Czterej dojrzali już mężczyźni, pasjonaci jazdy konnej, postanowili wyruszyć w najdłuższą drogę pielgrzymkową w Europie, prowadzącą z Tallinna w Estonii do hiszpańskiego sanktuarium w Santiago de Compostela. To postanowienie realizują już od dwóch lat. W tym gronie mieszkaniec Sztumu, który już wcześniej podejmował nietuzinkowe wyzwania.
Andrzej Podolski to niezwykle ciekawa postać. Mieszkający w Sztumie przedsiębiorca, pasjonuje się historią Polski – zwłaszcza jej nieodkrytymi do dziś stronami, historią rycerstwa średniowiecznego, tradycjami polskiej kawalerii. Swoje zamiłowania rozwija w bardzo aktywny sposób. Jeździ konno i rowerem – to bardzo ważne dla całej naszej opowieści. Od 41 lat bierze udział w corocznych rajdach miłośników jeździectwa na pole bitwy pod Krojantami. Już 16 razy uczestniczył w rekonstrukcjach bitwy pod Grunwaldem. Pojechał w zimowy rajd konny trasą ponad 700 km szlakami powstańców styczniowych. Również konno wybrał się w rajd do Rzymu. Rowerem pojechał do Ziemi Świętej oraz na Nordkapp, czyli na Przylądek Północny (bagatela, 2600 km). Dla sprawdzenia własnych możliwości postanowił wyruszyć w 24-godzinny rajd po drogach Polski. Ot, by przekonać się, jak daleko dojedzie – licznik pokazał 362 km. Jest związany od lat z Bractwem Rycerskim XXVI Chorągwi Zamku Bratian i Nowego Miasta, wielką estymą darzy tradycje 18 Pułku Ułanów Pomorskich, wsławionego szarżą pod Krojantami w 1939 roku.
Dodać trzeba, że bohater naszego tekstu ma 75 lat i wciąż wielkie, niespełnione marzenia. Od lat myślał o rowerowej wyprawie do Gibraltaru. Zapyta ktoś – po mu to wszystko? Zawsze odpowiada z ciepłym uśmiechem: by móc opowiedzieć wnuczkom, że tam byłem, pojechałem i zobaczyłem. To był również impuls, by pojechać w konny rajd Drogą świętego Jakuba, jednym z najsłynniejszych i najdłuższych szlaków pielgrzymkowych Europy.
ZOBACZ TEŻ: W Sztumie powstaje nowe kąpielisko nad jeziorem. Otwarcie planowane w czerwcu
Znad Zatoki Fińskiej do Galicji
Polacy kojarzą z pielgrzymkami najczęściej podróże pątnicze do Częstochowy, choć sanktuariów religijnych w naszym kraju jest bardzo wiele. Kiedy wyjazdy za granicę po roku 1989 stały się łatwiejsze, nie brak pielgrzymów udających się do Lourdes, Fatimy czy Medjugorie, a nawet na inne kontynenty, choćby do Meksyku, do sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe. Tymczasem Droga św. Jakuba, z hiszpańskiego Camino de Santiago, to szlak pielgrzymkowy do katedry w Santiago de Compostela w hiszpańskiej prowincji Galicia. W tej katedrze ma być pochowane ciało apostoła Jakuba. Droga św. Jakuba znana jest od ponad tysiąca lat i prowadzić może najróżniejszymi trasami, oznaczonymi charakterystycznym znakiem muszli. Najdłuższa droga wiedzie z Estonii. Szlaki nazywane Via Baltica oraz Via Regia biorą swój początek z Litwy oraz Polski. Droga św. Jakuba znacznie się różni od przyjętej w naszym kraju tradycji pielgrzymowania w grupach. Wyruszają w nią pątnicy indywidualni lub niewielkie grupki, poszukując raczej wyciszenia i przeżyć duchowych. Tak też zrobili czterej Polacy, którzy postanowili pokonać konno wspomnianą już najdłuższą trasę, od stolicy Estonii Tallinna, przez całą Europę aż do Santiago de Compostela.
- Skrzyknął nas Jacek Żywiec z Mławy, hodowca koni, wielki pasjonat historii – wspomina Andrzej Podolski. - Przygotowania zajęły nieco czasu, ale ostatecznie w marcu ubiegłego roku załadowaliśmy koniki do samochodu i pojechaliśmy do Tallinna. Po drodze postanowiliśmy pokłonić się przy mogile matki Józefa Piłsudskiego i konno podjechać pod Ostrą Bramę w Wilnie. Nawet nas ostrzegano, że z końmi na ulicach miasta będzie trudno, ale wszystko jak najbardziej się udało. No i na brzegu Zatoki Fińskiej rozpoczęliśmy naszą Drogę Jakubową.

Koniki zniosły wszystko doskonale
Pojechało ich w ten imponujący rajd – zarazem pielgrzymkę – czterech. Wszyscy zafascynowani historią, miłośnicy jeździectwa. Wspomniany Jacek Żywiec z Mławy, kultywujący tradycje 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich. Do dziejów tej samej jednostki odwoływał się Czesław Bodziany z Opola. Zbigniew Sosnowski z Dolnego Śląska to członek grupy rekonstruktorów 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. No i „nasz” Andrzej Podolski. Jeźdźców czterech, natomiast konie trzy. Ktoś przecież musiał codziennie poprowadzić samochód z przyczepą dla koni oraz niezbędnym ekwipunkiem. Zmieniano się więc w siodle.
- Jechaliśmy systemem sztafetowym, każdy konik pokonywał około 30 kilometrów, czyli codziennie przejeżdżaliśmy około 90 km – wyjaśnia Andrzej Podolski. - Wszystkie wierzchowce doskonale to wytrzymały, to dla nich bezproblemowy dystans. Przed wiekami tak przecież rozmieszczano zamki obronne, by dało się dojechać z jednego do drugiego konno przez jeden dzień. Nie mieliśmy po drodze żadnych problemów ze zdrowiem koników, natomiast w razie potrzeby poprawienia podków da się wciąż znaleźć dobrego kowala. Szlak prowadził bardzo różnymi drogami, oczywiście w taki sposób, by nie tworzyć żadnego zagrożenia dla ruchu samochodowego.
Andrzej Podolski nader często mówi o swoich wierzchowcach „koniki”. Bardzo ciepło je traktuje, podchodzi do zwierząt z szacunkiem i zapewnia, że one to czują, dobrze odbierają. Jak powiada, jeśli jeździec spadnie z konia, to niemal zawsze jego wina, nie dosiadanego rumaka.
Szlak pokonają w trzy lata
By pokonać tak długi szlak przez cała Europę, w dodatku jadąc konno, trzeba albo poświęcić na to kilka miesięcy, albo rozłożyć w czasie. Nasi jeźdźcy z przyczyn organizacyjnych wybrali to drugie rozwiązanie. Jeden z uczestników wykłada na Uniwersytecie Opolskim, inny jest hodowcą koni – nie da się wszystkiego rzucić. W ubiegłym roku przejechali trasę z Tallinna do Olsztyna, długości 1400 km. 17 marca bieżącego roku wyruszyli w drugi etap, dokładnie z tego samego miejsca w stolicy Warmii.
- Jeden z kolegów – nie zdradzę który – jest niezmiernie skrupulatny i pilnuje, byśmy każdy następny odcinek jazdy rozpoczynali z tego punktu, gdzie skończyliśmy dzień wcześniej. Nie popuści ani metra – śmieje się Podolski.
Tegoroczny etap rajdu zakończyli po miesiącu, 18 kwietnia, w Niemczech. Do granicy francuskiej zabrakło im 150 kilometrów, pokonali dokładnie 1350 km. Na przyszły rok pozostawili trzeci, ostatni etap podróży. Także najdłuższy, bowiem liczący około 2200 km.
- Trzeba będzie zabezpieczyć sobie więcej czasu – zapowiada Andrzej Podolski. - Po drodze będziemy musieli pokonać Pireneje, najwyższe góry na całej trasie przez Europę. Wyzwanie dla nas i dla koni.
ZOBACZ TAKŻE: Na Pomorzu jest końska stolica Polski! Odsłonięto tam statuę konia zrobioną z 2 tysięcy podków
Nocowanie w pałacach i szopach
Andrzej Podolski nie ukrywa, że dopiero kiedy ruszyli w Drogę Jakubową, zrozumieli że to wyjazd przypominający trochę survival.
- Nie myślisz o tym, gdzie będziesz spał i co jadł. Najważniejsze jest zdrowie koników, które po przybyciu na miejsce postoju trzeba oporządzić, zaopiekować się nimi, dopiero potem zająć sobą. Nocowaliśmy w najróżniejszych miejscach, nawet w pałacach arystokratów (śmiech), ale także w domach parafialnych, na prywatnych posesjach, nawet w szopach. Spotkaliśmy po drodze mnóstwo przesympatycznych ludzi. Żadnych kłopotów z policją, chociaż jechaliśmy też przez duże miasta. Kiedy ludzie dowiadywali się, skąd jedziemy i dokąd, każdy pomagał – opowiada podróżnik ze Sztumu.
Jeźdźcy nie ukrywali swojego przywiązania do tradycji polskiej kawalerii. Jechali w strojach i mundurach z epoki, symbolizujących przynależność do poszczególnych jednostek. To robiło wielkie wrażenie i budziło szacunek.
- Podobno nikt jeszcze w nowożytnych czasach nie przejechał Szlaku świętego Jakuba na najdłuższej trasie konno – dodaje Andrzej Podolski. - Dla mnie to wyprawa życia.
























Napisz komentarz
Komentarze