– Nie jest mi do twarzy z gębą trybuna ludowego czy politycznego pieniacza. Modlę się o to, żeby ten reżim się skończył, żeby można było znów śpiewać o słońcu, o wiośnie, o dziewczętach i kosmosie – mówił nam wiosną 2022 roku Tymon Tymański.
Najwyraźniej uznał, że ten moment nastąpił (albo, że lepszego w przewidywalnej przyszłości nie będzie), bo na świeżutkiej płycie zespołu Kury prostych odniesień politycznych właściwie nie ma, za to jest dużo o kosmosie i trochę o wiośnie. Tylko o dziewczynach jakby nie za bardzo.
„P.O.L.O.V.I.R.U.S.” jako poprzeczka
Minęły 24 lata od ostatniego wydawnictwa zespołu – „100 lat undergroundu” i 27 od wydania ich najsłynniejszej płyty „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”. I to ten, nagrodzony Fryderykiem, album jest i pozostanie punktem odniesienia dla wszystkiego, co kiedykolwiek jeszcze zostanie niegrane pod szyldem Kury. A to oznacza, że poprzeczka została zawieszona wysoko. Czy udało się ją przeskoczyć?

Oczywiście odpada element zaskoczenia. Tamta płyta była bezkompromisowa tekstowo i jeszcze bardziej muzycznie. Nikt niczego podobnego wcześniej w Polsce nie nagrał. Recenzenci odmieniali przez wszystkie przypadki nazwisko Franka Zappy jako inspiracji, zachwycając się jednocześnie osadzeniem dzieła Tymańskiego i spółki w przaśnym, rodzimym kontekście. „Uno Lovis Party” w zasadzie powtarza tę formułę. Mamy absolutny eklektyzm muzyczny: rock, synth-pop, jungle, nu-jazz, neo-soul, a nawet rodzimy big-bit. Można znaleźć wręcz bezpośrednie odniesienia do „P.O.L.O.V.I.R.U.S.-a”. „Wiosenny szał” to oczywisty rewers „Jesiennej deprechy”, a słuchając „Moczu” („Mamy mocz, mamy całe mnóstwo moczu/ macie mocz, źródło mocy bije w waszym kroczu”) trudno nie przywołać w pamięci „Nie mam jaj”.
Niepoważnie o poważnych sprawach
Tymon jest jednak artystą zbyt zorientowanym na zmienność i rozwój, by nagrać prosty sequel tamtej płyty. Poza tym – co tu kryć – 27 lat minęło nie całkiem jak jeden dzień. Inne rzeczy zaprzątają myśli trzydziesto- a inne blisko sześćdziesięciolatka, nawet jeśli po drodze niespecjalnie zmieniło mu się poczucie humoru. O ile „P.O.L.O.V.I.R.U.S.” był zbiorem muzycznych skeczów społeczno-obyczajowych, tak „Uno Lovis Party” można uznać za ścieżkę dźwiękową do nieistniejącego metafizycznego musicalu, rock-opery, czy też może popowego moralitetu. Jego bohaterką jest nasza świadomość, nieustanie absorbowana i modyfikowana śmieciowymi informacjami i emocjami, dysfunkcjami, chemią, czy wreszcie wpływem sztucznej inteligencji. A jednak, jak przekonują autorzy płyty, nadal pozostajemy częścią kosmosu i możemy tę więź w sobie odnaleźć. To przesłanie podane jest, rzecz jasna, w sposób chwilami skrajnie niepoważny i mocno niecenzuralny. W końcu to przecież Kury.
Jakby tego wszystkiego było mało, w porywach ten nowy materiał jest niepokojąco i nieodparcie przebojowy.
Będzie koncert w Spatifie
W obecnym składzie zespołu obok Tymona i Olafa Deriglasoffa, występują Szymon Burnos (klawisze, głos), któremu udało się wywalczyć dla swoich pomysłów zaskakująco dużo miejsca, a także Alan Kapołka (perkusja), który obecnie napędza rytmicznie co najmniej połowę najciekawszych muzycznych projektów z Trójmiasta.
Płyta do nabycia już, a na żywo Kur w nowym repertuarze będzie można posłuchać 24 października w sopockim Spatifie.

























Napisz komentarz
Komentarze