Reklama E-prenumerata Zawsze Pomorze na rok z rabatem 30%
Reklama Przygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama

"Gdyby mi się coś stało, to nie wierzcie w to". Tajemnica śmierci Jana Samsonowicza

Miał 39 lat. Był poetą, jednym z założycieli Ruchu Młodej Polski. 30 czerwca 1983 r. znaleziono go powieszonego na płocie przy stadionie Stoczniowca w Gdańsku. Ówczesne śledztwo miało potwierdzić, że Jan Samsonowicz popełnił samobójstwo. Dziś nie jest to już takie pewne.
"Gdyby mi się coś stało, to nie wierzcie w to". Tajemnica śmierci Jana Samsonowicza
Śmierć Jana Samsonowicza, poety, opozycjonisty i współzałożyciela Ruchu Młodej Polski, od ponad czterech dekad budzi wątpliwości

Autor: ze zbiorów Zenona Kwoki

Wspomnienie prywatne

Druga połowa czerwca 1983 r. Dzwonek do drzwi. To Janek, którego poznałam na strajku pracowników służby zdrowia w Urzędzie Wojewódzkim w 1980 r. Jak większość gości, odwiedzających wynajętą kawalerkę we Wrzeszczu, przyszedł bez zapowiedzi. Siadamy przy stole w kuchni, robię herbatę, mąż, który wrócił z rejsu opowiada o dalekich morzach. Śmiejemy się z politycznych dowcipów. Kilka dni później z zagrożoną ciążą trafiam do szpitala.

Po urodzeniu córki czasem zastanawiam się, dlaczego Janek przestał przychodzić na herbatę. O tym, że nie żyje, dowiaduję się po ponad roku od Magdy i Piotra Mierzewskich. Ktoś mówi, że to mogło być samobójstwo. A ja pamiętam nasz śmiech.

CZYTAJ TEŻ: Śmierć Jana Samsonowicza. Samobójstwo czy zabójstwo polityczne? IPN wraca do śledztwa
(fot. zbiorów Zenona Kwoki)

Tajemnica

Z oficjalnego życiorysu: absolwent polonistyki, poeta, ojciec trojga dzieci. W działalność opozycyjną wszedł w marcu 1968 r., gdy wraz z żoną Haliną i teściem rozrzucał przed Politechniką Gdańską osobiście drukowane ulotki. Trzy lata później na „górce” u gdańskich dominikanów poznał ojca Ludwika Wiśniewskiego oraz Aleksandra Halla, Arkadiusza Rybickiego, Grzegorza Grzelaka, Macieja Grzywaczewskiego, Wojciecha Samolińskiego. Stał się jednym z założycieli Ruchu Młodej Polski.

Po wybuchu strajków w sierpniu 1980 r. trafił do stoczni jako przedstawiciel ówczesnej Akademii Medycznej. Nie był medykiem, zatrudnił się tam jako referent w dziale zaopatrzenia. W referacie na konferencję popularno-naukową „Współtwórcy NSZZ Solidarność”, Zenon Kwoka powołując się na materiały SB pisze, że Jan Samsonowicz razem z Piotrem Dykiem prowadził komórkę wywiadowczą. Niewykluczone, że dotarł do wrażliwych dla służb informacji.

Internowany w stanie wojennym, wolność odzyskał w lipcu 1982 r. Pomagał zagrożonym aresztowaniem opozycjonistom, organizując im leczenie szpitalne. 

– Poznałem go przez postać bardzo znamienną w Ruchu Młodej Polski, Jurka Halla, brata Aleksandra Halla – wspomina Marek Biernacki, były minister spraw wewnętrznych i koordynator służb specjalnych. – Miał bardzo przenikliwy wzrok, przyglądał mi się uważnie. Pamiętam jego skupiony wyraz twarzy. To były początki stanu wojennego, wiedziałem, że wyszedł z „internatu”. Bardzo go wtedy podziwiałem, jako założyciela RMP. A także osobę nieprzejednaną, taką, która nie bała się Służby Bezpieczeństwa.

Dziś wiadomo, że interesowała się nim SB, prowadząca przeciw Samsonowiczowi operacje o kryptonimach „Dominik”, „Medyk” i „Samson”. Z relacji rodziny oraz przyjaciół, w tym Dariusza Kobzdeja i Mirosława Górskiego, wynikało, że Jan Samsonowicz mógł odkryć jakąś niebezpieczną dla służb tajemnicę. Jaką? Pojawiały się różne wersje - od nazwiska agenta usadzonego głęboko w strukturach Solidarności, przez sprawę Grudnia'70 , aż po wiedzę o przekrętach finansowych. Konkretów jednak nie ma.

Maciej Samsonowicz, syn Jana, cytuje słowa ojca, które przez lata były powtarzane przez jego matkę. 

– Ojciec powiedział mojej mamie: „gdyby mi się coś stało, gdybym wypadł z okna, wpadł pod tramwaj lub zadławił się rzygowinami, to nie wierzcie w to. Teraz się takie rzeczy dzieją w Polsce i mogą chcieć mi coś zrobić.  I gdyby mi coś zrobili, to nie dochodźcie prawdy, bo jeśli mi mogą coś zrobić, to wam też, a tutaj są dzieci”. I to jest cytat, z którym ja się wychowałem.

Ostrzeżenie sprawiło, że podczas pierwszego śledztwa w 1983 roku pani Halina odmówiła składania zeznań.

Pogrzeb Jana Samsonowicza (fot. zbiorów Zenona Kwoki)

Załamanie nerwowe?

W czwartek, 30 czerwca 1983 r. niejaki Kazimierz Skrzyniarz zawiadamia Milicję Obywatelską o wiszącym na płocie przy ul. Marynarki Polskiej mężczyźnie. Co ciekawe, Kazimierz Skrzyniarz pojawia się tylko na początku śledztwa, a następnie znika. Nie udaje się nigdy później znaleźć człowieka o podobnym imieniu i nazwisku.

Śledczy nie zawracają sobie głowy informacją z protokołu oględzin miejsca znalezienia zwłok, że „za parkanem na wysokości miejsca udeptanej trawy na wale boiskowym są takie miejsca udeptanej świeżo trawy". W skrócie: ktoś chodził po drugiej stronie płotu, gdzie trawa rośnie na jakieś pół metra lub więcej. Po co? Może, by pomoc podciągnąć stryczek?

Wokół miejsca znalezienia ciała leżą porozrzucane rzeczy osobiste Jana i leżąc luzem bilon. Dlaczego miałby sam opróżniać wcześniej kieszenie?

I jeszcze jedno – do milicjantów zgłasza się ciekawy świadek, pan Janusz, mieszkaniec ul. Twardej. Jak czytamy w Gedanopedii, sierżant MO Roman Główczewski sporządził 30 czerwca 1983 notatkę, z której wynika, że świadek widział zmarłego około godz. 1 w nocy w towarzystwie dwóch mężczyzn na przystanku tramwajowym przy tej ulicy Twardej. Opowieść o dwóch towarzyszach Jana nie robi na śledczych wrażenia.

Tak samo jak wyniki sekcji zwłok. Przyjaciel Jana, dr Dariusz Kobzdej przedostał się do prosektorium, gdzie leżało ciało. Później mówił, że bruzda powisielcza była podwójna. Niższy ślad był mocniejszy i to on spowodował zgon. Słabszy pochodził od zawieszenia ciała na płocie.

Ostatecznie 30 listopada 1983 r. prokurator Andrzej Kucharski z Prokuratury Rejonowej w Gdańsku decyduje się na umorzenie śledztwa w sprawie okoliczności śmierci Jana Samsonowicza. Pisze „do zgonu Jana Samsonowicza nie doszło na skutek działania innych osób. Zebrany materiał w pełni uprawdopodobnia wersję, że zgon nastąpił na skutek samobójstwa”.

Pogrzeb Jana Samsonowicza (fot. zbiorów Zenona Kwoki)

Skąd wersja o samobójstwie? Prokurator analizuje skomplikowaną sytuację osobistą zmarłego. Samsonowicz jakiś czas wcześniej rozstał się z żoną, by związać się z Barbarą I., sekretarką komisji zakładowej Solidarności AMG. Z zeznań Barbary wynika, że Jan już wcześniej był przygnębiony, a ona znalazła go kiedyś z pętlą z paska na szyi.

W referacie Zenona Kwoki czytamy: „Dzień tragedii wydaje się nieprzypadkowy. 30 czerwca 1983 r. była żona wstępowała w związek małżeński z nowym partnerem, z którym Jan (tak jak z Haliną) utrzymywał przyjacielskie kontakty. Barbara I. przyjęła dzień wcześniej pierścionek zaręczynowy, ale jak stwierdziła w śledztwie, oświadczyny odrzuciła. Powiedziała też, że rozmawiając z Janem o pomocy przy pisaniu doktoratu, przyjęła srebrny pierścionek traktując go jako prezent – podziękowanie za przyszłą pomoc”.

Co ciekawe, wersję o samobójstwie potwierdził Bogdan Borusewicz.

– Moi koledzy z RMP, którzy byli w podziemiu, w tym Aleksander Hall prześledzili drogę Samsonowicza w ostatnim dniu i uznali, że były przesłanki do samobójstwa – mówi działacz opozycji w czasach PRL, wspominając problemy osobiste zmarłego. Podkreśla też, że z rozmów z Adamem Hodyszem, który był „wtyczką” opozycji w służbach nie wynikało, by SB miało coś wspólnego ze śmiercią Samsonowicza.

– Nie zakłada pan, że mogła to być „samowolka” ze strony tajniaków? – pytam.

– W służbach samowolki nie było - odpowiada Borusewicz. 

Przypomina też, że także w kilku innych głośnych sprawach – np. Stanisława Pyjasa czy ks. Romana Kotlarza – późniejsze śledztwa nie potwierdziły działań bezpieki.

Czy można wierzyć kobiecie?

Większość stwierdzeń o złym stanie psychicznym Samsonowicza opiera się na słowach Barbary I. Tej samej, która miała odrzucić oświadczyny, pozostawiając sobie pierścionek. Trudno dzisiaj zweryfikować tamte zeznania - pani Barbara krótko po śmierci Jana opuściła Polskę, wyjeżdżając na stałe do Kanady. Wątpliwości niektórych znajomych budził fakt, że osoba związana ze zdelegalizowaną Solidarnością oraz z działaczem opozycji stosunkowo szybko otrzymała paszport – tak pożądany dokument podróży.

W 1991 r. wskutek działania Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW (tzw. komisji Rokity), Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku wznowiła śledztwo w sprawie śmierci współzałożyciela Ruchu Młodej Polski. Sprawę prowadził prokurator Bogdan Szegda. Dziś prokurator Szegda mówi, że w zeznaniach jednego z działaczy Solidarności w AMG pojawiła się informacja, iż Barbara była agentką.

Z potwierdzeniem, bądź zaprzeczeniem jest problem. Wiele akt zaginęło. Trzy teczki, w których służby trzymały „papiery” na Samsonowicza, świecą pustkami.

– Za dużo zagadek, za dużo niejasności – wspomina tamtą sprawę prokurator Szegda. – Szukałem wówczas osoby, która miała widzieć szamotaninę jakiegoś mężczyzny pod płotem. Nie wiadomo, czy to był on, a ta osoba nigdy się nie ujawniła. Ale to były bardzo szerokie poszukiwania. Przesłuchiwałem wówczas niesamowitą liczbę osób w charakterze świadka. Pamiętam też wyjątkową bezczelność byłych esbeków. Na pytania odpowiadali krótko: nie odpowiem panu. Albo: zwolnił pan mnie z tajemnicy służbowej?

Jan Samsonowicz - na zdjęciu na pierwszym planie (fot. IPN)

Był celem

Ostatecznie, mimo wielu niewyjaśnionych wątków, braku licznych dokumentów i mnóstwa pytań bez odpowiedzi, uznano,że nikt nie przyczynił się do śmierci Jana Samsonowicza.

