Pan ponoć w biegu. Spieszy się pan, by znów coś podrzucić w mieście?
(śmiech) Nie, akurat z innego powodu.
Ale jakiś plan jest?
Niedługo moja nowa rzeźba pojawi się w Gdyni. Ale kiedy i gdzie ją zamontuję tego, oczywiście, nie zdradzę.
Co to za rzeźba?
Przedstawia, leżącego na okręgu, małego chłopca. Jaka jest idea tej pracy, wolałbym nie opowiadać, nie narzucać nikomu własnego myślenia. Te dzieła zawsze pozostawiam otwarte na interpretację. Dla mnie każda z tych rzeźb coś konkretnego znaczy, ale dla kogoś może znaczyć coś zupełnie innego. Przyjmijmy zatem, że to po prostu nagi chłopiec ze słuchawkami na uszach.
Kiedy po raz pierwszy podrzucił pan swoją rzeźbę w Gdyni?
Mniej więcej pięć lat temu. Przedstawiała chłopca patrzącego w morze. Była to postać z betonu, miała około metra wysokości. Dlaczego postawiłem ją na gdyńskim nabrzeżu? Był to środek artystycznego wyrazu, efekt przemyśleń, inna forma eksponowania prac niż w galerii, ta nie zawsze dawała satysfakcję. Potrzebowałem czegoś więcej, innych emocji. Wejścia w relację z widzem w inny sposób, mniej przewidywalny. Byłem też szalenie ciekaw, jak tego typu ekspozycja zostanie odebrana w przestrzeni miejskiej. Ktoś, kto przechodzi ulicą nie spodziewa się, że napotka na swojej drodze coś takiego, dzieło sztuki w miejscu nieoczywistym, niezaprojektowanym do tego. W przeciwieństwie do galerii, gdzie idziemy świadomie, gdzie kupujemy bilet.
Reakcje przechodniów były takie, jakich się pan spodziewał?
Niczego się nie spodziewałem. Postawiłem rzeźbę i odszedłem, by z pewnej odległości obserwować, co się będzie działo.
Co się działo?
Trwał akurat festiwal filmowy, więc wielu przechodniów myślało pewnie, że to jakieś działanie związane z kinem. Ale zwykle jest tak, że nie wszyscy zwracają uwagę na sztukę w przestrzeni publicznej, nie każdy przy takich obiektach się zatrzymuje, ale ci, których to zainteresuje, przystają na dłużej.
Miejsca, które wybiera pan na ekspozycje są przypadkowe?
Są nieoczywiste, ale też zwykle z czymś związane, to punkty na mapie miasta, w których kiedyś coś już istniało, a więc pozostały jakieś otwory, pręty, druty, one pomagają mi ustawić rzeźbę. Bo też staram się nie ingerować w przestrzeń, nie wiercę dziur, nie montuję kołków, raczej dostosowuję się do tego fragmentu przestrzeni, która już czemuś innemu wcześniej służyła.
Miejsca, w których podrzucam rzeźby to punkty na mapie miasta, w których kiedyś coś już istniało, a więc pozostały jakieś otwory, pręty, druty, one pomagają mi ustawić rzeźbę. Bo też staram się nie ingerować w przestrzeń, nie wiercę dziur, nie montuję kołków, raczej dostosowuję się do tego fragmentu przestrzeni, która już czemuś innemu wcześniej służyła.
Tewu
Publikowane w mediach artykuły o pana pracach są zwykle szeroko komentowane. Jedni panu sprzyjają, inni uważają, że zaśmieca pan miasto.
O dziwo, reakcji pozytywnych jest więcej niż mógłbym przypuszczać, a negatywnymi raczej się nie przejmuję, chyba że są konstruktywne. To naturalne, że także krytyczne głosy muszą się pojawić.
Są "pasjonaci sztuki”, których pana prace tak intrygują, że decydują się je gwizdnąć.
Większość tych rzeźb ma już własną historię. Jedne nagle zniknęły i nigdy już nie powróciły na swoje miejsce, były i takie, które ktoś sobie przywłaszczył, ale po jakimś czasie oddał. To jest bardzo inspirujące, że w momencie, gdy niejako oddaję swoją rzeźbę miastu, nie mam już na nią wpływu. Nie mogę w żaden sposób wpływać na to, co się z nią dzieje. To w pewnym sensie dalszy ciąg mojego projektu. Możemy go podzielić na trzy fazy. Pierwsza - klasyczna i przewidywalna, czyli samo rzeźbienie. Druga - montaż, w pewnym sensie najbardziej ekscytująca. I wspomniany etap trzeci, który już nie zależy ode mnie, czyli to, co się dzieje z rzeźbą później. Dlatego, jeśli nawet zostanie zniszczona, to jest to kolejny element mojego nazwijmy to performensu.
„Życiorys” której z tych rzeźb jest szczególnie ciekawy?
