Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Banach: Lewica cierpi na kryzys przywództwa

Ordynacja wyborcza wymaga zmiany. Bez tego nie łudźmy się, że jakiekolwiek mniejsze komitety w dużych miastach, jakiekolwiek ruchy miejskie, stowarzyszenia, choćby najbardziej aktywne, będą miały szanse na uzyskanie mandatów - mówi Jolanta Banach, jedyna gdańska radna Wspólnej Drogi.
Jolanta Banach

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Mówi się pół żartem, że wybory samorządowe to są takie wybory, po których każde ugrupowanie może ogłosić swoje zwycięstwo. Ale jeśli chodzi o lewicę tym razem nie da się tego powiedzieć. Co takiego się stało?

To nie jest tak, że po wyborach samorządowych każde ugrupowanie może powiedzieć, że odniosło zwycięstwo. Proszę pamiętać, że w 2018 roku, kiedy w Gdańsku startowały dwa ruchy miejskie, czyli Gdańsk Tworzą Mieszkańcy i Lepszy Gdańsk, mimo przekroczenia pięcioprocentowego progu, nie mogliśmy ogłosić sukcesu, bo nie zdobyliśmy żadnego mandatu. Oczywiście w tych wyborach liczyliśmy na więcej. Z sondażu Ibris opublikowanego w „Rzeczpospolitej” wynikało, że możemy dostać około 13 proc. poparcia, co zwiększało na szansę na mandat z każdego okręgu wyborczego albo przynajmniej z paru. Jedną z przyczyn, że tak się nie stało była na pewno niska frekwencja. Elektorat „płynny”, bardziej labilny nie był taki skory do mobilizacji. Poszedł natomiast elektorat zadowolony albo silnie opozycyjny, czyli pisowski. 

W naszym przypadku nadzieje zawiódł też kandydat na prezydenta Gdańska, którego wybór był wynikiem być może za daleko posuniętego kompromisu. 

Czy cała Wspólna Droga to nie był za daleko posunięty kompromis, żeby nie powiedzieć eksperyment? Szczególnie, że między Nową Lewicą a Trzecią Drogą przed samymi wyborami, już na poziomie sejmowym, doszło do dosyć mocnych rozdźwięków. 

Dopóki polityka krajowa będzie – zwłaszcza w dużych miastach – w sposób bezpośredni przekładała się na wyniki wyborów samorządowych, na jakość debaty lokalnej, dopóty będziemy mieli bardzo przewidywalny, czytelny podział głosów: Prawo i Sprawiedliwość kontra Koalicja Obywatelska. Wciąż jeszcze nie zdecentralizowaliśmy mentalności. 

Co musi się stać, żeby to się zmieniło?

Po pierwsze: zmiany wymaga ordynacja wyborcza. Bez tego nie łudźmy się, że jakiekolwiek mniejsze komitety w dużych miastach, jakiekolwiek ruchy miejskie, stowarzyszenia, choćby najbardziej aktywne, będą miały szanse na uzyskanie mandatów i udział w podejmowaniu decyzji. Na przeszkodzie stoi system d’Hondta oraz dowolne malowanie okręgów wyborczych przez radnych, którym zależy na reelekcji, a nie na wpuszczeniu nowych osób. 

Pięciomandatowe okręgi wyborcze windują realny próg wejścia do rady miasta na poziomie od 10 do 15-17 proc. Jeśli więc stowarzyszenie, ruch miejski, komitet koalicyjny osiągnął nawet 15-procentowe poparcie, nie musi to oznaczać, że we wszystkich okręgach wprowadzą radnych. A jeżeli w jednym okręgu osiągną poziom dziesięcioprocentowego poparcia, jak teraz w moim przypadku, to mają jeden mandat. 

Ordynacja wyborcza wymaga zmiany, ponieważ jest ona niedemokratyczna, niereprezentatywna. A dlaczego powinna być bardziej reprezentatywna? Dlatego, że organ wykonawczy w samorządzie, mówię o wójtach, burmistrzach i prezydentach, ma silny mandat i w związku z tym organy uchwałodawcze: rady miast, gmin, powinny rzeczywiście odzwierciedlać spektrum poglądów w danej gminie, jeśli mają pełnić rzetelną funkcję kontrolną. A także funkcję dotyczącą optymalnego wypracowywania rozwiązań. No i oczywiście trzeba wchodzić w koalicję. Dla mnie nie ulega wątpliwości. Właśnie te wybory pokazały, że dzięki koalicji ja mam mandat po prostu. Spodziewaliśmy się więcej, ale bez tej koalicji lewica, nawet gdyby poszła razem, miałaby poparcie na poziomie 6 proc., a to nie daje w Gdańsku żadnego mandatu.

W efekcie, po raz drugi, będzie pani lewicowym „rodzynkiem” w Radzie Miasta Gdańska. Jak pani widzi swoją rolę w tej sytuacji?

Jestem człowiekiem skromnym, więc trudno mi przychodzi chwalenie się, ale przypominam sobie, jak na zakończenie mojej poprzedniej kadencji singielki, zostałam pożegnana rzęsistymi brawami, zarówno ze strony rządzącej koalicji, czyli Platformy oraz klubu pana prezydenta Adamowicza, jak i radnych Prawa i Sprawiedliwości. Tym razem również zamierzam sprawować mandat kierując się zasadą współpracy, ale współpracy krytycznej, opartej o rzetelne argumenty wynikające z wiedzy eksperckiej. 

Lewica na Pomorzu ma dwie posłanki, ale obie są w rządzie, co oddala je od spraw regionu. Zresztą obie pochodzą spoza Pomorza i zostały tu niejako oddelegowane z centrali. To chyba świadczy o jakimś niedocenieniu miejscowych sił lewicowych.

Lewica ma parę problemów, które przedstawiałam w analizie prezentowanej na posiedzeniu Rady Miejskiej Nowej Lewicy w Gdańsku i Zarządu Wojewódzkiego. Po pierwsze to jest niewątpliwy kryzys z przywództwa. 

Ma pani na myśli przywództwo na poziomie centralnym?

Tak. Lewica adresuje swój program i swoją ofertę ideową, przede wszystkim do kobiet i tak wiele mówi o koniecznej zmianie dotyczącej udziału kobiet w podejmowaniu decyzji, tymczasem partią zarządzają dwaj panowie. Ale kryzys przywództwa dotyczy nie tylko tej kwestii. Wynika on też z najniższych poziomów zaufania społecznego i poparcia, jakimi „cieszą się” panowie. Po trzecie o kryzysie przywództwa mówimy wtedy, kiedy po porażkach wyborczych kierownictwo partii nie bierze na siebie odpowiedzialności. Tak się stało w tym przypadku. W 2023 roku partia straciła połowę mandatów i nikt nie wziął za to odpowiedzialności. Po czwarte, na co pan też zwrócił uwagę w swoim pytaniu, w strategii partii brakuje określenia roli i miejsca struktur lokalnych i struktur regionalnych. Żadna partia nie utrzyma się, jeżeli nie będzie w niej miejsca na respektowanie, dofinansowanie, docenienie i należyte określenie miejsca i roli struktur lokalnych i regionalnych. Proszę zobaczyć na Polskie Stronnictwo Ludowe, które kolejny raz w tych wyborach osiągnęło znakomite rezultaty na poziomie lokalnym. Kiedyś Sojusz Lewicy Demokratycznej też był silny swoimi strukturami. Platforma Obywatelska też je zbudowała. Co więcej, słyszę teraz, że i Konfederacja, która podobnie jak Nowa Lewica, była partią centralno-towarzyską, zaczyna mówić o konieczności budowy swoich struktur. 

Rzeczywiście w Nowej Lewicy struktury partyjne były w różny sposób ignorowane, chociażby przy układaniu list wyborczych do parlamentu. Dowodem na to były często lepsze wyniki osób z dalszych miejsc niż jedynek, które były ustalane w Warszawie. Część znanych twarzy z Nowej Lewicy nie kandydowała w ogóle! Żadna partia nie może sobie pozwolić na marnotrawienie jakichkolwiek zasobów. 

W ostatnich czasach mieliśmy też – wcale nie marginalne – przypadki zmiany przynależności partyjnej czy przynależności klubowej. Trzeba też przemyśleć jaki charakter ma elektorat lewicowy. Jaką mamy ofertę dla tego elektoratu? Lewica wciąż pragnie poparcia robotników, tymczasem głosują na nią głównie ludzie wykształceni z dużych miast, często prowadzący też jednoosobową czy małą działalność gospodarczą. A lewica tych wyborców określa pogardliwie „libkami”.

Przed nami wybory europejskie. Będzie to kolejny sprawdzian dla lewicy, bo wszystko wskazuje na to, że te wszystkie trzy człony koalicji 15 października będą szły osobno. Myśli pani, że przyjdzie potem ten czas rozliczeń, że coś się zmieni?

Jestem sceptyczna. Czas rozliczeń, gdyby miał nadejść, nadszedłby szybko – i to w konkretnej formie: rezygnacji osób odpowiedzialnych za takie wyniki albo zwołania wyborczej konwencji programowej. Tymczasem dowiadujemy się, że pan Robert Biedroń będzie szefem sztabu wyborów europejskich. A wyborca lewicowy otrzymuje przekaz, że właściwie jest źle, ale nie najgorzej. Takich informacji już nie kupujemy. Przeżywamy jakiś rodzaj kryzysu i jak najszybciej trzeba wyciągnąć z tego konsekwencje. Pamiętam takie wypowiedzi przywódców lewicowych sprzed wielu lat, którzy mówili, że jeżeli poniosło się porażkę, jeśli poniosło się klęskę, to trzeba ustąpić. No to trzeba.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama