Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Globus Polski. Dziesięć miesięcy aresztu za dziesięć akapitów o Amandzie Lear

W piątek, 12 lutego 1982 w „Dzienniku Bałtyckim”, w prowadzonej przez Stanisława Danielewicza rubryce Echa Muzyki Młodzieżowej, pojawił się tekścik na temat płyty Amandy Lear, artystki bardziej znanej ze względu na pogłoski o jej rzekomej tranzycji, niż z faktycznych dokonań artystycznych. Tym razem nie chodziło jednak ani o muzykę, ani plotki, ale o politykę.
Globus Polski. Dziesięć miesięcy aresztu za dziesięć akapitów o Amandzie Lear

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Uważny czytelnik – a takich wtedy nie brakowało – z pierwszych liter poszczególnych akapitów mógł bowiem wyczytać antyrządowe hasło WRONA SKONA. A kto nie był dość spostrzegawczy i tak musiał dowiedzieć się o tym pocztą pantoflową, która błyskawicznie rozniosła wieść po Trójmieście, co zaowocowało natychmiastowym wykupieniem kilkusettysięcznego nakładu „DB”. Pamiętam, jak w III LO w Gdyni, gdzie pobierałem wtedy nauki, w szkolnej bibliotece, która prenumerowała „DzienBał”, podczas przerwy uzbierał się się spory tłumek chętnych by zobaczyć to na własne oczy. A pani bibliotekarka dla ułatwienia oznaczyła długopisem te 10 znaczących liter.

Tamtej „nie naszej” zimy, w przeddzień drugiej miesięcznicy wprowadzenia stanu wojennego, na duchu podnosiło nie samo – niewyszukane przecież – hasło, ale fakt, że znalazł się dziennikarz, który nie bał się zagrać władzy na nosie. A na trójmiejskich imprezach, jakie odbywały się w tamten weekend za zdrowie Stanisława Danielewicza wzniesiono niejeden toast.

Nie miałem wówczas pojęcia czy Wrona (młodszym czytelnikom wyjaśniam, że chodzi o skrót od Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, resztę sobie wygooglujcie) skona, a jeśli tak to kiedy. Ani do głowy by mi nie przyszło, że sam zostanę kiedyś redaktorem „Dziennika Bałtyckiego”, skąd po 25 latach pracy wykurzy mnie inna władza oczekująca by pisać tak, jak ona każe. I że w efekcie spotkamy się ze Stanisławem Danielewiczem jako felietoniści na łamach „Zawsze Pomorze”.

Teraz on sam postanowił do powrócić tamtej sprawy i sumiennie spisać słowa i czyny. Pomieścił to w publikacji pt. „Tak konała Wrona”. Lwią część tych 240-stronicowych wspomnień, co w porównaniu do objętości jego ostatnich książek, jest liczbą dość skromną, zajmuje opis tego, o czym czytelnicy pamiętnego felietonu nie mieli już szansy się dowiedzieć: aresztowania (pod zarzutem osłabienia gotowości obronnej PRL) i batalii sądowej, która nieco przypominała „Proces” Kafki. Tu też ciężar udowodnienia niewinności spoczywał na oskarżonym. Z tym, że w tym wypadku dziennikarzowi – uparcie trzymającemu się wersji, że antyrządowy ciąg liter to efekt zbiegu okoliczności – udało się nie tylko obnażyć, ale wręcz spotęgować absurdalność całej tej sytuacji. Nie bez znaczenia była tu pomoc kilku życzliwych świadków, rzeczoznawców, prawników, etc., która pokazała, że nawet jeśli ludzi dobrej woli – trawestując piosenkę Niemena – nie jest więcej, to w każdym razie są oni inteligentniejsi. Więc Wrona, nim zdążyła skonać, wyszczerbiła sobie na tej sprawie dziób, i – jak niepyszna – puściła Danielewicza do domu po 10 miesiącach aresztu. Po jednym za każdy akapit. Warto było? Autor twierdzi, że tak, więc i nam wypada tylko z szacunkiem mu przytaknąć.
Stanisław Danielewicz – „Tak konała Wrona”, wyd. PKB Grot, Bydgoszcz 2024


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
szary 19.05.2024 18:13
I coś uległo zmianie? Człowiek zaciągnięty do sądu nie znajdzie tam zrozumienia i sprawiedliwości. Sąd nie jest arbitrem sprawy, a jedynie ocenia stopień niezgodności z paragrafami. Według literalnie rozumianej swej roli, wyrażonej postacią Temidy. Ma ona zawiązane oczy, a do oceny posługuje się wagą, na której strony kładą swoje argumenty. Więc nadal sąd działa według schematu opisanego przez Kafkę. To strony kładą "na szalę", wszelkimi sposobami i drogami. Jeśli, redaktorze, uważasz, że jest inaczej, grzeszysz naiwnością, albo masz znajomych prawników. Co do przeszłości, bilans jest raczej taki sobie... Na plecach takich "enfant terrible", jak cytowany dowcipny osobnik wywiozły się całe rzesze "wykształconych i inteligentnych", którzy nie mieli zamiaru czegokolwiek zwalczać. Nie mieli jednak specjalnie miejsca na "rozwój", bo na władzę był monopol, w którego ramki nie każdy się mieścił. Historia dała im szansę, z której skwapliwie skorzystali... I natychmiast zalegli na laurach, ochoczo przejmując metody działania poprzedników. Bo są to bardzo wygodne metody!

Reklama
Reklama