Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Artysta, który stworzył najsłynniejszą fontannę w Gdyni. "Jak to się trzyma? Do tej pory nie wiem"

Miał 33 lata, gdy zaprojektował gdyńską fontannę, jedną z najbardziej rozpoznawalnych całym w Trójmieście. Dziś, mimo niemal całkowitej utraty wzroku, nadal tworzy – "malując światłem". Poznaj niezwykłą historię Łukasza Rogińskiego – artysty z Gdańska, który zostawił trwały ślad na murach, placach i w sercach mieszkańców.
Artysta, który stworzył najsłynniejszą fontannę w Gdyni. "Jak to się trzyma? Do tej pory nie wiem"

Autor: archiwum prywatne

Dom w dolnym Wrzeszczu, na ścianach obrazy, grafiki i ostatnie dzieła artysty - szklane, podświetlone instalacje, wykonane stworzoną przez siebie techniką. To kolekcja nazwana “Malowanie światłem” , w której światło przenikając przez szkło, uruchamia niepowtarzalne efekty. Postępująca utrata wzroku zmusiła Łukasza Rogińskiego do zmiany formy twórczości artystycznej. Ale tworzyć nadal musi, bo artystą człowiek pozostaje do końca życia.

- Do dziś rysuję z zamkniętymi oczami - przyznaje 89-letni gdański artysta grafik, malarz i ceramik.

Od ruin Gdańska do malowania światłem – historia dzieciństwa i dojrzewania artysty

Rozmowa trwa kilka godzin. O przedwojennych latach w Wilnie, okupacji, aż wreszcie o Trójmieście, dokąd rodzina wileńskich artystów, absolwentów Uniwersytetu Stefana Batorego  - Władysława i Bolesław Rogińscy z dwójką dzieci, dziewięcioletnim Łukaszem i trzyletnia Małgosią, repatriowała się w 1945 roku. Przyjechali w momencie zakończenia wojny, dokładnie 9 maja. Wraz z nimi do Gdańska trafił m.in. brat Władysławy, znany grafik Stanisław Żukowski.

- Było niebezpiecznie - przyznaje Łukasz Żukowski. - Nasz pociąg, przejeżdżający przez Żuławy ostrzelali Niemcy, w Gdańsku też nie było spokojnie. Ale i tak z innymi dziećmi biegałem po ruinach i opustoszałych domach, szukając duchów.

CZYTAJ TEŻ: Kurtyny wodne wesprą gdańskie fontanny. Gdzie szukać ukojenia w upalne dni?

Zamieszkali we Wrzeszczu. Rodzice, na zlecenie Dyrekcji Odbudowy Miasta, dokumentowali pozostałości po zrujnowanych zabytkach. Fotografia nie była tak dokładna, jak rysunki. Szkicowali więc ulicę Długą, Ratusz Głównego Miasta, fasadę Dworu Artusa, Złotą i Zieloną Bramę...

W tym czasie Łukasz wraz z kolegami sam znalazł szkołę mieszczącą się w budynku przy ul. Hallera, późniejszą "osiemnastkę". Pamięta nabożną ciszę i tłum wpatrzonych w nauczycielkę dzieci, siedzących na podłodze, bo mebli jeszcze nie było. Sprawdzano po kolei umiejętność czytania i pisania przyszłych uczniów - dzieci wojny. Łukasz poszedł do III klasy. Umiał pisać i czytać,. Miał to szczęście, gdyż mama w czasie wojny prowadziła tajne komplety. Na potrzeby swoich uczniów nawet sama napisała i zilustrowała elementarz.

Piękny czas

Zawsze wiedział, że będzie artystą. Chodził po mieście ze szkicownikiem, rysował portrety kolegów i koleżanek z klasy, nauczycieli. Uczestniczył w zajęciach zespołu plastycznego w Domu Kultury. A po maturze zdał do niedawno przeniesionej z Sopotu do Gdańska Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Był 1954 r., szkoła mieściła się w odremontowanej Zbrojowni, a on trafił do pracowni znanego malarza Juliusza  Studnickiego.

- To był piękny czas - wspomina. - Poznałem niezwykłych ludzi.  W mojej pracowni był Tadeusz Chyła, późniejszy satyryk i piosenkarz, znany z "Ballady o cysorzu" . W sąsiedniej  - Jacek Fedorowicz. Wraz ze mną studiowali Wowo Bielicki, poeta Mieczysław Czychowicz, Roman Frejer, założyciel Teatru Rąk "Co To", Alina i Jerzy Afanasjewowie. Wiele talentów spotkało się akurat w Gdańsku, a władze uczelni popierały niemal każdą inicjatywę studentów.

Mówił, że miał ogromne szczęście skończyć szkołę w pracowni Piotra Potworowskiego, jednego z najlepszych polskich malarzy, rzeźbiarza i scenografa. Po powrocie w 1958 r. z Anglii , Potworowski zdecydował się osiąść w Gdańsku i podjąć opiekę nad studentami PWSSP. - Było to człowiek, który dał fundamenty mojej pracy - stwierdza z przekonaniem w głosie Łukasz Rogiński.

Morze na gdańskich kamienicach

Zaproponowano mu pracę wykładowcy w Studium Nauczycielskim w Ełku. Daleko od pełnego doznań, atrakcji i emocji Gdańska. Ale czy to mógł być  powód do narzekań? Ełk był miastem dającym szansę na obcowanie ze światem wcześniej mu nieznanym, z pięknymi pejzażami. Z przyrodą wartą uwiecznienia.

Nie miał możliwości wykonywania grafik, więc postawił na gipsoryt. Wzór wycinał w gipsie gwoździem, potem nanosił farbę i robił odbitki na papierze  Wysłał je na jeden, drugi ogólnopolski konkurs. Zaczął zdobywać kolejne nagrody. Z Ełku przeniósł się na jakiś czas do Kwidzyna, gdzie uczył w Technikum Wikliniarskim, aż wreszcie przyszła propozycja od prof. Bogdana Borowskiego, by został jego asystentem w PWSSP w Gdańsku.

A potem zaprzyjaźnił się ze Stanisławem Michelem, architektem, który znacząco wpłynął na dzisiejszy wygląd centrum, i nie tylko, Gdańska. Michel tworzył m.in. projekty budowy i odbudowy aż 104 gdańskich kamienic. Z tego 90 z nich znajdowało się na terenie Głównego Miasta.

- Trwały prace nad odbudową w kwartale ulic Szeroka, Grobla, Świętego Ducha - wspomina Rogiński. - Stanisław Michel czuł Gdańsk, nie chciał wskrzeszać plomb budowlanych. Zaproponował  mi w 1969 roku, bym zrobił na dziewięciu kamienicach malarstwo ścienne.

ZOBACZ TAKŻE: Klif Orłowski w Gdyni – naturalne piękno pod ochroną. Czy przetrwa erozję? Badania, prognozy, rozwiązania

Czegoś takiego jeszcze wcześniej w Gdańsku nie było. Stosunkowo młody, bo 33-letni artysta postanowił postawić na tematykę morską.  I tak na ścianach kamienic przy ulicach Grobla i Szerokiej  pojawiły się rozgwiazdy, koniki morskie, skorupiaki, a nawet stojąca w ogromnej muszki panna wodna. Zaproponował  zastosowanie popularnej w czasach renesansu techniki sgrafitio, polegającej na nakładaniu kolejnych, kolorowych warstw tynku i zdrapywaniu jeszcze wilgotnych warstw wierzchnich.  Jest to jedna z najtrwalszych form malarstwa ściennego, co gwarantuje, że obrazy z kamienic w centrum miasta pozostaną z mieszkańcami przez kolejne wieki...

Przenosił rysunek po rysunku na elewacje, przykładając je do tynku i kropka po kropce nakłuwając. - Do dziś jestem dumny z mojej pracy - przyznaje niespełna 90-letni artysta.  - Choć przyznam, że wtedy nie spotkałem się z uznaniem moich ówczesnych przełożonych na uczelni Mówiono, że jestem za młody, jak na takie zadanie. Zaczęto mi bruździć. W końcu zrezygnowałem z pracy w PWSSP i postanowiłem działać na własną rękę.

Jak powstały "grzybki" na Skwerze Kościuszki?

Pierwsza fontanna na Skwerze Kościuszki pojawiła się jeszcze przed wojna, w 1938 roku. Betonową misę o średnicy ok. 20 metrów, będącą również dziecięcym brodzikiem zaprojektował architekt Wacław Tomaszewski. Ten sam, który był autorem koncepcji gmachu głównego dzisiejszego Uniwersytetu Morskiego, Dworca Morskiego czy budynku Komendy Miejskiej Policji przy ul. Portowej. Fontannę otaczał walec otoczony granatowymi płytkami, a wieczorami przez kolorowe szybki świeciły lampy, oświetlające tryskające strumienie wody.

Pod koniec wojny Niemcy zniszczyli fontannę. Odbudowano ją nieco "oszczędnościowo", zastępując walec kamieniami. I taka prowizorka trwała do początku lat 70. XX wieku, gdy nagle gruchnęła wieść, że Gdynia będzie gospodarzem Operacji Żagiel 1974 -  zlotu najpiękniejszych żaglowców świata.

- Trzeba czymś zastąpić to bajoro - uznali decydenci. A jako że za wodotrysk odpowiadały gdyńskie wodociągi, nakazano dyrekcji, by "zrobiła nową fontannę".

- Dziwnie było - uśmiecha się do wspomnień Łukasz Rogiński. - Krystyna, moja żona, była z wykształcenia geologiem. Pracowała w wodociągach w Gdyni. Wezwał ją dyrektor i powiedział: "mąż jest plastykiem? To niech nam fontannę zaprojektuje". Kiedy usłyszałem o nietypowym zleceniu, byłem w szoku. W końcu to specjalistyczna budowla! Wymaga wiedzy inżynieryjnej! Jak się za to zabrać?

Usiadł, zaczął rysować. Kombinować. Współprojektantem został ojciec, Bogusław Rogiński.

Zachowały się zdjęcia ze starej przepompowni, na których kwiaty, zwane potocznie grzybkami stoją do góry nogami. Na jeden kielich trzeba było przygotować nawet osiem form, z których każda była zbrojona. Łącznie powstały 23 kielichy. Nogi miały od 1 do 3 metrów, w środku biegły rurki, którymi płynęła woda. Opierały się na podstawach o wielkości 20 na 20 centymetrów. U góry wieńczyły je michy o rozmiarach metr na metr. Beton musiał być lekki, więc autor projektu wchodził na górę i mieszał go kijem.

- Jak to się przez ponad pół wieku utrzymało? - zastanawia się Rogiński. - Szczerze mówiąc, do tej pory nie wiem. Obawiam się, że żaden inżynier by naszego projektu nie zatwierdził.

Fontanna podejrzana o swastykę – jak Gdynia prawie zrezygnowała z kultowego projektu

Pewnego dnia w trakcie prac przy fontannie, na placu budowy pojawili się urzędnicy z prezydentem miasta na czele. Mieli poważne miny.

- Czy ma przy sobie pan plan fontanny? - zapytał włodarz.

- Nie - odparł artysta. - Ale mogę wszystko panu narysować..

Wygładził piasek, narysował koło i zaczął kolejno nanosić na środek kolejne kielichy.

- A ten dlaczego tak jest przesunięty? - dopytywał wyraźnie zdenerwowany prezydent.

Od słowa do słowa wyszło na jaw, że do odpowiednich służb trafił donos, oskarżający Rogińskich o ustawienie kielichów na planie... swastyki. Rzecz postanowiono dokładnie sprawdzić, więc przedstawiciele służb i oficjele weszli na dach pobliskiego budynku Dowództwa Marynarki Wojennej, by spojrzeć z góry na fontannę. Zdania musiały być podzielone, skoro ostatecznie zapytano artystę.

- Ależ proszę panów, to nie swastyka tylko plan godła Polski - wyjaśnił, zgodnie z prawdą, Łukasz Rogiński.

SPRAWDŹ RÓWNIEŻ: Groty Mechowskie na Kaszubach – magiczna jaskinia jak z baśni! Zwiedzanie, ceny, historia

I tak fontanna ocalała. Nie można jednak wykluczyć, że wieść o "ukrytej opcji niemieckiej" przetrwała gdzieś w miejskiej legendzie. Po latach zniknęła tablica, informująca o autorach projektu. A znajoma Rogińskiego kilka lat temu była świadkiem, jak pani, oprowadzająca po Skwerze Kościuszki szkolną wycieczkę, tłumaczyła dzieciom, że pomysłodawcą i twórca fontanny był "niemiecki projektant".

- Postanowiłem przypomnieć władzom miasta, jaka była prawda - mówi artysta. - Miałem slajdy dokumentujące pracę nad fontanną. Wykorzystałem je i wydrukowałem w kilku egzemplarzach książkę, która zaniosłem do Urzędu Miasta w Gdyni.

Ale tablicy z nazwiskiem autora projektu nadal przy fontannie nie ma.

Od papieża po Jane Fondę – komu podobały się prace Rogińskiego

Co było później? Prace Łukasza Rogińskiego wygrywały jeszcze w wielu konkursach krajowych i międzynarodowych. Niektóre jego grafiki i rysunki trafiły do ważnych osobistości, m.in. dla Jana Pawła II, Czesława Miłosza, Jana Nowaka Jeziorańskiego, Margaret Thatcher, Edwarda Kennedy'ego i Jane Fondy. Założył z synem Warsztat Artystyczny, a produkowane przez nich wyroby ceramiczne i cegły pomogły w rekonstrukcji obiektów zabytkowych, w tym zamku w Gniewie i Poznaniu.

Dziś Łukasz Rogiński maluje światłem.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama