Na tarasach rosło wszystko co dusza zapragnie. Jabłonie uginały się pod ciężarem owoców rozmaitych gatunków i kolorów.
Grusze rodziły dorodne klapsy i lilipucie pergamutki, a śliwy szkoda gadać, od węgierek po mirabelki. Wzdłuż płotów ciągnących się aż po ceglany mur fortyfikacji rosły agresty i dwukolorowe porzeczki. Całość – poprzedni właściciel ukoronował rosnącym najwyżej dostojnym, starym drzewem orzecha włoskiego, otoczonym krzakami leszczyny.
Chłopiec nazywał ogród – tajemniczym. O różnych porach dnia i nocy dało się słyszeć dźwięki ptasiego radia, a na ścieżkach i drewnianych stopniach pomiędzy tarasami widywało się jeża. Raz nawet pod nogami chłopca przebiegł tchórz lub kuna. Jeża na własnym pysku boleśnie odczuł Bary, wilczur pilnujący ogrodu.
![Przylipiak ul. Szkocka](https://static2.zawszepomorze.pl/data/wysiwig/sites/default/files/inline-images/przylipiak-przed-domem-1.jpg)
Przed frontem niewielkiego domku pysznił się ogromny świerk z gałęziami przyciętymi do wysokości pół metra. Pień okalała niewielka ławeczka, niewidoczna, bo otoczona gęstym żywopłotem. Przestrzeń przed domem wypełniały klomby okolone bukszpanem z pachnącymi i kolorowymi piwoniami w środku.
***
Mimo tych wszystkich wspaniałości chłopiec nudził się okropnie. Jedynymi dzieciakami mieszkającymi w okolicy byli Dorotka i Andrzejek.
Chłopcy rywalizowali rywalizowali o względy pięcioletniej Dorotki i na ogół wygrywał Andrzejek. Miał przekonywujące argumenty: pistolet na wodę, zagraniczne czekoladki, kilka plastikowych zabawek (nie do zdobycia –wtedy) i wisienkę na torcie – czerwony, zagraniczny rowerek. A chłopca, który próbował jeździć pod ramą czarnego, męskiego roweru, pozostałego po poprzednim gospodarzu, naturalnie zżerała zazdrość.
Kiedyś bawili się z Andrzejkiem w jego pokoju w wojnę. Siły były prawie równe. Andrzejek miał plastikową łódź podwodną i mały czołg, a chłopiec dysponował całą armią poniemieckich ołowianych żołnierzyków. Były fajne, ale kolor miały niestety ołowiany...
Mimo, że chłopiec miał ogród, dużego psa i żołnierzyki, to solą w jego oku był ów nieszczęsny czerwony rowerek i – nomen omen – żółta łódź podwodna.
W ferworze bitwy okręt rozpadł się na dwie części i spód wylądował pod szafą.
Andrzejek machnął ręką, ale chłopiec zapamiętał miejsce „zatopienia” okrętu.
– Tata przywiezie mi drugi… – Andrzejek nie przywiązywał wagi do takich drobiazgów, co dodatkowo drażniło chłopca.
Tata Andrzejka był kucharzem na Batorym, a tata chłopca tylko lekarzem.
![](https://static2.zawszepomorze.pl/data/wysiwig/sites/default/files/2023-11/zolta-lodz-podwodna.jpg)
Po kilku dniach znowu bawili się razem i kiedy mama kolegi zwołała go na chwilę chłopiec błyskawicznie padł na podłogę i szybko wyciągnął spod szafy dolną część okrętu. Schował go do kieszeni spodenek.
Mocno się zaczerwienił, a plastik palił go żywym ogniem. W domu schował ogryzek łodzi w najdalszy kąt szuflady swojego biureczka i starał się o tym zapomnieć .
***
Wkrótce tata dostał niesamowitą propozycję wyjazdu do Stalowej Woli, gdzie miał być lekarzem w zakładach zbrojeniowych uruchamianych właśnie w halach przedwojennego Centralnego Okręgu Przemysłowego. Nie było go prawie dwa tygodnie.
Chłopiec podświadomie starał się zrekompensować koledze utratę okrętu i częściej bawili się u niego w ogrodzie dalej popisując się przed Dorotką.
Organizowali turnieje rycerskie uzbrojeni w małe miecze, hełmy i tarcze z blachy, które znalazł w szopie. Wyglądały jak prawdziwe. Ciągle czując się winny podarował koledze cały zestaw.
Walczyli wśród ukwieconych klombów, kiedy przyłapała ich mama Andrzejka i kazała mu natychmiast przerwać zabawę. Chłopiec nie rozumiał powodów jej zdenerwowania, dopóki nie podsłuchał rozmowy mam. Okazało się, że kolega ma poważną wadę serca i nie mógł się przemęczać. Dużo później dowiedział się, że Andrzejek jest adoptowanym dzieckiem i rodzice tym mocniej go kochali.
Musieli wymyślić jakieś inne zabawy i Dorotka wpadła na genialny pomysł: ona będzie Królewną Śnieżką, a oni krasnoludkami. Od razu się zgodzili, zwłaszcza, że ciągle jeszcze wierzyli w Świętego Mikołaja i w krasnoludki mieszkające w krzakach pod świerkiem.
Nosił gips dwa tygodnie i nawet nie zauważył, że mama w tajemnicy sprzedała rowerek. Nigdy nie słyszał aby tata tak wrzeszczał w domu na mamę…
Tata w końcu powrócił ze Stalowej Woli i przytaszczył ze sobą duży, ciężki pakunek. Zawołał synka przed dom i rozpakował duży, tajemniczy przedmiot.
Przed oczami chłopca dumnie stał mały, piękny rowerek.
Wyglądał dość ciężko, był jasno-szary, ale wymiary miał w sam raz. Kółka były średniej wielkości, siodełko i kierownica pochodziły od roweru męskiego, podobnie jak rama przycięta i zespawana do mniejszych rozmiarów. Nie miał wolnobieżki, jak rowerek kolegi, ani hamulców przy kierownicy, ale hamowało się naciskając pedały do tyłu.
Z przeprowadzki na szczęście nic nie wyszło, a synkowi na pierwszej próbie jazdy przydarzył się wypadek wjechał z impetem w krzaki agrestu i uderzył prawą ręką w drewniany słupek przy altance. Nosił gips dwa tygodnie i nawet nie zauważył, że mama w tajemnicy sprzedała rowerek.
Nigdy nie słyszał aby tata tak wrzeszczał w domu na mamę… Zaczęli, przez pośrednictwo synka rozmawiać ze sobą dopiero po dwóch tygodniach.
***
Cała nasza trójka spotkała się ponownie dopiero na studiach. Andrzejek oświadczył się Dorotce pod koniec trzeciego roku. Niestety, w trakcie obiadu zaręczynowego zasnął przy stole i już się nie obudził.
Na pogrzebie stawili się wszyscy studenci z roku. Na trumnie układano wieńce i kwiaty, tylko ja położyłem na wieku małe zawiniątko opasane żółtą wstążką.
Zapłakana Dorotka podeszła do mnie i zapytała:
– Co to było?
– Drobiazg.
Właśnie zatopiłem żółtą łódź podwodną.
Napisz komentarz
Komentarze