Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

Śmierć więźnia w Zakładzie Karnym w Czarnem. Dziennikarze dotarli do nagrań

W Zakładzie Karnym w Czarnem w maju 2025 roku zmarł 33-letni więzień. Rodzina twierdzi, że został zakatowany przez strażników, Służba Więzienna utrzymuje, że przyczyną była nagła niewydolność krążeniowo-oddechowa. Dziennikarze dotarli do nagrań z więziennego monitoringu i prześledzili ostatnie godziny życia osadzonego. Sprawę bada prokuratura.
Śmierć więźnia w Zakładzie Karnym w Czarnem. Dziennikarze dotarli do nagrań
Śmierć więźnia w ZK w Czarnem nadal budzi kontrowersje. Rodzina oskarża strażników, Służba Więzienna odpiera zarzuty. Sprawę bada prokuratura

Autor: Pixabay | Zdjęcie ilustracyjne

Śmierć więźnia w Zakładzie Karnym w Czarnem. Rodzina i Służba Więzienna przedstawiają różne wersje

18 maja 2025 w Zakładzie Karnym w Czarnem w powiecie człuchowskim zmarł 33-letni więzień Bartłomiej Miecznikowski (odsiadywał wyrok za pobicie w ramach tzw. samosądu). Od samego początku bliscy zmarłego oskarżają o tę śmierć strażników, którzy ich zdaniem mieli go dotkliwie pobić i znęcać się nad nim. Dzięki rodzinie zmarłego, dziennikarze Polsat News dotarli do nagrań z zapisu z więziennego monitoringu, który przedstawia ostatnie godziny życia Bartłomieja Miecznikowskiego. 

- Zdecydowałam się przekazać wam materiały ze śledztwa, żeby usłyszała o tym cała Polska. Żeby każdy wiedział, że mój syn został zakatowany w Zakładzie Karnym w Czarnym. Żeby nigdy więcej żadna matka nie musiała znosić tego bólu, który znoszę ja. Żeby już żaden inny więzień nie był tak poniżany i bity jak mój syn - powiedziała dziennikarzom Polsat News matka Krystyna Miecznikowska.

Nagrania z monitoringu i ostatnie godziny życia

Z opisu nagrań wynika, że w dniu swojej śmierci około po godz. 17.00 Bartłomiej został wyprowadzony z trzyosobowej celi przez strażników, bo źle się czuł, co sam im zresztą zgłaszał. Miał też zachowywać się dziwnie. Gdy strażnicy go prowadzili miał mówić bardzo niewyraźnie i poruszać się chwiejnym krokiem, a w czasie drogi nawet upaść. Strażnicy zaprowadzili go do jednego z pomieszczeń, gdzie zwymiotował. 

Po kilkudziesięciu minutach osadzony - w lepszym stanie - wrócił do swojej celi. Przed godz. 21.00 jednak coś znów zaczęło się dziać - prawdopodobnie ze stanem zdrowia Miecznikowskiego. Do celi przyszedł jeden ze strażników. Na nagraniach nie widać szczegółów, ale można wywnioskować, że wraz z dwoma osadzonymi pochyla się w celi nad leżącym Bartłomiejem. W krótkim odstępie czasu do celi przychodzą kolejni strażnicy (jeden ze strażników wykonywał telefony). Wszystko działo się na oczach dwóch innych więźniów. Po kilkunastu minutach strażnicy wyprowadzili pozostałych osadzonych i przynieśli nosze. Do celi przyszli strażnicy z grupy interwencyjnej, by - jak się okazało - wynieść osadzonego, co stało się ok. 21.30. Ok. godz. 22.00 do zakładu przyjechała karetka. Ratownicy medyczni byli na terenie zakładu ok. 45 minut. Więzień jednak zmarł. Po północy ciało Bartłomieja zabrali pracownicy firmy pogrzebowej. 

Rodzina: Bartłomiej został pobity przez strażników

Zdaniem bliskich Bartłomiej został w celi pobity i tym samym zamordowany przez funkcjonariuszy. Matka zmarłego, która widziała zwłoki swojego syna powiedziała dziennikarzom Polsat News, że Bartłomiej nie wyglądał, jakby zmarł na zawał, był poobijany, z grymasem na twarzy, który ona, jak twierdzi zna doskonale, bo robił tak, gdy się denerwował i z czymś walczył. Dziennikarze, którzy widzieli zapisy wideo podsumowują, że tak naprawdę nie wiadomo, co działo się w celi przez prawie 40 minut. 

- Pewne jest, że na kilku metrach kwadratowych celi znajdowało się w sumie kilkunastu strażników więziennych także z grupy interwencyjnej – opisują.  

Służba Więzienna: To był atak padaczki

Co więc działo się przez około 40 minut w celi, w której przebywał Bartłomiej Miecznikowski i dlaczego było w niej aż tylu funkcjonariuszy jednocześnie? Z relacji Służby Więziennej wynika, że około godz. 20.50 oddziałowy powiadomił stanowisko dowodzenia, że skazany prawdopodobnie dostał ataku padaczki. O godz. 21.00 do oddziału przybyli funkcjonariusze z rezerwy, by przetransportować na noszach osadzonego do ambulatorium oddziału szpitalnego. 

- Z osadzonym nie można było nawiązać kontaktu, był pobudzony, jego zachowania nie można było przewidzieć - dowiadujemy się w Centralnym Zarząd Służby Więziennej. - Osadzony spinał się i wykrzykiwał nielogiczne zdania. W ocenie dowódcy zmiany nie było możliwości bezpiecznego przetransportowania na noszach osadzonego do ambulatorium szpitala. Był on zbyt mocno pobudzony i w czasie transportu mógłby spaść. Dowódca podjął decyzję, aby wezwać funkcjonariuszy Grupy Interwencyjnej Służby Więziennej, którzy pełnili w tym dniu dyżur w związku z wyborami prezydenckimi. Funkcjonariusze ci posiadają lepsze przeszkolenie medyczne, na bieżąco są szkoleni w radzeniu sobie w takich sytuacjach. Są również wyposażeni w indywidualne apteczki medyczne. Osadzony rzucał się po podłodze, a jego zachowanie przypominało atak padaczki. Funkcjonariusze mieli za zadanie zabezpieczyć głowę i całe ciało przed niekontrolowanym uderzeniem w podłogę lub inny przedmiot

W pewnym momencie Bartłomiej Miecznikowski stracił przytomność, zachowując jednak czynności życiowe. To wykorzystali funkcjonariusze i natychmiast przenieśli go na noszach do szpitala. 

- Do gabinetu lekarskiego osadzonego przeniesiono z zachowaniem pełnych funkcji życiowych. Dopiero w trakcie badania w szpitalu osadzony zaczął tracić oddech. Natychmiast przystąpiono do reanimacji oraz wezwano pogotowie ratunkowe – informuje Służba Więzienna, potwierdzając, że cała ta sytuacja trwała ok. 40 min. 

Już wcześniej rzecznik prasowy Dyrektora Generalnego Służby Więziennej ppłk Arleta Pęconek informowała "Zawsze Pomorze", że do stwierdzenia zgonu przez lekarza doszło ok. 22.30. Po śmierci więźnia czynności wyjaśniające wszczął Okręgowy Inspektorat Służby Więziennej w Koszalinie. Jednak z uwagi na prowadzone czynności prokuratorskie zawiesił swoje czynności do czasu ich zakończenia.

"Obiłem mu wątrobę"

Jak się jednak dowiedzieliśmy, ze służby wydalono jednego z funkcjonariuszy ZK w Czarnem. Chodzi o Michała B., który jak wynika z relacji dziennikarzy Polsat News, miał powiedzieć, że, tu cytat: „Ja mu strzaskałem, że poszedł na szpital wewnętrzny. A że lekarz jest w porządku, to nic mu nie dolegało. A ja mu tak obiłem wątrobę... bardzo mu obiłem, no brzuch miał siny. Bo tylko po tym mogłem. On się przewrócił na brzuch i tyle. My wiemy, co możemy robić". 

Służba Więzienna tłumaczy jednak, że w wyniku przeprowadzonych czynności sprawdzających nie potwierdzono informacji podawanych przez funkcjonariusza Michała B. bo miał w ogóle nie brać udziału w zajściu. 

- W związku z powyższym należy przyjąć, że treści zawarte w nagraniu mają charakter subiektywnej twórczości słownej funkcjonariusza i nie znajdują potwierdzenia w materiale dowodowym. Nagranie może mieć charakter fabularyzowany lub celowo prowokacyjny, co jednak absolutnie w żaden sposób nie zwalnia funkcjonariusza z odpowiedzialności za treść i formę wypowiedzi. Jednakże z uwagi na powagę sprawy oraz potencjalny wpływ tych wypowiedzi na wizerunek i autorytet Służby Więziennej, a w szczególności Zakładu Karnego w Czarnem, podjęto odpowiednie kroki dyscyplinarne – dowiadujemy się z odpowiedzi Zespołu Prasowego Centralnego Zarządu Służby Więziennej.

Ostatecznie Michał B. stracił pracę, gdyż do Służby Więziennej wpłynęło też pismo z Prokuratury Rejonowej w Szczecinku informujące, że przeciwko niemu prowadzone jest postępowanie o czyn z art. 263 § 2 kk (dotyczy nielegalnego posiadania broni palnej lub amunicji). Dlatego też wydano negatywną opinię służbową o nieprzydatności do służby, co w konsekwencji skończyło się wydaleniem funkcjonariusza ze służby.

Zostaje też pytanie, czy prawdą jest, że jeden z więźniów z Zakładu Karnego w Czarnem posiadał w celi telefon komórkowy, którym rzekomo nagrał głos zmarłego, krzyczącego, tu cytat: „pomocy, zabijecie mnie".

- W dniu 19 maja 2025 r. funkcjonariusze policji przeprowadzili kontrolę celi mieszkalnej – przedmiotów niedozwolonych nie stwierdzono – brzmi odpowiedź Służby Więziennej.

W Prokuraturze Okręgowej w Słupsku zapytaliśmy, na jakim etapie jest więc śledztwo ws. śmierci Bartłomieja Miecznikowskiego.

- W tej sprawie w dalszym ciągu realizowane są zaplanowane przez prokuratora czynności dowodowe, w tym przesłuchania świadków, w sprawie również w dalszym ciągu oczekuje się na sporządzenie opinii fizykochemicznej oraz opinii z zakresu badań histopatologicznych - informuje nas prokurator Paweł Wnuk, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Słupsku. - Z uzyskanej w sprawie opinii biegłego z zakresu patomorfologii - po przeprowadzonej sekcji zwłok Bartłomieja M. - wynika, iż przyczyną jego śmierci była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa, przy czym do jego śmierci doszło bez udziału osób trzecich; w sprawie biegły wykluczył, że mężczyzna zmarł wskutek szeroko pojętego urazu tj. śmiercią gwałtowną. 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

eeeeee 18.10.2025 07:12
w innych krajach bardziej zabijają ,tu jest wszystko w porząsiu

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama