Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Sztuka publiczna to sztuka dla wszystkich

Gorąco wierzę, że dobra sztuka jest w stanie uwrażliwiać odbiorcę, nawet jeśli ta osoba nie wie, że obcuje ze sztuką – mówi Filip Ignatowicz.
Filip Ignatowicz - „Wasserkunst Tor czyli Plastica Porta” - Europejska Noc Muzeów, IKM Gdańsk - Targ Rakowy (2018)

Autor: Filip Ignatowicz

W przestrzeni publicznej spotykamy się ze sztuką, niejako mimowolnie. Często jej przypadkowy odbiorca może być nieprzygotowany na ten kontakt, co może wywołać różnorakie skutki. Czasem nawet oburzenie, protest. Czy zatem sztuka umieszczona w przestrzeni publicznej musi spełniać jakieś specjalne kryteria, inne niż sztuka „galeryjna”? Bo do galerii sztuki każdy jednak idzie świadomie i na własną odpowiedzialność.

Myślę, że sztuka, a zwłaszcza ta dobra sztuka, wymyka się wszelkim kryteriom. Natomiast dzieła umieszczane w przestrzeni publicznej zazwyczaj rzeczywiście są bardziej przystępne, w porównaniu do prac galeryjnych, czasem nieco hermetycznych. Sztuka publiczna to sztuka dla wszystkich, powinna być inkluzywna, a nie ekskluzywna- wykluczająca. To trochę tak jak z barejowskim Misiem, który cytując odpowiada na potrzeby społeczeństwa, otwiera oczy niedowiarkom. Sztuka, a zwłaszcza ta publiczna, pokazuje to na co stać całą społeczność. Odpowiada na pytanie kim jesteśmy. Dlatego dobrze, jeżeli nawet w swojej najbardziej wysublimowanej formie próbuje się komunikować. Jak się patrzy na street art, wywodzący się z ruchów kontr-kulturowych i oddolnych, to tam bardzo często używa się bardzo komunikatywnego języka wizualnego, a i tak jakość sztuki często powstaje wysoka. Właśnie dzięki temu ten ruch nabiera mocy i znaczenia, które niesie. Ważna jest świadomość do jakiego widza się „przemawia”. Perspektywa odbiorcy powinna być przez nadawcę komunikatu brana pod uwagę niezależnie od czy jesteśmy twórcą wizualnym, który projektuje realizacje w przestrzeni publicznej, czy jesteśmy kimkolwiek innym. Nie możemy jednak przekroczyć granicy wizualnego disco-polo, na to należy uważać. Powinniśmy podnosić naszych widzów wyżej rozkładając narrację nawet najbardziej skomplikowanego dzieła w warstwach znaczeniowych, a nie karmić estetyczną papką, albo wizualnym bełkotem.

A co z wymiarem prowokacyjnym? Z jednej strony wiadomo, że ulica jest miejscem szybkiej, czasem brutalnej wymiany myśli, a z drugiej strony mamy ów brak selekcji odbiorców. Takie prowokacyjne dzieło może trafić do osób, które poczują się urażone albo do dzieci, których opiekunowie mogą sobie tego nie życzyć.
Uważam, i dotyczy to nie tylko kwestii sztuki, że tylko mali ludzie są w stanie się obrażać. Jeżeli ktoś jest człowiekiem otwartym, to znaczy, że jest gotowy, nie tyle przyjąć perspektywę innej osoby, ale ją zauważyć, zrozumieć. I nawet jeśli się z nią nie zgadza to fakt, że istnieją inne perspektywy, nie powinien jednostki obrażać. Zatem to czy widz się obrazi, czy nie, nie powinno być głównym problemem twórcy. Myślę, że jakakolwiek cenzura prewencyjna, albo cicha cenzura środowiska, czy też auto-cenzura, to absolutne zło, o którym niestety co raz częściej robi się w naszym kraju głośno. Oczywiście sztuka nie może być formą przemocy, agresji, wywyższania się albo stawiania jednoznacznych tez- wtedy stałaby się polityką, więc takich strategii w ogóle nie biorę pod uwagę. Sztuka powinna mieć swój obszar wolności, bo wolność zapisana w dziele też jest jedną z rzeczy, która ją determinuje. Osobiście staram się po prostu mojego widza szanować, nawet jeżeli chcę go przestraszyć, wstrząsnąć nim czy zwyczajnie go rozśmieszyć. To nie jest więc kwestia tego, że pewne treści powinny być cenzurowane albo zakazane, tylko kwestia tego, że powinniśmy szanować swoich odbiorców. Wtedy nie byłoby takiego problemu.

Uważam, że zdecydowanie większym wandalizmem od graffiti jest „billboardoza” i oklejenie naszych miast wszechobecną reklamą. To często złe projektowanie, które rozlewa się na obszar nie tylko sztuki, ale i wszelkiej komunikacji wizualnej jest moim zdaniem zdecydowanie bardziej groźne niż najbardziej skandalizujące dzieła. A zgotowaliśmy to sobie sami i to w ramach tego, co legalne, tylko dlatego, że mamy bardzo mało uwrażliwione estetycznie społeczeństwo.

Filip Ignatowicz

Ze sztuką współczesną bywa też taki kłopot, że czasem można przejść obok niej, nie wiedząc w ogóle, że to jest sztuka.
I bardzo dobrze! Kiedyś zetknąłem się z takim terminem, którym teraz chętnie sam się posługuję do opisywania niektórych swoich działań - art by chance, czyli sztuka przy okazji, sztuka po drodze. Żyjemy w społeczeństwie konsumentów, którzy funkcjonują w przestrzeni publicznej będąc albo w drodze z domu do pracy i z powrotem, albo w drodze do i z miejsc konsumpcji – sklepów, restauracji, centrów rozrywki. Jeżeli te osoby w tym czasie będą miały kontakt ze sztuką, nawet nie wiedząc, że ten kontakt ze sztuką mają, to i tak gorąco wierzę, że dobra sztuka jest w stanie te osoby uwrażliwiać. Nawet sztuka, którą spotykamy w internecie- bo to też jest przecież przestrzeń wspólna i jak najbardziej publiczna. A pełno tam sztuki! Sam próbuję oddolnie widzów uwrażliwiać i edukować uprawiając internetowy video-performance, który udaje, że jest kolejnym YouTube’owym show, choć jest w istocie jak najbardziej formą twórczą. Widz nie musi wiedzieć, że bierze udział w działaniu artystycznym. Ale sztuka to nie są tylko sztuki piękne. Wszyscy na co dzień mamy do czynienia ze sztuką chociażby siedząc na krześle, które musiało zostać przez kogoś zaprojektowane i wykonane. Tej sztuki „przy okazji”, której nie rozważamy nawet w kategoriach dzieła sztuki, jest wokół nas bardzo dużo. I obcowanie z nią ma czasami dużo więcej sensu, niż stawianie sztuki na nieosiągalnym ołtarzu, bo te ołtarze powodują, że dla niektórych osób sztuka zdaje się hermetyczna. A twórczość to jest po prostu jeszcze jeden sposób komunikowania się z innymi ludźmi.

Filip Ignatowicz

A jak w przestrzeni publicznej odróżnić sztukę od wandalizmu? Choćby w przypadku graffiti?
Uważam, że zdecydowanie większym wandalizmem od graffiti jest „billboardoza” i oklejenie naszych miast wszechobecną reklamą. To często złe projektowanie, które rozlewa się na obszar nie tylko sztuki, ale i wszelkiej komunikacji wizualnej jest moim zdaniem zdecydowanie bardziej groźne niż najbardziej skandalizujące dzieła. A zgotowaliśmy to sobie sami i to w ramach tego, co legalne, tylko dlatego, że mamy bardzo mało uwrażliwione estetycznie społeczeństwo. W Gdańsku i Trójmieście na szczęście co raz mniej już tandetnych bannerów. Ale odpowiadając na pytanie to sztukę od wandalizmu, ale też sztukę od nie-sztuki, najprościej mówiąc odróżnia intencja. Jeżeli ktoś chce wybić komuś szybę, nabazgrać przemocowy napis na murze, garażu czy witrynie sklepu, w intencji okazania pogardy, agresji – to raczej dzieła sztuki nie chce zrealizować. Natomiast jeżeli ktoś pragnie stworzyć dzieło sztuki, nawet poruszając się na granicy pewnych legalności, to jest spora szansa, że wtedy dzieło sztuki powstanie. Jakiej jakości – to już inna sprawa. Sam często działałem na tej delikatnej granicy podrzucając udające produkty konsumpcyjne prace mojego autorstwa do sklepów, każdorazowo intencja była ta sama- komunikacja poprzez dzieło.

Tyle, że odbiorca nie ma wglądu w intencje twórcy.
Ale może się ich instynktownie domyślać. Jesteśmy w stanie zauważyć, że niektóre rzeczy są stworzone tylko po to, żeby zrobić komuś na złość, a inne jednak niosą w sobie aurę komunikatu, chęć dialogu. Mają po prostu wyżej zawieszoną intencję. W Gdańsku jest pełno przykładów graffiti, które już lub za parę lat będzie ewidentną marką miasta. W stanach mają Shepard’a Fairey’ego i rozklejone OBEY’e, w Paryżu mają INVADER’a i pikselowe mozaiki, a my mamy chociażby postaci od Krik’a.

Kto powinien kształtować „politykę” artystycznego zagospodarowania przestrzeni: artyści, władze miejskie, czy może sami mieszkańcy? I jaka tu może być rola urbanistów? Bo ta sztuka nie pojawia się przecież w pustce, tylko uzupełnia przestrzeń miejską, dopisuje się do niej.
Wierzę w dialog, dlatego nie wskażę palcem jednej grupy, która powinna mieć głos decydujący. Myślę, że inicjatywa powinna wychodzić od wszystkich tych grup, i spotykać się po środku. Tak byłoby po prostu najlepiej. Dobra sztuka może nie zawsze jest konstytuowana wspólnotowo, ale fajnie jakby brała pod uwagę relację ze społecznością lokalną- idealnie widać to na przykład w działaniach JR’a.

Filip Ignatowicz a.k.a. Fignacy

Artysta wizualny, malarz, reżyser, dydaktyk. Absolwent i pracownik Wydziału Malarstwa ASP w Gdańsku, a także absolwent Gdyńskiej Szkoły Filmowej. Autor nagradzanego filmu „NOWY BRONX”, stale rozwijanego projektu artystycznego FIGNACY&co, a także video-performance’u artUNBOXING. W swoich pracach najczęściej przygląda się kondycji człowieka funkcjonującego w rzeczywistości konsumpcyjnej.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama