Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Politycy celowo wzbudzają w nas nienawiść. Czy po wyborach uda się odbudować wspólnotę?

- Niektórzy politycy traktują dziś generowanie konfliktów, "dociskanie gazu" i rozgrzewanie emocji jako strategię polityczną - mówi dr hab. Tomasz Besta, profesor UG, psycholog społeczny, kierownik międzynarodowego zespołu badającego czynniki prowadzące do radykalizacji i działań zbiorowych z użyciem przemocy. 

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Wyjątkowa, nawet jak na polskie realia, agresja przedwyborcza przenosi się na ulice i do domów. Dochodzi do kłótni rodzinnych, sąsiedzkich, wyzwisk rzucanych w sklepach. Co się z nami dzieje?
Nie jest to tylko polskie zjawisko. Podobny poziom polaryzacji występuje przed wyborami, czy zaraz po nich, w Stanach Zjednoczonych i niektórych krajach europejskich. Nie mieliśmy jeszcze takiej akcji, jak w USA, gdzie grupa "rozczarowanych" wyborców wpadła na Kapitol, chcąc prawdopodobnie anulować wyniki wyborów. Źle się dzieje w demokracjach liberalnych, gdzie owa polaryzacja powoduje zwiększony poziom agresji. Badania pokazują, że media społecznościowe też jej sprzyjają. I ona się nie tworzy sama. Są polityczne ruchy populistyczne, korzystające na ostrym skonfliktowaniu, które pozwala im zdobyć lub utrzymać władzę. Dlatego silne emocje są jeszcze podgrzewane. Trzeba pamiętać, że bardzo często mamy do czynienia z celowym działaniem osób korzystających na konfliktach społecznych.

Jak dajemy się manipulować politykom?
Są grupy, które w obronie swojej tożsamości i przekonań zachęcają do radykalnych działań. Stephen Reicheri Alexander Haslam zaproponowali model wyjaśniający jak kształtuje się poczucie cnoty wynikające z czynienia zła. Podstawą jest stworzenie poczucia silnej przynależności do grupy np. „my prawdziwi Polacy” Następnie z tej wspólnoty wyklucza się wybrane grupy. Jeśli ktoś nie mówi tego, co my, nie krzyczy na wiecach, nie popiera polityki konkretnej partii czy ludzi u władzy, pojawiają się epitety o zdradzie. To jest trzeci krok: wykazanie, że ci wykluczeni, ci „oni” są wielkim zagrożeniem. Chcą zniszczyć nas i nasze wartości. Nasza grupa przedstawiana jest jako czyste dobro. Wzmacnia się bezkrytyczność wobec swoich. Jesteśmy dobrem i tyle. A kto nie jest po stronie dobra, niech wynosi się do Niemiec czy Rosji. Skutkiem tego procesu jest celebracja nienawiści. Hejt na tych „złych zdrajców niszczących Polskę” jest cnotą, czymś dobrym, czymś co zaczynamy racjonalizować, usprawiedliwiać.

Nie jest to tylko polskie zjawisko. Podobny poziom polaryzacji występuje przed wyborami, czy zaraz po nich, w Stanach Zjednoczonych i niektórych krajach europejskich. Nie mieliśmy jeszcze takiej akcji, jak w USA, gdzie grupa "rozczarowanych" wyborców wpadła na Kapitol, chcąc prawdopodobnie anulować wyniki wyborów. Źle się dzieje w demokracjach liberalnych, gdzie owa polaryzacja powoduje zwiększony poziom agresji.

dr hab. Tomasz Besta / profesor UG

Czy wszystkie opcje polityczne podobnie "hodują" swoich radykałów?
Nie należy popadać w symetryzm. Tu wchodzą w grę różne strategie polityczne. Niektóre ruchy społeczne i partie robią to częściej i bardziej świadomie, widząc, że im się to opłaca. Wysoki poziom agresji w Polsce i innych krajach bierze się z budowania przynależności do grupy poprzez wykluczanie tych, którzy nawet trochę się z nami nie zgadzają. Jest kilka powodów, dla których ludzie preferują radykalne grupy. Budowania wspólnoty przez wykluczanie osób z odmiennymi wartościami czy przekonaniami pozwala stworzyć wyrazistą wspólnotę, przynależność do której redukuje niepewność. Jasne wskazówki płynące od grupy są szczególnie cenne w czasie gwałtownych zmian społecznych. Podpowiadają co należy robić, co jest dopuszczalne, kto jest wrogiem odpowiedzialnym za problemy. Dodatkowo wchodząc w skład tej grupy spełniamy potrzebę przynależności. Czujemy sens robienia czegoś w imieniu wyższego celu, który po nas zostanie, jak nasza grupa, czy wartości. Badania polskiej badaczki Katarzyny Jaśko pokazują, że często to utrata poczucia znaczenia, sensu w życiu i próba jego odbudowania tego poczucia, motywuje ludzi do działań radykalnych i przekraczania granic tego, co akceptowane społecznie.

Po co politycy chcą nas skłócić?
Niektórzy politycy traktują dziś generowanie konfliktów, "dociskanie gazu" i rozgrzewanie emocji jako strategię polityczną. Pozwala to na mobilizację skrajnych skrzydeł i własnej bazy oraz powoduje demobilizację wyborców umiarkowanych, centrowych, nieprzekonanych do konkretnej partii, którzy są zmęczeni ciągłymi emocjami oraz poziomem agresji. Jest więc większa szansa, że nie pójdą na wybory. Tym politykom zależy, by zmobilizować do wyborów osoby przekonane. W naszym kontekście jest to metoda stosowana szczególnie przez jedną partię.

Niektórzy politycy traktują dziś generowanie konfliktów, "dociskanie gazu" i rozgrzewanie emocji jako strategię polityczną. Pozwala to na mobilizację skrajnych skrzydeł i własnej bazy oraz powoduje demobilizację wyborców umiarkowanych, centrowych, nieprzekonanych do konkretnej partii, którzy są zmęczeni ciągłymi emocjami oraz poziomem agresji.

dr hab. Tomasz Besta / profesor UG

Jaką?
Mówię o partii rządzącej. Widać to było wyraźnie podczas niedzielnej konwencji Prawa i Sprawiedliwości, kiedy to dominował wyraźny przekaz " anty-oni".

Boję się, że bagaż nienawiści zostanie z nami także po wyborach. Nic nie można zrobić, by zatrzymać rozbuchany radykalizm?
Jest to do zrobienia. Psychologia społeczna podpowiada pewne rozwiązania, jak odbudować wspólnotę i uspokoić emocje. Problem w tym, że my, jako naukowcy możemy sobie pisać i mówić, ale ktoś musiałby nas posłuchać. Otwartym pozostaje pytanie, czy rządzącym będzie zależało, żeby to zrobić.

Powinno zależeć. W wyborach zawsze są przegrani, więc istotne jest, by jedna część społeczeństwa nie przyjęła roli kata, a inna ofiary.
Też tak uważam. Spór jest nieodzowny w demokracji, ale właśnie spór, a nie odmawianie przeciwnikowi prawa do bycia Polakiem. Ale przykład powinien iść z góry. Patrząc na opozycję, można zauważyć, jest tam pomysł, by budować wspólnotę ponad podziałami. Wskazują na to ostatnie wystąpienia Donalda Tuska i innych liderów opozycji z odwoływaniem się do Solidarności, do łączącego wielu Polaków i Polki zrywu WOŚP, opartego na pomocy słabszym i potrzebującym

