W Platformie Obywatelskiej trwało w najlepsze polowanie na winnych przegranej Rafała Trzaskowskiego – oczywiście przede wszystkim w szeregach koalicjantów i u Zandberga, a nie u siebie – kiedy do opinii publicznej zaczęły przenikać pierwsze pierwsze doniesienia o nieprawidłowościach przy oddawaniu i liczeniu głosów. W sieci krążyły opowieści o przypadkach odmowy przez komisje wydania kart osobom głosującym poza miejscem zamieszkania, na podstawie tzw. aplikacji Mateckiego, stworzonej przez związane z PiS Stowarzyszenie Ruch Kontroli Wyborów. To znów o dziwnych zachowaniach niektórych przewodniczących komisji obwodowych i znikających głosach na kandydata KO.
Romuald Starosielec i inni
12 czerwca poseł Roman Giertych w swoim kanale na youtube zaapelował o ponowne przeliczenie wszystkich głosów oddanych 1 czerwca, a także wezwał obywateli do masowego składania protestów wyborczych, zamieszczając w internecie stosowny formularz.
Główny argument Giertycha dotyczył rzekomych nadużyć czy wręcz zmowy, jeśli chodzi o obsadzanie komisji wyborczych. Pierwszeństwo do zasiadania w nich mieli przedstawiciele zarejestrowanych komitetów poszczególnych kandydatów. Tych komitetów było ponad 40. Jak to możliwe skoro w wyborach startowało 13 pretendentów i pretendentek? Czym innym jest bowiem zarejestrowanie komitetu, a czym innym samego kandydata. To drugie wymaga zebrania 100 tys. podpisów, a do pierwszego wystarcza ich tysiąc. W efekcie w wielu komisjach przewodniczącymi zostały osoby formalnie reprezentujące tak egzotycznych (niedoszłych) kandydatów, jak szerzej nieznany działacz narodowy Romuald Starosielec, a które – zdaniem Giertycha – były faktycznie powiązane z PiS. Sugerował on, że taka sytuacja skutkowała częstymi oszustwami przy liczeniu głosów, kiedy karty popierające Trzaskowskiego, zaliczano na korzyść jego kontrkandydata.
Przepisy, na podstawie których obsadzano skład komisji wyborczych, krytycznie ocenia prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista z Uniwersytetu SWPS, były zastępca przewodniczącego Trybunału Stanu.
– To błąd wynikający z nowelizacji kodeksu wyborczego bodajże w roku 2018 – wyjaśnia. – Podkreślaliśmy wtedy na komisji sejmowej, że to rozwiązanie będzie wadliwe, i że może się obrócić przeciwko legalności wyborów. Ale większość sejmowa zdecydowała się poprzeć ten przepis.
Jednak, jak zaznacza prawnik, sama ta sytuacja nie może być podstawą do protestów wyborczych, bo te składa się w dwóch sytuacjach: w razie przestępstwa przeciwko wyborom, bądź naruszeniu przepisów ordynacji dotyczących głosowania lub liczenia głosów, które mają wpływ na wynik wyborów. Tymczasem składy komisji zostały wybrane zgodnie z ordynacją.
W Górkach pomylili kupki z głosami
Po pierwszych protestach Sąd Najwyższy zlecił powtórne liczenie głosów w 13 komisjach obwodowych. Jak się okazało (SN nie chciał ujawnić tych danych, media dostały je z Prokuratury Generalnej) w 11 z nich zamieniono głosy na niekorzyść Rafała Trzaskowskiego. W dziewięciu z nich głosy oddane na Trzaskowskiego (a tych była większość) przypisano Nawrockiemu, a jego głosy zaliczono Trzaskowskiemu. W dwóch innych zaś część kart z głosami na Trzaskowskiego „przerzucono” na Nawrockiego.
Jedna z tych komisji mieściła się w Gdańsku (komisja nr 17, Krakowiec-Górki Zachodnie). Karol Nawrocki uzyskał tam w drugiej turze wyjątkowo korzystny, jak na platformerski Gdańsk, rezultat – 585 głosów, wobec 346 oddanych na Rafała Trzaskowskiego, co oznacza stosunek głosów 62,8 proc do 37,2. Po ponownym przeliczeniu głosów okazało się, że wynik był niemal dokładnie odwrotny: to Trzaskowskiego poparło 585 wyborców, a Nawrockiego – 344 głosy (dwa głosy były nieważne).
Pod protokołem z błędnymi danymi widnieją podpisy wszystkich dziewięciorga członków komisji, w tym przewodniczącego, który reprezentował komitet Sławomira Mentzena i wiceprzewodniczącej z komitetu Trzaskowskiego.
Jak wiele mogło być takich przypadków, jak wyżej opisany? „Gazeta Wyborcza” omówiła w ub. tygodniu rezultaty raportu na temat wyborczych anomalii, który sporządził dr Krzysztof Kontek, specjalista od analiz statystycznych, związany ze Szkołą Główną Handlową. Twierdzi on, że do nieprawidłowości mogło dojść w 1482 obwodowych komisjach wyborczych, co mogło przełożyć się na 315-487 tys. dodatkowych głosów na Karola Nawrockiego. Gdyby górna z tych liczb okazała się prawdziwa – oznaczałoby to, że wybory wygrał jednak Rafał Trzaskowski.
Dr Kontek we wnioskach z raportu nie przesądza, że we wskazanych przez niego komisjach doszło do oszustw, ale zwraca uwagę na anomalie, takie jak nadmierne poparcie dla jednego z kandydatów, niewiarygodny spadek poparcia dla kontrkandydata, nienaturalny przyrost głosów między turami i odwrócenie wyniku wbrew lokalnym trendom.
Analizy dr. Kontka uprawdopodabnia fakt, iż wśród wskazanych przez niego komisji znalazło się 10 z 13 przebadanych ponownie na wniosek SN, w tym wspomniana gdańska komisja nr 17. Jednak w środę przed południem Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN poinformowała, że protest wyborczy dr. Kontka pozostawia bez bez dalszego biegu, czyli de facto odrzuca.
– Gdyby protesty wyborcze dotyczyły tych konkretnych 1482 komisji, wskazanych przez dr. Kontka, to byłaby podstawa by przyjrzeć się im bliżej – mówi dr hab. Piotr Uziębło, konstytucjonalista, prof. Uniwersytetu Gdańskiego, prodziekan Wydziału Prawa i Administracji UG. – Inna sprawa, że statystyka nie zawsze pokrywa się z rzeczywistością. Anomalie we wskazanych komisjach mogły być warunkowane różnymi czynnikami, nie zawsze nieprawidłowościami.
Izba sądu, która nie jest sądem
Do Sądu Najwyższego wpłynęło ok. 54 tys. protestów wyborczych. Około 90 proc. z nich to protesty powielane wg wzoru udostępnionego przez Romana Giertycha.
Zdaniem profesora Uziębły ogromna większość z nich nie ma szans na rozpatrzenie.
– Roman Giertych ewidentnie nie ma racji, jeśli chodzi o sposób formułowania protestu. Natomiast oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na przykład osoby, które zasiadały w komisjach, jeśli jakieś nieprawidłowości widziały, złożyły protest.
Profesor Uziębło nie spodziewa się więc jakiś daleko idących zwrotów, jak na przykład decyzji o przeliczeniu głosów na szerszą skalę.
– Kluczowe znaczenie przy stwierdzeniu ważności wyborów ma udowodnienie tego, że doszło do sytuacji w której nieprawidłowości miały wpływ na wynik wyborczy – zauważa. – Gdyby różnica między kandydatami była rzędu kilkunastu-kilkudziesięciu tysięcy głosów, to można byłoby wynik ogłoszony 2 czerwca przez PKW podważyć. Przy różnicy ok. 370 tys. jest to mocno dyskusyjne. Jestem tutaj raczej sceptyczny. Nie będę ukrywał, że też wolałbym, aby ten wynik byłby inny, ale aż tak wielkich podstaw do jego podważania nie ma.
Rozstrzygnięcia nie ułatwia mające korzenie w czasach rządów PiS upolitycznienie instytucji sprawdzających rzetelność procesu wyborczego. Powołana przez PiS Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która rozpatruje protesty wyborcze i wydaje ostateczne orzeczenie o ważności wyborów, złożona jest w całości z tzw. neosędziów, których status jest podważany przez część prawników. Orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka czy Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej stwierdzają, że organ ten nie jest sądem w rozumieniu prawa.
– Gdybyśmy mieli należycie obsadzony Sąd Najwyższy, to nie miałbym wątpliwości, co do ważności stwierdzenia wyborów. Natomiast Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych może okazać się czynnikiem destabilizującym sytuację polityczną – zauważa prof. Uziębło.
Domniemanie ważności wyboru
Złożonym przez obywateli zawiadomieniom o nieprawidłowościach przygląda się także prokuratura i być dojdzie do ponownego przeliczenia głosów w niektórych komisjach przez prokuratorów w asyście policji.
– Wiemy doskonale, że to nie jest tylko te kilkanaście komisji, co do których już to przeliczenie nastąpiło, ale że te anomalie dotyczą znacznie większej liczby komisji – mówił we wtorek minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar. – Jeszcze nie wiem dokładnie, ile to będzie – czy to będzie 800, czy 1000 komisji – ale generalnie taki wniosek będziemy chcieli złożyć. Zobaczymy, jak na to zareaguje Izba Kontroli Nadzwyczajnej.
Nie zmienia to faktu, że 6 sierpnia powinno się odbyć Zgromadzenie Narodowe w celu zaprzysiężenia nowego prezydenta. Powinien je zwołać marszałek Sejmu. Jeśli tego nie zrobi, będzie mu groziła odpowiedzialność z artykułu 231 kodeksu karnego – niedopełnienia obowiązków. Zresztą Szymon Hołownia już powiedział, że nie widzi podstaw do tego, żeby nie uznać zwycięstwa Karola Nawrockiego.
– Obowiązuje domniemanie ważności wyboru – przypomina prof. Chmaj – i to należy uwzględnić. Błędem PiS i błędem prezydenta Dudy było rozmontowanie Sądu Najwyższego. Nie ma teraz legalnego sądu, który zgodnie z przepisami mógłby stwierdzić ważność bądź nieważność wyborów. To obciąża prawą stronę Sejmu, czyli PiS, ale konsekwencji tego w zasadzie żadnej nie poniosą, bo tak czy siak to ich kandydat zapewne obejmie urząd prezydenta.
Z tą opinią zgadza się prof. Uziębło.
– Stwierdzenie ważności wyborów powinno nastąpić przed objęciem urzędu prezydenta. Z perspektywy prawnej nie wykluczałbym takiej sytuacji, w której marszałek Hołownia odmówiłby zwołania zgromadzenia narodowego związanego z zaprzysiężeniem prezydenta, właśnie ze względu na brak stwierdzenia ważności wyborów przez kompetentny organ. Natomiast z perspektywy politycznej, moim zdaniem, takie działanie byłoby nieopłacalne – mówi gdański prawnik.
Niepoważne i szkodliwe
– Jest dla mnie oczywiste, że systemowe sfałszowanie wyborów w skali kraju jest po prostu niemożliwe i nie miało miejsca – mówi prof. Aleksander Hall, jeden z czołowych opozycjonistów czasów PRL i minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. – Możliwe są pomyłki, a nawet fałszerstwa. I te sprawy powinny być oczywiście wyjaśniane. A jeśli fałszerstwa, surowo ścigane i karane. Ale mówimy tutaj o zjawiskach incydentalnych, które nie mają wpływu na wynik wyborów.
Zdaniem Aleksandra Hall systemowe fałszowanie wymagałoby wielkiego spisku, w który musiałyby być zaangażowane setki ludzi. To trudne biorąc pod uwagę, jak ostra jest w tej chwili w Polsce polaryzacja polityczna, jak wielki stopień nieufności i wrogości, a nawet nienawiść pomiędzy ugrupowaniami, które rywalizowały w tych wyborach ze sobą.
– Przecież w tych komisjach wyborczych mężami zaufania są ludzie bardzo zaangażowani – przekonuje. – Zwyczajny zjadacz chleba raczej nie jest skłonny poświęcać całego dnia na ślęczenie w komisji wyborczej. Więc jedni drugim patrzą tam na ręce. Zresztą z tych już znanych przykładów komisji, gdzie były ewidentne błędy, wiemy, że przewodniczącymi byli tam m.in. przedstawiciele lewicy, czy ktoś komitetu Marka Jakubiaka.
Stąd też sprzeciw Aleksandra Halla wobec idei ponownego przeliczenia głosów.
– Protesty wyborcze mogą opierać się wyłącznie na ewidentnych podstawach, kiedy wpływa zawiadomienie obywatela, który widział, że w danej komisji coś jest absolutnie nie tak. I wtedy oczywiście taka komisja powinna być sprawdzana z całą z całą uwagą. Stawianie tezy, że te wybory zostały sfałszowane z powielaniem jak najgorszego wzorca zachowań.
Aleksander Hall przywołuje sytuację po wyborach samorządowych w 2014 roku, kiedy to politycy PiS kwestionowali prawomocność wyników.
– Tak jak oburzało mnie, kiedy Jarosław Kaczyński mówił o fałszowaniu wyborów, a panowie Braun i Winnicki dziwnie zachowywali się w siedzibie Państwowej Komisji Wyborczej, tak dzisiaj z głębokim niesmakiem patrzę na wypowiedzi pana posła Romana Giertycha, który chce wywołać awanturę wokół wyników tych wyborów. I nie podoba mi się przyzwolenie na to ze strony premiera Tuska. Uważam, że to jest niepoważne i po prostu szkodliwe.
Niesmak pozostanie
Prof. Piotr Uziębło zagadnięty o to czy widzi podstawy do tego, żeby zakwestionować wyniki drugiej tury wyborów prezydenckich odpowiada z namysłem: – To trudne pytanie. Skala nieprawidłowości wydaje całkiem spora, ale na razie wiemy o faktycznych nieprawidłowościach w kilkunastu komisjach. Reszta to domniemania „statystyczne”. Tymczasem protesty wyborcze powinny dotyczyć konkretnych sytuacji.
Prof. Marek Chmaj, podobnie jak prof. Uziębło, zwraca uwagę, że problem ma przede wszystkich charakter ustrojowy, ponieważ nie ma sądu w rozumieniu artykułu 45, który byłby sądem właściwym, bezstronnym, niezawisłym do tego, żeby rozstrzygnąć protesty wyborcze i do tego, żeby stwierdzić ważność bądź nieważność wyborów.
– Stąd cokolwiek składy Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych orzekną, będzie to obarczone wadą. Zarówno stwierdzenie przez tę izbę ważności, jak i nieważności wyborów będzie wadliwe – tłumaczy profesor. – W związku z tym obywatele, którzy są przeświadczeni, że te wybory zostały sfałszowane, będą dalej żyć w takim przeświadczeniu. Chcieliśmy, aby protesty wyborcze i stwierdzenie ważności rozstrzygał sąd legalny. Temu służyła tak zwana ustawa incydentalna uchwalona przez Sejm w marcu, którą prezydent Duda zawetował. To weto oznacza, że protesty wyborcze i stwierdzenie ważności bądź nieważności należy do neosędziów w nieuznawanej Izbie Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Stąd czegokolwiek ta izba teraz nie zrobi, to niesmak pozostanie.
























Napisz komentarz
Komentarze