Jedna z tych prac szybko zniknęła z przestrzeni miasta i nigdy już nie wróciła na swoje miejsce. Niebawem - w mediach społecznościowych - odezwała się do mnie, rozżalona tym faktem kobieta, która wyznała, jak bardzo ważna była dla niej - w sensie osobistych przeżyć - ta praca. Postanowiłem ponownie ją wykonać i podarować tej pani fragment zaginionej rzeźby - głowę chłopca. Ciekawą historię ma rzeźba z ulicy 10 Lutego, która najpierw została uszkodzona, potem skradziona i wreszcie jakimś cudem odnaleziona w okolicach pewnego klubu w Warszawie. Udało mi się sprowadzić ją do Gdyni i nawet trafiła na wystawę grupy artystów. Z kolei postać dziewczynki z ulicy Abrahama uchowała się wiele lat, może dlatego, że ustawiłem ją za miejscowym płotem. Żeby ją zniszczyć, przenieść czy ukraść to nie było już takie proste, wymagałoby większego wysiłku. A jednak na początku minionego roku ktoś zadał sobie trud i uszkodził figurę, został z niej tylko kawałek, który zabrałem do domu. O dziwo, za jakiś czas nieznany sprawca odstawił na miejsce część brakującą. Rzeźbę zrekonstruowałem po rozmowie z właścicielką tego terenu, której zależało, by dziewczyna z betonu wróciła na swoje miejsce. I tak się stało.
To niesamowite, jak pomyślę o tych, którzy te figury sobie przywłaszczają. Jaki to wysiłek! Rzeźby pewnie nie są lekkie, demontaż to też nie jest prosta sprawa.
Praca, którą ktoś wywiózł do Warszawy, ważyła jakieś 22 kilo. Trochę siły trzeba było, by ją podnieść…
Zastanawiał się pan, dlaczego ktoś tak się męczy? Z miłości do sztuki?
Nie analizuję tego, bo od snucia takich teorii można zwariować.
Postaci, które pan tworzy to dzieci o smutnych twarzach.
Dla jednych są to smutne, dla innych zamyślone oblicza. Na pewno z tych twarzy nie bije szczęście. Ale proszę nie pytać, dlaczego tak jest. Jak już wspomniałem, ani interpretacja tych rzeźb, ani moja odpowiedź nie będą jednoznaczne.
Ktoś pana przyłapał na montażu?
Nie, ale kiedy przyjechałem ustawiać jedną z pierwszych moich prac, okazało się, że w upatrzonym wcześniej miejscu był wyciek gazu i grupa fachowców, akurat w tym czasie, naprawiała szkodę. Jednak nie wycofałem się. Byłem na tyle zdeterminowany by zrealizować swój plan, że – mimo ich zaciekawionych spojrzeń – gdy okazało się, że nie działa mój pistolet do klejenia, spytałem czy nie mają czegoś podobnego, co pozwoliłoby mi zamontować figurę. Ostatecznie jednak musiałem zrezygnować z instalacji tego dnia.
Niektórzy komentują, że dzięki pana akcjom Gdynia staje się ciekawsza.
Na pewno bardziej oryginalna. Zostawiałem rzeźby także w innych miastach, ale generalnie chcę realizować ten projekt w Gdyni, tu gdzie mieszkam.
Rodzina wie, co pan wyprawia?
Rodzina wie i mnie wspiera. W domu zresztą miałem pracownię, teraz sytuacja się zmieniła i szukam nowej. Trochę ostatnio odpuściłem z rzeźbami, zająłem się, w sensie działań artystycznych, czymś innym. Zresztą tak pandemia, jak i wojna w Ukrainie nie sprzyjała tworzeniu. Poza tym rzeźba w przestrzeni miejskiej to nigdy nie było źródło mojego dochodu. To projekt idealistyczny, choć bywało, że kolejne odlewy danej pracy poszły na sprzedaż.
A co pan robi, gdy nie rzeźbi, jest pan może prezesem banku?
(śmiech) Robiłem różne rzeczy. Jak już wspomniałem, nigdy nie utrzymywałem się tylko ze sztuki, choć czasami przynosiła pieniądze. Rzeźba to ciężki, niewdzięczny kawałek chleba.
Nikt mnie nigdy nie przyłapał, ale kiedy przyjechałem ustawiać jedną z pierwszych moich prac, okazało się, że w upatrzonym wcześniej miejscu był wyciek gazu i grupa fachowców, akurat w tym czasie, naprawiała szkodę. Jednak nie wycofałem się.
Tewu
Kiedy zaczynał pan studia w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku już pan o tym wiedział?
To był czas pasji i ideałów, nie zastanawiałem się, co będzie dalej. Niektórzy mieli plan na siebie, ja chodziłem z głową w chmurach. Chciałem rzeźbić. I gdybym jeszcze raz miał zaczynać życie, znów wybrałbym rzeźbę. To mój sposób na siebie. Bez kompromisów. Bez oczekiwań. Z serducha.
Przestrzeń miasta to piękna galeria, do której każdy może wejść.
I w której, prędzej czy później, ktoś te prace doceni.
Nie odpuści pan?
Nie, choć w którą stronę to zmierza – nie wiem. Zależy, co życie przyniesie.
Gdyby jakaś galeria zaproponowała panu wystawę, zgodziłby się pan?
Żeby pokazać moje miejskie prace, trzeba byłoby dobrego pomysłu, jak tę ulicę przenieść do przestrzeni zamkniętej. Z kolei – wyrzeźbić prace tylko na potrzeby wystawy? Chyba potrzebuję czegoś więcej.
Napisz komentarz
Komentarze