– Musimy pamiętać  przy ocenie sprawy Jana, że był on celem bardzo skomplikowanych operacji Służby Bezpieczeństwa – mówi dziś Marek Biernacki. – Celem SB było zniszczyć Jana, zaszczuć go i nie ma dwóch zdań, wyeliminować. Wokół niego była osoba, lub też osoby, które współpracowały z SB. Albo były agentami, albo współpracowały z SB jako TW. Z materiałów dowodowych, wynika, że od początku było to postępowanie prowadzone wyjątkowo niechlujne. Tam, gdzie milicja powinna zabezpieczyć ślady, ślad został zadeptany. Nie zebrano nic, nawet zdjęcia były beznadziejne. To dziwne, bo zanim zdecyduje się, czy to jest samobójstwo, czy to jest morderstwo, wszystkie materiały powinny zostać zabezpieczone. Tymczasem nie zachowały się żadne ślady, które mogłyby w sposób kryminalistyczny tę sprawę rozwiązać.

Od dwóch lat toczy się kolejne śledztwo w sprawie śmierci współzałożyciela RMP, tym razem prowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej w ramach projektu Archiwum Zbrodni. 

– Od ówczesnego prezesa IPN, obecnego prezydenta Karola Nawrockiego już wtedy usłyszałem, że ta sprawa śmierdzi, bo akta są za bardzo wyczyszczone - wspomina Maciej Samsonowicz.

Pogrzeb Jana Samsonowicza (fot. ze zbiorów Zenona Kwoki)

Ci ludzie mogą jeszcze żyć

Prokurator Łukasz Kośka z łódzkiego oddziału IPN, który prowadzi sprawę, nie chce mówić o szczegółach. Sugeruje, że niektóre informacje nie powinny dotrzeć do ewentualnych podejrzewanych.

Wiadomo jednak, że śledczy dysponują zeznaniami świadka, który tamtej czerwcowej nocy widział z bliska Jana, opisywanego jako mężczyznę w okularach, w towarzystwie dwóch nieznanych osobników. Mieli się kłócić, padały ostre słowa, a dwaj napastnicy kopali Samsonowicza. W opinii świadka Jan nie był pod wpływem alkoholu, wypowiadał się logicznie. Kiedy nadjechał tramwaj, Jan próbował do niego wsiąść. Został ściągnięty na przystanek. Usłyszał „Pójdziesz z nami". Po jakimś czasie pojawił się na przystanku drugi tramwaj i sytuacja się powtórzyła – znów Jan chciał odjechać, ale chwycono go za ręce i ściągnięto ze stopni. Świadek nie wie, co było dalej – odjechał.

Dlaczego świadka nie przesłuchano zaraz po tragedii? Okazuje się, że wiedział, iż był poszukiwany przez SB i z obawy swoje życie postanowił się nie ujawniać.

Obawa przed zabójcami przez długie lata nie opuszczała także pani Haliny i jej bliskich.

– Mama mimo tych 40 lat, mówiła mi, wiesz, ci ludzie mogą jeszcze żyć – przyznaje Maciej Samsonowicz. – Ja do tego trochę inaczej podchodzę. Są sprawy, które trzeba załatwić. Taki moment w moim życiu przyszedł, że powinienem to wyjaśnić. Po prostu. Nawet nie dla mnie, rodzinnie, choć to bardzo osobisty temat. Ale po prostu też dla Polski, dla ludzi, którzy czekają na prawdę o zbrodniach stanu wojennego.

Kim byli tajemniczy napastnicy? Czy po 42 latach będzie można ich znaleźć i przesłuchać? Na jakie jeszcze wątki natrafi prokurator? I czy możliwe jest znalezienie dodatkowych świadków?

Mnożą się pytania. I chciałoby się wierzyć, że w ludzkiej pamięci ukryta jest prawda o wydarzeniach tamtej czerwcowej nocy. Może warto się nią podzielić?

Na razie trwa ustalanie miejsca pobytu pani Barbary w Kanadzie. Poproszono stronę kanadyjską o pomoc prawną, niewykluczone, że za jakiś czas zostanie zorganizowane przesłuchanie.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

ReklamaPrzygody Remusa rycerz kaszubski
Reklama
Reklama