Jak się czuje milionerka? Autorka bestsellerowych powieści, sprzedanych już w ponad milionowym nakładzie?
Dane o milionowym nakładzie są sprzed kilku lat. Myślę, że już osiągnęłam ponad dwa miliony sprzedanych książek, ale muszę to przeliczyć na nowo. Nie mam na to czasu, może uda się podczas wakacji… Ale to na pewno dla mnie niesamowite wyróżnienie, jeżeli chodzi o czytelników. Największą miarą sukcesu jest, do ilu rąk trafiają moje książki. Niesamowite jest to, że ludzie poświęcają mi to, co mają najcenniejsze – swój wolny czas.
Wiem, o czym mówię, bo tego czasu sama mam niewiele. Zdecydowałam się na pełną samodzielność wydawniczą, przejęłam odpowiedzialność za swoje książki od pierwszej litery aż po ostatni przecinek i... to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. To daje ogromną satysfakcję, ale też poczucie sensu – bo wiem, że każda książka wychodzi w świat dokładnie taka, jaką chciałam ją stworzyć.
CZYTAJ TEŻ: Magdalena Witkiewicz o miłości i książkach. Do kin wchodzi film „Uwierz w Mikołaja”

Przepisem na ten sukces jest to, że pani książki mają szczęśliwe zakończenia?
Moje czytelniczki odpowiedziałyby na to pytanie lepiej. Wydaje mi się, że moje książki są bliskie każdemu ze względu na to, że to, o czym piszę, mogłoby się przydarzyć niemal w każdej rodzinie, jeśli nie u nas, to u naszych przyjaciół czy sąsiadów. To są książki o nas samych. Poruszają te problemy, którymi także my i nasi bliscy żyjemy. Czytelniczki potrafią się w jakiś sposób utożsamić z bohaterami. Może dlatego lubią. Wydaje mi się, że potrafię wzruszać, rozśmieszać. I nawet sama pracując nad książką, wiem, w którym momencie moje czytelniczki będą płakać. Ja też się sama wzruszam w tych momentach.
W najnowszej książce „Wiatr od morza. Sztorm” akcję osadziła pani w Gdańsku, w dodatku w czasach PRL. Skąd taki pomysł?
Od dawna chodził mi po głowie Gdańsk lat 80. – jego klimat, historia, emocje, które wtedy targały ludźmi. Najpierw powstał pomysł na serial. Wysłałam go na konkurs Gdańsk Script 2024 i ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu (i radości!) zdobyłam główną nagrodę.„Wiatr od morza. Sztorm” to dla mnie jedna z najważniejszych książek, jakie napisałam. To opowieść o młodych ludziach – uczniach gdańskiej „Topolówki” – którzy dorastają w latach 80., w cieniu stanu wojennego i systemu, który nie daje przestrzeni na indywidualność, marzenia czy bunt. To historia o dojrzewaniu, ale też o wychowaniu młodych ludzi, o tym, że zamiast wspierać – często młodzież się tłamsi i odbiera głos. Jednym z głównych bohaterów jest Władek – chłopak, który nie potrafi przejść obojętnie obok niesprawiedliwości. W jego postawie jest wszystko to, co kocham w młodych ludziach: odwaga, idealizm i potrzeba działania tu i teraz. Ale to też książka o tym, że każde działanie niesie ze sobą konsekwencje – czasem bolesne, czasem nieodwracalne.
ZOBACZ TAKŻE: „Wizjer” gdańskiej pisarki Magdaleny Witkiewicz najlepszym kryminałem roku!
„Sztorm” to opowieść o przyjaźni, lojalności, o szukaniu siebie w świecie, który nie sprzyja indywidualności. Ale też – o odpowiedzialności za własne wybory i o nadziei. Bo nawet kiedy wszystko się wali, można odnaleźć w sobie siłę, by przetrwać.
Dla mnie to książka bardzo osobista. Pisałam ją z ogromnym wzruszeniem i wierzę, że czytelnicy to poczują. Że odnajdą w niej cząstkę siebie – tej zbuntowanej, zagubionej, ale też silnej wersji siebie. Research do „Wiatru od morza” był dla mnie podróżą w przeszłość i emocjonalnym doświadczeniem. Rozmawiałam z ludźmi, którzy dorastali w Gdańsku lat 80., chodzili do „Topolówki”, pamiętają pierwsze miłości i zderzenia z systemem. Jedna z opowieści – o chłopaku pobitym przez ZOMO w drodze na imprezę – stała się inspiracją dla całej historii. Zbierałam drobne szczegóły z życia codziennego, relacji szkolnych, sięgałam po publikacje o młodzieżowej opozycji i PRL-u. Chodziłam po Gdańsku z mapą sprzed lat, korzystałam z archiwalnych zdjęć i wspomnień z grup facebookowych. Choć bohaterowie są fikcyjni, ich świat miał być jak najbardziej prawdziwy.
Nie sposób pominąć jednego z ważnych bohaterów „Wiatru od morza. Sztormu” – falowca. Jest w powieści bardzo ważnym tłem.
Właśnie dlatego, gdy zobaczyłam grafikę Adama Kosika z falowcem – w klimacie lekko vintage, graficzną, surową i jednocześnie poruszającą – pomyślałam: to jest ta okładka! Oddaje ducha książki. Jest inna niż wszystkie moje wcześniejsze okładki – bardziej symboliczna, ale dzięki temu – mocniejsza. Falowiec stał się symbolem tej historii. Przetrwał wszystko: system, zmianę epok, ludzi, którzy się w nim rodzą, kochają i znikają. Dziś mieszkają tam kolejne pokolenia. Tak naprawdę trudno sobie wyobrazić ten „Sztorm” bez falowca. On też nosi w sobie pamięć tamtych czasów.

Ale jak zwykle w pani książkach jest miłość, zdrada, przyjaźń i dramatyczne wybory, które splatają ich losy, zmuszając ich do podejmowania decyzji, mających wpływ na całe życie.
Zawsze staram się pokazać warstwę obyczajową. W tej najnowszej książce pojawi się problem, o którym teraz bardzo dużo się mówi – problem zdrowia psychicznego młodzieży. Młodzi nie mogą sobie często poradzić z otaczającym światem. Mamy kryzys suicydalny wśród młodzieży, statystyki są zatrważające, jak wielu nastolatków próbuje sobie odebrać życie, bo nie potrafi sobie poradzić ze swoimi problemami. Na to chciałam przede wszystkim zwrócić uwagę. Ale „Wiatr od morza. Sztorm” to też opowieść o miłości. O zdradzie, która nie zawsze jest czarno-biała. O sekretach, które zostają wyjawione dopiero po latach. O przyjaźniach i o wyborach, które bohaterowie muszą podjąć, choć są zbyt młodzi, by naprawdę rozumieć ich konsekwencje. To historia o tym, jak łatwo coś stracić – i jak trudno później to odzyskać.
Często pisze pani o ważnych problemach w swoich książkach, ale lekkim językiem.
Tak, rzeczywiście często poruszam trudne tematy – choroby, stratę, samotność, depresję czy – jak w „Wietrze od morza. Sztormie” – kryzys zdrowia psychicznego młodzieży. Ale robię to językiem, który jest zrozumiały dla wszystkich. Wierzę, że o ważnych, czasem bardzo trudnych sprawach można mówić tak, żeby czytelnik nie odłożył książki z poczuciem bezsilności, tylko z nadzieją. Piszę tak, jakbym rozmawiała z kimś bliskim. Bez zadęcia. Często z humorem. Bo tak się łatwiej rozmawia o życiu. Czytelnicy czują, że mogą się zmierzyć z wieloma problemami, zacząć o nich myśleć, szukać rozwiązań. Nie zostają z nimi sami.
Czekamy też na serial „Wiatr od morza…”, ale pani ma już za sobą romans z kinem. „Uwierz w Mikołaja” wprost z pani książki przeniesiono na ekran. Film był jakiś czas temu na ekranach.
To był ogromny sukces. W tym roku będzie kontynuacja tego filmu, a ja mam przyjemność być współscenarzystką. A co do „Wiatru od morza…” to osoby decyzyjne czytają już książkę i zobaczymy. Moim zdaniem, ta książka jest bardzo filmowa, a ja bardzo chciałabym zobaczyć Gdańsk na ekranie. Trzymajmy za to kciuki!
Lubi pani zaskakiwać czasami i z powieści obyczajowej wskoczyć w kryminał. Tak było z „Wizjerem”, który cieszył się popularnością wśród czytelników. Planuje pani jakiś gatunkowy skok w bok?
W moim zawodzie cenię sobie przede wszystkim wolność i niezależność. I nie mówię – nie. Mam pomysły na thrillery i kryminały i pewnie kiedyś zrobię ten kolejny skok w bok. Tym bardziej, że zakończyłam „Wizjer” tak, że aż się prosi o kontynuację. Ale na razie kończę drugą część. „Wiatr od morza. Sztil” ukaże się już w połowie sierpnia.
























Napisz komentarz
Komentarze