W 1984 byłem w Paryżu i tam trafił mi w ręce numer „Polityki Polskiej” z olbrzymim tekstem Tomka, podpisanym „Józef Wierny”, który moim zdaniem był bardzo wrednym atakiem na coś, co on nazywał lewicą laicką: Kuronia, Michnika, Bujaka, Frasyniuka. Gdyby to napisał ktoś obcy, nie poprzywiązywałbym wagi, ale że to napisał przyjaciel, potwornie mnie poniosło. Napisałem dużą polemikę z tym tekstem i zaniosłem do „Kultury”. Giedroyc to opublikował, a Tomek się poczuł potwornie urażony, bo pojechałem po nim jak po łysej kobyle, podpisując się pseudonimem, który on znał. Tak nasza przyjaźń się de facto skończyła.

Każdy ma prawo do zmiany optyki

A.H.: Przez pierwsze 15 lat wolnej Polski, kiedy kierował „Życiem Warszawy”, a potem „Życiem”, zwalczał postkomunistów. Cezurą był u niego rok 2005 i pierwsze rządy PiS. Ten sposób działania, traktowania państwa, nadużywania służb specjalnych, walki z zasługami Lecha Wałęsy – wszystko to budziło w nim sprzeciw. Jego głównym przeciwnikiem stał się więc PiS, szczególnie po przejęciu władzy w 2015 roku.

Tomasz Wołek
Tomasz Wołek

A.P.: W ostatnich 15 latach czasami wpadaliśmy na siebie. Ostatnio chyba ze cztery lata temu w Muzeum II Wojny Światowej zamieniliśmy parę ciepłych słów. Co mi imponowało w jego wystąpieniach u Żakowskiego w TOK FM czy w TVN24, to była piękna polszczyzna, klarowny wywód i bardzo – z mojego punktu widzenia – sensowny zespół poglądów. Byłem tym zaskoczony, ale niezwykle ucieszony.

A.H.: Niewątpliwie jego poglądy ewoluowały w kierunki bardziej liberalnym, ale konserwatywnego dziedzictwa się nie wyrzekł. Świadectwem tego jest książka „Historia pewnej prowokacji” z 2021. Zawiera ona jego publicystykę z różnych okresów, z pamiętnym artykułem z 1984 „Jaka prawica jest Polsce potrzebna?”, którą i w naszym, prawicowym środowisku wzbudził pewne kontrowersje, czy nie jest zbyt surowy dla ówczesnej opozycji lewicowej, której przywódcą był Adam Michnik. Tomek poprosił mnie bym napisał wstęp do tej książki, natomiast posłowie napisał Michnik, z którym Wołek w ostatnich latach nie tylko się pojednał, ale po prostu zaprzyjaźnił.

C.W.: Ludzie, którzy znali Tomka jako człowieka o bardzo zasadniczych konserwatywnych poglądach związanych z narodową demokracją byli zdziwieni widząc jak w ostatnich latach dryfuje w stronę liberalną. To było trochę jak przejście z Lechii do Arki. Ja mu w tym kibicowałem. Każdy ma prawo do zmiany optyki. Jego politycznym mentorem Aleksander Hall, który miał dar bardzo wyważonego spojrzenia. I Tomek też nigdy nie był skrajny, potrafił się zawsze zachować z umiarem, wykazywał umiejętności koncyliacyjne. Z dużą frajdą słuchałem Tomka w porannych audycjach u Jacka Żakowskiego. Za szybko zamilkł...


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
ReklamaHevelka festiwal alkoholi
Reklama