Same słowa nie wystarczą.
Chcąc faktycznie budować wspólnotę narodową nie przez rozgrzany konflikt, ale na zasadzie zlepienia tych "połówek" , nie możemy oczywiście spodziewać się, że wszyscy będą się ze sobą zgadzali w kwestii poglądów politycznych i wartości. Istotne jest jednak, jak mamy się nie zgadzać. Czy myślący inaczej jest wrogiem i zdrajcą, czy po prostu ma inne poglądy i mogę go przegłosować w wyborach? Gdybym był doradcą partii, która zwycięży w wyborach i będzie chciała odbudować bardziej funkcjonalne sposoby rozwiązywania sporów i różnic w społeczeństwie, miałbym kilka konkretnych propozycji. Można odwołać się do wspólnych idei, które łączyły Polki i Polaków w sytuacjach kryzysów, w trudnych czasach. Zbudować tożsamość na wartościach podzielanych – jeśli nie i przez wszystkich – to przez zdecydowana większość. Po drugie - nie można traktować wyborców przegranej partii jako wrogów, których trzeba krytykować za poglądy i własne wybory. Należy spróbować zrozumieć, dlaczego te osoby tak głosują. Podstawową zasadą przy odbudowaniu wspólnoty po konfliktach, nawet zbrojnych, jest unikanie wysyłania agitatorów w teren, by tam tłumaczyli, dlaczego "nasza partia jest lepsza". Lepiej wysłuchać tych ludzi, pozwolić im stworzyć własną księgę skarg i zażaleń. Po trzecie - należy zidentyfikować sieć lokalnych aktywistów, którzy w swoim środowisku przerzucają mosty, próbując łączyć wspólnoty. Trzeba wykorzystać siłę lokalnych wspólnot, organizacji i ludzi działających na rzecz ich rozwoju ponad podziałami politycznymi. Niech to będą grupy działające na rzecz środowiska, pomocy uchodźcom, ratowania zwierząt, budowania lokalnej tożsamości miasta, gminy. Spytać, czego małe środowisko potrzebuje, przerzucić w to miejsce środki.

Tomasz Besta

Po co?
Polaryzacja jest wzmacniana przez osoby, które mają w tym interes. I najczęściej tym interesem jest sprawowanie władzy. Tym co łączy ruchy autorytarne, fundamentalistów religijnych, ruchy populistyczne, jest dążenie do tego, byśmy opisywali się w jak najprostszy sposób, najlepiej przez przynależność do jednej grupy. Grupy, która będzie definiować całe nasze życie. Budowanie lub uświadomienie sobie naszej wewnętrznej różnorodności pozwala znaleźć to, co nas łączy z innymi ludźmi. Niezależnie od poglądów politycznych możemy wspólnie zadecydować, czy w naszej dzielnicy ma być park. Znajdowanie spraw, które łączą różnych ludzi niezależnie od przekonań politycznych, jest jedną z tych rzeczy, którą możemy zrobić.

Nie podoba mi się partia, na którą głosujesz, ale obaj chcemy, by był parking pod naszym domem?
Istotny jest konkretny cel. Nie musimy skakać sobie do gardeł, bo raz na kilka lat głosujemy na różnych kandydatów. Kolejną dobrą praktyką, w której pokładam nadzieję, jest mentalne zaszczepianie przeciw różnym mechanizmom, które mogą prowadzić do radykalizacji. Są to wnioski z badań prowadzących nad wiarą w fakenewsy. Zespół Jona Roozenbeeka wykazał, że dając ludziom narzędzia, pozwalające zrozumieć techniki manipulacji odpowiedzialne za rozpowszechnianie się fakenewsów,  możemy ludzi „mentalnie zaszczepić” przeciw tym manipulacjom.  Już nawet krótki trening, zapoznający z technikami manipulacji, pozwala na zwiększenie odporności i skutkuje słabszą wiarą w fake newsy. Może być to także  dobry sposób, by rozbroić grupy dążące do polaryzacji.

Jak powinna wyglądać taka szczepionka?
Niech będzie to program pokazujący, jak działa polaryzacja. Dlaczego niektórzy chcą, byśmy się nienawidzili i co na tym zyskują, dlaczego niektórzy temu ulegają i co można zrobić, by zdystansować się od ich działań.

A dlaczego ulegamy nienawistnej manipulacji?
Łatwiej ulec, kiedy grupa, wobec której stosuje się mowę nienawiści, zostaje wyrzucona z kręgu naszej wspólnoty. Wówczas dehumanizacja tych osób jest łatwiejsza. Psychologowie Michał Bilewicz i Wiktor Soral pokazali, że częsty kontakt z mową nienawiści powoduje również wzrost nieczułości. Przestajemy reagować, oburzać się na hejt.

Spór jest nieodzowny w demokracji, ale właśnie spór, a nie odmawianie przeciwnikowi prawa do bycia Polakiem. Ale przykład powinien iść z góry. Patrząc na opozycję, można zauważyć, jest tam pomysł, by budować wspólnotę ponad podziałami. Wskazują na to ostatnie wystąpienia Donalda Tuska i innych liderów opozycji z odwoływaniem się do Solidarności, do łączącego wielu Polaków i Polki zrywu WOŚP, opartego na pomocy słabszym i potrzebującym

dr hab. Tomasz Besta / profesor UG

Czy wszystko nie zaczyna się od "baniek internetowych", w których obracamy się wśród ludzi o podobnych poglądach?
Wiąże się z tym jak najbardziej. Nie zauważamy, że "oni" nawet w 50 proc. mogą się z nami w różnych kwestiach zgadzać, bo liczy się tylko jeden aspekt - polityczny. Jeśli jednak mamy silną potrzebę przynależności i czujemy się niepewnie, bez kontroli, bo świat wokół nas zmienia się za szybko, to łatwiej nam wspierać radykalne grupy. A kiedy już wyrzucimy poza krąg ludzi o innych pogladach, nawet przemoc fizyczna, emocjonalna, mowa nienawiści, mogą stać  się - w oczach sprawców - czymś dobrym. Można poczuć się dumnym ze skrzywdzenia drugiego człowieka, skoro dzięki temu bronimy dobrej cnotliwej grupy własnej.

Czy są ludzie odporni na wirusa politycznej nienawiści?
Taką odporność daje krytycyzm wobec własnej grupy. Możemy wymienić dwie formy identyfikacji ze wspólnotą: jedna zdrowa, krytyczna, i druga, nazywana przez psychologów kolektywnym narcyzmem. To nie jest zaburzenie osobowości, ale pewien sposób przywiązania do grupy. Kolektywni narcyzi uznają, że ich grupa, kraj, naród, są najwspanialsze, nie popełniają błędów, powinny być wzorem dla wszystkich. Taka forma identyfikacji wiąże się z niechęcią i agresją wobec innych grup narodowych, społecznych bądź przeciwników politycznych. Stąd potrzeba budowania krytycznej tożsamości.

Nie każdy umie zbudować krytyczną tożsamość. Zastanawiam się, czy politycy, którzy maksymalnie rozbujali emocje, zdają sobie sprawę, że może to doprowadzić do tragedii?
Historia pokazuje, że już tak bywało. Zakładam też, że są grupy, które to akceptują. Budowanie ciągłych konfliktów, pokazywanie wroga, którego my musimy pierwsi zniszczyć, sprzyja budowaniu myślenia zero-jedynkowego. To powoduje, że pewna grupa osób będzie stale zmobilizowana. Prowadzi to do radykalizacji zachowań. Niesie to negatywne konsekwencje dla całego społeczeństwa, ale pozytywne dla tych, którzy chcą utrzymać władzę. Mamy więc wybór pewnych strategii działania. W Izraelu taka radykalizacja doprowadziła do zabójstw politycznych lewicowych zwolenników kompromisu z Palestyńczykami, jak Icchak Rabin. Oburzenie na prawicowych radykałów wygasło, a po latach partie lewicowe stanowią w Izraelu zdecydowaną mniejszość. Z punktu widzenia polityków skrajnej prawicy można spostrzegać ówczesny radykalizm jako działanie skuteczne.

I, jak widać, bezkarne.
Psychologowie badają skąd bierze się przekonanie ludzi, że świat jest sprawiedliwy, a źli będą ukarani.  Na pociesznie mogę dodać, że to jednak działania pokojowe są bardziej skuteczne w doprowadzaniu do zmiany społecznej niż działania radykalne.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama