Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama Ziaja kosmetyki kokos i pomarańcza
Reklama

Kamila Kamrowska z gminy Subkowy walczy w półfinale MasterChefa. „Wszystkiemu winien jest mój brat Tomek”

Zawsze z zapartym tchem oglądała MasterChefa i marzyła o tym, żeby kiedyś ugotować coś w tej słynnej kuchni. Miała jednak wrażenie, że to nierealne. Z jednej strony marzenie życia, z drugiej jednak przeświadczenie, że jeszcze nie jest w stanie zawalczyć o jego spełnienie. Sama pewnie nie odważyłaby się zgłosić do programu, ale brat postawił ją przed faktem dokonanym – sam zgłosił Kamilę Kamrowską. I to była dobra decyzja, bo mieszkanka gminy Subkowy weszła do półfinału konkursu i leci do San Sebastian w Hiszpanii. Razem piątką innych półfinalistów będzie walczyła o wejście do finału.
(Fot. Materiały promocyjne TVN/MasterChef)

Kamila Kamrowska na co dzień mieszka w Subkowach w powiecie tczewskim. Pracuje w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Tczewie. Jest szczęśliwą żoną Patryka, mamą: 7-letniej Madzi, 3-letniej Kingi i 1,5-rocznej Klary. Udział w programie MasterChef jest spełnieniem jej marzeń.
 

Miałam dużo wątpliwości, czy z moim doświadczeniem, tak naprawdę jedynie w kuchni polskiej, której nauczyła mnie mama, w ogóle mam czego szukać w tym programie. Owszem, marzyłam o tym, by kiedyś móc coś ugotować w tej słynnej kuchni MasterChefa, ale nie starczało mi odwagi, żeby samej się zgłosić. Tak naprawdę decyzję za mnie podjął mój brat Tomek. Wysłał zgłoszenie i powiedział mi o tym już po fakcie. Zresztą, nawet wtedy nie wierzyłam, że ktoś do mnie zadzwoni, a jednak... zostałam zaproszona na nagrania do Krakowa.

Kamila Kamrowska / półfinalistka MasterChef

Musiało upłynąć trochę czasu zanim Kamila Kamrowska uwierzyła, że to się dzieje naprawdę.

– To moja przygoda życia – podkreśla. – Nie mogłam tej szansy zaprzepaścić, nie mogłam powiedzieć, że nie jadę, bo mam rodzinę, dzieci… Chciałam dać sobie szansę.

Mieszkanka Pomorza w półfinale MasterChef. W podjęciu decyzji pomógł jej mąż

– Kama musisz spróbować, musisz pojechać, zawsze o tym marzyłaś – przekonywał żonę Patryk Kamrowski. – Zrób to, nie martw się, my sobie poradzimy.

Nic już zatem nie stało na przeszkodzie, żeby sięgnąć po marzenia. Wyruszyła, trochę w nieznane, do świata telewizji, który dotąd znała jedynie ze szklanego ekranu.

– To było totalne zaskoczenie, ekscytacja, entuzjazm, ale też emocje i stres na najwyższym poziomie – wspomina pierwsze spotkanie na placu Szczepańskim w Krakowie. – Stałam tam i nadal do mnie nie dochodziło, że jestem w MasterChefie, że za chwilę będę mogła spełnić moje największe marzenie – gotować w tej słynnej kuchni, w towarzystwie kulinarnych autorytetów. To było takie nierealne, a teraz już na wyciągnięcie ręki. Te emocje wciąż są we mnie bardzo żywe.

MasterChef. Kto gotuje w 10. edycji programu?

W 10. edycji programu MasterChef do gotowania przystąpiła grupa 28 osób, które wybrano z setek chętnych, także spoza zagranicy

– W naszym gronie były osoby młode, jak na przykład 19-letnia maturzystka, ale i mamy, i tatusiowie… Każdy po prostu z inną historią, ale wszyscy z zamiłowaniem do gotowania – opowiada Kamila Kamrowska. – Chociaż rywalizowaliśmy w programie, nie byliśmy wrogo do siebie nastawieni, wręcz przeciwnie – wszyscy bardzo przyjaźnie odnosiliśmy się do siebie nawzajem. Nie było niezdrowej konkurencji, tylko faktycznie taka fajna rywalizacja. Wszyscy sobie pomagali. Przez cały czas była jednak ta świadomość, że za chwilę podejdzie do nas ktoś z jury – pani Magda, Michel czy Ania Starmach.

W tamtej chwili dotarło do mnie, że to już wygląda zupełnie inaczej. Już nie oglądam programu z kanapy. Tutaj musisz stanąć z nimi twarzą w twarz. To pierwsze „zderzenie” z nimi było bardzo emocjonujące, stresujące, ale było też czuć od nich takie ciepło.

Kamila Kamrowska / półfinalistka MasterChef

Master Chef. Każdy z jurorów jest inny

Kamila Kamrowska przyznaje, że chociaż spodziewała się, że może być dość nerwowo, to zachowanie jurorów bardzo mile ją zaskoczyło.

– Szefowie wręcz nas uspokajali, wspierali nas – mówi uczestniczka MasterChefa. – Zagadywali do nas, chcieli się dowiedzieć, kim jesteśmy, co robimy na co dzień, czy są dla nas jakimś autorytetem, dlaczego przyszliśmy do tego programu itd. To wszystko przebiegało w takiej fajnej, sympatycznej atmosferze.

Poproszona o opisanie swoich wrażeń z kontaktu z jurorami, Kamila Kamrowska nie musiała w ogóle się zastanawiać.

– Każdy z nich jest inny, totalnie inny – mówi z przekonaniem. – Chef Michel jest otwartym człowiekiem, takim z sercem na dłoni, posiada bardzo dużą wiedzę kulinarną. Jego doświadczenie naprawdę budzi taki respekt… Po prostu czujesz, że naprawdę masz do czynienia z szefem kuchni. My, jako amatorzy, to ogromna przepaść w porównaniu z jurorami, ich wiedzą, doświadczeniem, czy pasją. Pani Ania z kolei to kobieta z klasą, bardzo szczera. Nawet niezbyt miłe rzeczy potrafi powiedzieć w tak bardzo wysublimowany sposób, że nie czujesz się aż tak mocno dotknięta, ale wiesz jak faktycznie jest. Natomiast pani Magda to taki kolorowy ptak. Nie owija w bawełnę. To się jednak ceni, tę jej szczerość. Po to przecież poszliśmy do tego programu. Nie mieliśmy być głaskanymi, tylko faktycznie usłyszeć, jak gotujemy, i czegoś się nauczyć.

Mieszkanka Pomorza w półfinale MasterChef.  „Bałam się owoców morza”

Idąc do programu, Kamila Kamrowska zdawała sobie sprawę, że zderzy się z kulinarnymi nowościami – będzie musiała przygotowywać nie tylko dania, które dobrze zna, ale również takie, o których jedynie gdzieś czytała lub słyszała.

– Bałam się przede wszystkim owoców morza – przyznaje. – Kuchnia, jaką znam, której się uczyłam i którą pokazała mi moja mama, to były głównie polskie dania. Wprost uwielbiam czytać książki kulinarne, oglądać różne programy o kuchni, o gotowaniu, wiem, jak przyrządzić np. ośmiornicę, ale ja jej nigdy nie gotowałam. Bałam się zderzenia z jakimiś homarami czy innymi egzotycznymi produktami. Tym bardziej, że ja nawet ich nigdy nie jadłam. Pierwszy raz w życiu miałam je w ustach dopiero w programie. Zresztą, tych pierwszych razów w MasterChefie było sporo…

Podczas jednego z odcinków, gdy szef Michel krążył między kucharzami, podszedł do niej i mówi: „Kamila, posmakuj!”.

– Wzdrygnęłam się na samą myśl, że mam wziąć do ust larwę i mówię: „Boże, szef – nie!”. Ale do odważnych świat należy, ostatecznie skosztowałam. Wbrew pozorom, smakowała jak orzech włoski, była taka chrupiąca. Oczywiście prażona na patelni, nie żywa – śmieje się nasza rozmówczyni na samo wspomnienie.

To nie było jedyne zaskoczenie w programie.

– W jednym z odcinków znajdujemy przed sobą skrzynki, podnosimy wieka, a tam 34 konserwy. Naprawdę – uśmiecha się. – Po prostu puszki. Nie wiedziałam, co w nich jest, wszystkie etykiety były pozdzierane i jak tu ugotować z tego coś na miarę MasterChefa? Właściwie, co konkurencja, to było i jest nowe wyzwanie. To konieczność wzbicia się na wyżyny kreatywności, wyobraźni. Myśleć trzeba non stop i to bardzo intensywnie.

Z pewnym sentymentem Kamila Kamrowska wspomina jeszcze jedną sytuację.

– To konkurencja, w której trzeba było coś przyrządzić tylko z „czarnych” produktów: bakłażana, czarnego awokado, czarnego czosnku, czarnego dorsza, jeżyn, śliwek, czarnych marchewek. Najpierw była chwila konsternacji. Patrzę na te produkty, wyobraźnia zaczyna momentalnie działać na najwyższym poziomie, i po prostu działam. Ma się tylko króciutką chwilę, żeby się zastanowić i zdecydować, jak to wszystko ze sobą połączyć. To trochę takie działanie intuicyjne. Teoretycznie każdy z nas wiedział, co z czym dobrze się komponuje, ale takich produktów nie używamy na co dzień, a tutaj trzeba było faktycznie stworzyć coś fajnego, zaskoczyć jury. Mieliśmy też ekskluzywne produkty, były złote skrzynki, a w nich ośmiornice, polędwice z jelenia. Po prostu zapierały dech w piersiach, bo w domach raczej nie przygotowuje się z nich obiadów.

Mieszkanka Pomorza w półfinale MasterChef. Tort karmelowo-orzechowy i morze komplementów

Zapytana o – jej zdaniem – najlepsze danie czy smakołyk, jakie udało jej się przygotować w kuchni MasterChefa, Kamila Kamrowska przyznaje z rozbrajającą szczerością, że był to tort, jaki zrobiła w 8. odcinku tej edycji.

– Mieliśmy do przygotowania właśnie torty, a ja wprost uwielbiam piec – przyznaje z uśmiechem. – W domu bardzo często piekę, uwielbiam zwłaszcza zapach ciasta drożdżowego, dla mnie ma nic lepszego. I faktycznie wygrałam tę konkurencję, jurorzy uznali, że byłam najlepsza! Usłyszałam całe morze komplementów od jury. To naprawdę był miód na moje serce. Kiedy podeszłam ze swoim daniem do testowania, usłyszałam tyle miłych rzeczy: że mój tort to jest mistrzostwo świata, że jest tak pyszny, że jeszcze w żadnej edycji nie było tak udanego, że tam wszystko gra i wszystko ładnie się łączy. To był tort karmelowo-orzechowy na biszkopcie orzechowym, pokryty ganaszem z gorzkiej czekolady. Nie wszyscy się ucieszyli na tę konkurencję, bo nie każdy jest „cukiernikiem”, ale mnie sprawiła sporo radości. Ja bardzo lubię słodycze, więc ich przygotowywanie przychodzi mi z taką jakąś łatwością.

Trudniej w kuchni MasterChefa czy przed telewizorem?

Udział Kamili Kamrowskiej w programie to też okazja do jeszcze większego zacieśniania więzów z bliskimi, znajomymi, przyjaciółmi, mieszkańcami gminy. Co niedzielę w domu państwa Kamrowskich cała rodzina zasiada przed telewizorem i ogląda kolejne odcinki MasterChefa.

– Ja każdej niedzieli jestem kłębkiem nerwów – przyznaje Kamila Kamrowska. – Często mówię do męża, że nie wiem, czy gorzej było mi gotować w kuchni MasterChefa, czy w domu siedzieć na kanapie i to oglądać. Łapię Patryka za ramię i ściskam tak mocno, że serce mi wali. Każdy odcinek jest niesamowity. Jednak nie do końca jest fajnie oglądać siebie na ekranie. Jestem bardzo krytyczna wobec siebie, zaraz analizuję, czy mogłam inaczej coś zrobić. Wspólny niedzielny wieczór z kolejnym odcinkiem MasterChefa to już niemal nasz rodzinny rytuał. Siadamy z mężem, trzema córkami: Madzią, Kingą i Klarą, przed telewizorem i oglądamy. Zwłaszcza Madzia bardzo się cieszy, kiedy widzi mnie w programie. Często przychodzą do nas rodzice, przyjaciele. Łatwiej jest to przeżywać w takim gronie niż „samotnie”.

Kamila Kamrowska podkreśla, że udział w tym programie bardzo dużo jej dał, dużo nauczył.

Te spotkania z szefami kuchni MasterChefa są niezapomniane. Także my – uczestnicy programu – bardzo dużo ze sobą rozmawialiśmy, wymienialiśmy się poglądami, opiniami, kto i co jak przyrządza, kto co jadł. To dla mnie niesamowite przeżycie. Jesteśmy już po półmetku w programie, a ja nadal tam jestem!

Kamila Kamrowska / półfinalistka MasterChef

(Fot. Materiały promocyjne TVN/MasterChef)

To powód dumy, bo w 11. odcinku Kamila Kamrowska wywalczyła bilet do San Sebastian w Hiszpanii, gdzie rozegrany zostanie półfinał.

– Życzę miłych wrażeń powiedział, wręczając Kamili Kamrowskiej bilet, Maciej Dobrzyniecki, prezydent  i założyciel Akademii Gastronomicznej w Polsce, sekretarz generalny Europejskiej Akademii Gastronomicznej, Pomorzanin, kanclerz Loży Gdańskiej, wiceprezes zarządu Business Centre Club, konsul honorowy Królestwa Hiszpanii.

Dodajmy, że półfinał programu odbędzie się w Kraju Basków – kulinarnym zagłębiu, które może poszczycić się najwyższym współczynnikiem gwiazdek Michelin na kilometr kwadratowy!



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama