20 lat minęło. Jubileuszowa Globaltica 2025 w Gdyni
Niestandardowy Jobim w Uchu
20. edycja trwała aż cztery dni, począwszy od czwartkowego (17 lipca) koncertu otwarcia w gdyńskim klubie Ucho, gdzie przed 20 laty z inicjatywy Piotra Pucyło po raz pierwszy zabrzmiała muzyka opatrzona szyldem Globaltica. Tym razem wystąpił tam wybitny artysta brazylijski Vinicius Cantuaria. Do Gdyni przywiózł on swoje „eksportowe” trio, z towarzyszeniem którego zarejestrował ubiegłoroczna płytę „Psychodelic Rio”. Album zawierał starsze utwory z jego repertuaru w nowych interpretacjach – jak wskazuje tytuł – w duchu swoiście pojętej psychodelii.
Cantuaria znany jest jednak z tego, że jego koncerty są luźno związane z zawartością ostatnich płyt. Tak było i tym razem. Podczas 60-minutowego występu z „Psychodelic Rio” usłyszeliśmy tylko dwie kompozycje, w tym „Insensatez” Antonio Carlosa Jobima. Utwory tego ostatniego stanowiły zresztą lwią część repertuaru gdyńskiego koncertu. Cantuaria uchodzi za jednego z najciekawszych brazylijskich interpretatorów Jobima. Niektórzy mówią, że utrzymuje się gdzieś w połowie drogi między wersjami autorskimi a uchodzącymi za wzorcowe interpretacjami Joao Gilberto.
Faktycznie Vinicius ma na Jobima swój własny patent. O ile w warstwie wokalnej traktuje jego piosenki z pełną pieczołowitością, tak już gitarowy akompaniament zdaje się być chwilami nieco nonszalancki, a w każdym razie mocno nieortodoksyjny. W Gdyni sprawdziło się to o tyle, że sekcja rytmiczna: perkusista Roberto Rossi, a przede wszystkim basista Paolo Andriolo, zapewniała mu więcej niż solidne wsparcie.

- Wywiad z Viniciusem Cantuarią, nie tylko o jego miłości do muzyki Jobima, już w najbliższym (25 lipca) wydaniu tygodnika „Zawsze Pomorze”.
Trzy struny i warkocz
Do parku w Kolibkach tradycyjnie już przenieśliśmy się w piątek, 18 lipca. Pogoda wydawała się lekko niepewna, ale ostatecznie nie padało, a popołudnie i wieczór okazały się ciepłe atmosferycznie oraz gorące muzycznie.
Zawsze trudne zadanie rozruszania imprezy, kiedy publiczność dopiero się schodzi. przypadło tym razie piątce Marokanek: Asmie Hamzaui, wokalistce akompaniującej sobie na trzystrunowym guembri, i wspierającym ją wokalnie Bnat Timbouktou – Dziewczynom z Timbuktu. Wykonują one tradycyjną dla tamtego regionu muzykę Gnawa, ale jednocześnie tradycję tę naruszają, jako że do tej pory była to muzyka wykonywana wyłącznie przez mężczyzn. Zakorzeniona w afrykańskich rytuałach i kulturze sufickiej Gnawa to muzyka o transowym charakterze, z pozoru dość mało urozmaicona, z ubogą instrumentalizacją. Jednak dźwięki Magrebu, obecne niemal we wszystkich edycjach Globaltiki, mają w Gdyni swoich zagorzałych fanów i fanki, którzy z pewnością mieli powody do satysfakcji. A już efektowny popis transowego kręcenia imponująco długim warkoczem przez jedną z artystek wzbudził powszechny zachwyt.
Śpiew wbrew talibom
Jeszcze mocniejszy feministyczny przekaz niósł kolejny występ – Elahy Soroor z towarzyszeniem brytyjskiego tria Kefaya. Elaha, uciekinierka z Afganistanu, kraju, w którym kobietom odmawia się prawa do edukacji i pracy poza domem, nie wspominając już o możliwości wykonywania publicznie muzyki, śpiewa w imieniu wszystkich swoich rodaczek, którym odebrano prawo głosu. Obdarzona subtelna urodą, sceniczną charyzmą i interesującym wokalem artystka ma w swoim repertuarze zestaw tradycyjnych, ale także nowszych pieśni i piosenek afgańskich. Przypomina w ten sposób o bogatym dziedzictwie muzycznym, które talibowie próbują wymazać.
Na bis Elaha wybrała dziecięca rymowankę, jakby odpowiednik naszego „Kółka graniastego”, czym nie tylko wspaniale nakręciła zabawę na widowni, ale też przypomniała, że dzieci na całym świecie mają podobne zabawy, potrzeby, wyobraźnię. Jakżeż ważne przesłanie w tych dniach, gdy w Polsce politycy próbują rozpętać nagonkę przeciw obcym.
Towarzyszący Soroor europejscy muzycy: Al MacSween (klawisze), Giuliano Modarelli (gitara) i Joost Hendrickx (perkusja), nie ograniczyli się tylko do orientalizującej ornamentyki wygrywanej na instrumentach ze świata rocka. Ich akompaniament przeniósł te afgańskie piosenki w nowy wymiar, a gitarowe i klawiszowe solówki w kilku kawałkach zaliczały się do najmocniejszych muzycznie akcentów tegorocznej Globaltiki.
Wiązanka pieśni bojowych
Nie dość komplementów także dla kolejnego wykonawcy – irlandzkiej grupy Kila. Myśląc o muzyce celtyckiej, jesteśmy skłonni popadać w schematy, przywołując twórczość takich wykonawców, jak The Cheftains czy Clannad. Kila prezentuje jednak inne podejście. Nie uciekając od irlandzkiej tradycji (także językowej – śpiewają w lokalnej odmianie gaelickiego), śmiało zapuszczają się na terytorium rocka i muzyki improwizowanej. A wszystko to napędzane jest punkową niemal energią.
Gdyński koncert można by – za tytułem jednego z kawałków Klausa Mitffocha – określić mianem wiązanki pieśni bojowych, tyle że w tanecznym rytmie. Zachwycały biegłość muzyków, wymienność instrumentów, rozległość horyzontów i inspiracji. Natomiast tych, którzy podziwiali kondycję frontmana grupy, Rónána Ó Snodaigha, muszę nieco rozczarować: nie taki z niego „dziadek”, urodził się w 1970 roku. Ale – jak mawiała Kobieta Pracująca – na wygląd trzeba sobie zapracować.
Rządzili publicznością
Ostatni z piątkowych wykonawców to Lindigo z wyspy Reunion. Zespół złożony w zasadzie wyłącznie z wokalistów i perkusistów dał pokaz bezpretensjonalnej muzycznej zabawy, do której wciągnął wszystkich widzów pod sceną. Na komendę jednego z muzyków tłum rozstępował się niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem, po czym obie strony widowni rzucały się pędem ku sobie, by połączyć się w dzikim tańcu. W pewnym momencie okazało się, że na wolnym placu przed sama sceną pozostały tylko… Asmia Hamzaui i Bnat Timbouktou, które przyszły posłuchać. Natychmiast zostały zaproszone na scenę, gdzie dołączyły do ósemki muzyków Lindigo, popisując się śpiewem i tańcem.
Aż dziw bierze, że po tak energetycznym show znaleźli się jeszcze ochotnicy do uczestnictwa w nocnej potańcówce z przytupem przy akompaniamencie Kapeli Odloty.
Rozbujane Mazowsze
Sobota, 19 lipca zaczęła się w pełnym słońcu i przy imponującej frekwencji od koncertu zasłużonej dla polskiego neofolku Kapeli ze Wsi Warszawa. Tym razem wzmocnionej kolektywem Bassałyki, który nadał ich wywodzącej się z Mazowsza muzyce dubowego brzmienia. Coś jak – nie przymierzając – trzy dekady temu Trebunie Tutki z Twinkle Brothers. Tu jednak element dubowo-elektroniczny był dużo bardziej dyskretny i w żadnym razie nie przytłoczył naturalnego piękna pieśni KzWW.
Przy okazji artyści odebrali na gdyńskiej scenie nagrodę Wirtu@lnych Gęśli za najlepszą polską płytę folkową 2024, za którą uczestnicy plebiscytu uznali wspólne dzieło Kapeli i Bassałyków pt. „Sploty”.
Industrialna Mercedes
Mercedes Peon i jej trio Deixaas zaprezentowały zdecydowanie najbardziej eksperymentalny show tegorocznej Globaltiki. Galicyjski (ale od tej Galicji z Santiago de Compostella, a nie Krakowa) folk, przemieszany z industrialnym podkładem, początkowo wywołał pewną konfuzję u części publiczności. Artystka próbowała wprawdzie wyjaśnić przesłanie swojej twórczości, ale tu na przeszkodzie stanęła bariera językowa. Peon nie mówi po angielsku, co w dzisiejszym świecie należy chyba interpretować jako celową manifestację. Szczęśliwie, w miarę rozwoju widowiska muzyka nabrała klarowności. Szczególne wrażenie robiła fenomenalna Mónica de Nut, wokalistka, która równie swobodnie porusza się w muzyce operowej, jazzowej, tradycyjnej, jak i eksperymentalnej.
A na bis, na specjalne zaproszenie Mercedes, do zespołu dołączyły jeszcze dziewczyny z Kapeli ze Wsi Warszawa, włączając się w wokalną improwizację.
Cumbia kontra Kałasznikow
Końcówka niedzieli, 20 lipca to już jedna wielka zabawa taneczna, najpierw przy kolumbijskiej cumbii w wykonaniu… Chilijczyków z zespołu Chico Trujillo. Ich występ, podobnie jak koncert meksykańskiej Kumbia Boruka na Globaltice w 2022 roku, dowodzi, że cumbia to muzyka prawdziwie panamerykańska.
Chilijczycy postawili trudne zadanie przed ostatnim wykonawcą tego wieczoru. Niemniej, Boban Markovic to zbyt wytrawny i doświadczony muzyk (przed koncertem odebrał wręczaną po raz pierwszy nagrodę Globaltiki za wybitny wkład w popularyzację muzyki świata), żeby dać się „zjeść”, nawet takim wyjadaczom, jak Chico Trujillo. Razem ze swoją dziewięcioosobową orkiestrą zaczął co prawda nieco zachowawczo, prezentując najpierw wirtuozerską stronę swojej ekipy, współbrzmienia i dialogi poszczególnych sekcji instrumentalnych. Kiedy jednak ruszyli do boju, jeńców nie było. A już zagrany na bis, a jakże, „Kalashnikov” rozłożył wszystkich na łopatki.
Nie taka leniwa niedziela
Kto nie mógł po tym wszystkim zasnąć, mógł poczekać do czwartej rano na niezwykły koncert żeńskiego tria Sutari, o wschodzie słońca na orłowskim molo.
A w niedzielę po południu na małej scenie zagrali jeszcze armeńsko-turecki duet Vardan Hovanissian i Emre Gultekin, oraz argentyński akordeonista z ukraińskimi korzeniami Chango Spasiuk.
Taka to bogata w piękne dźwięki i inne doznania była ta jubileuszowa Globaltica.
























Napisz komentarz
Komentarze